6 NAJGORSZYCH remake’ów HORRORÓW. Subiektywne zestawienie
Gdy mówimy o kategorii horrorowych remake’ów bardzo łatwo wpaść w pułapkę pastwienia się i wyśmiewania takich oczywistych dzieł jak to z 2006 roku pod tytułem Kult (ang. The Wicker man) czy Psychol z 1998 roku, z dziwaczną rolą Vince’a Vaughna w roli głównym. Postanowiłam, że nie pójdę jednak na łatwiznę i, przeszukując Internet wzdłuż i wszerz, udało mi się namierzyć kilka nieoczekiwanych tytułów; wiele osób na pewno będzie zachodziło w głowę, że niektóre kultowe horrorowe propozycje, m.in. z krajów Dalekiego Wschodu, doczekały się w ogóle anglojęzycznych remake’ów. Okazuje się, że w Hollywood wiele zagranicznych przebojów filmowych było przerabianych dość szybko na potrzeby amerykańskiego przemysłu filmowego, zupełnie nie skupiając się na tym, co w pierwszej kolejności sprawiło, że te stały się kinowymi hitami. Tak było również z horrorami, gdzie większość z nich to totalne buble i gnioty, najbardziej tragiczne zaś – w moim mniemaniu – propozycje znalazły się na poniższej liście.
Autostopowicz (1986, 2007)
Mimo że w obu przypadkach mamy do czynienia z bardzo podobną fabułą, to produkcja z 2007 roku popełniła zasadniczy błąd, który sprawił, że film popadł w odmęty filmowego zapomnienia – Sean Bean został zaangażowany do roli tytułowego Autostopowicza i nie mówię o tym dlatego, że jest on złym aktorem; wręcz przeciwnie. Problem leży w tym, że Rutger Hauer, który zagrał w oryginalnym filmie, nie musiał zbyt dużo robić, ani nawet mówić, by wywołać autentyczne przerażenie u widza. Niestety, ale jak to często w tego typu sytuacjach bywa, występ brytyjskiego aktora sprowadza się głównie do bycia nieprzewidywalnym szaleńcem, co po pewnym czasie może nudzić i być nieco sztampowym zagraniem ze strony twórców. To nie jest tak, że zamykam się na jakiekolwiek inne filmowe interpretacje, jednak odniosłam wrażenie, iż reżyserowi zależało w tym przypadku na próbie wywołania taniej sensacji, gdzie główny motyw stojący zarówno za produkcją z 1986 roku, jak i motywacją po stronie oryginalnego głównego antagonisty, gdzieś zupełnie przepadły. Co jest dość dziwne, bo momentami widać, że twórcy naprawdę starali się odrobić lekcję z historii kinematografii.
Zawsze będę jednak powtarzać, że kręcenie remake’u w skali jeden do jednego jest absolutnie pozbawione sensu, tworzenie zaś odrębnego dzieła niepowiązanego z oryginałem, wykorzystującego wyłącznie jeden ze znanych elementów – kompletną stratą czasu. Tak jest niestety w tym przypadku. Najgorsze jest to, że finalnie jest to totalny miszmasz niepowiązanych ze sobą pomysłów. Z jednej strony twórcy starają się odtworzyć – nieudolnie – motyw przewodni z produkcji z połowy lat 80. XX wieku, z drugiej zaś wrzucają do filmu bohaterów i sceny, które nijak nie przystają do idei stojącej za powołaniem do życia Autostopowicza. Ja będę się trzymać tego, że dzieło z 1986 roku to kultowy ideał, który zapisał się wielkimi zgłoskami w historii gatunku, jakim jest horror na autostradzie; oczywiście zasłużenie. Czy faktycznie potrzebowaliśmy remake’u, o którym większość kinomanów po prostu nie pamięta? Może to by się udało, gdyby twórcy na siłę nie próbowali stworzyć nowej wersji, a skupili się na czymś nowym… bo obecna wersja nie sprawdza się ani jako samodzielny twór, ani jako hołd, ani jako nowa wersja kultowego klasyka.
KOSZMAR Z ULICY WIĄZÓW (1984, 2010)
W założeniu remake kultowego, klasycznego slashera z lat 80. XX wieku, miał absolutnie wszystko, by stać się prawdziwym hitem, który zjednoczy nowych i starych fanów serii. Co prawda, pod względem finansowym poradził sobie całkiem nieźle – przy 35-milionowym budżecie zarobił prawie 120 milionów dolarów – to całość była tak dużą katastrofą, że twórcy i wytwórnia New Line Cinema postanowili, że nie powstanie kontynuacja. Ponad dekadę później, dalej nikt nie ośmielił się ruszyć tegoż tematu, mimo powrotu na duży ekran takich klasyków jak Krzyk czy Halloween z oryginalnymi członkami obsady. Co więc poszło nie tak?
Aktorsko jest naprawdę dobrze, a może to dlatego, że uwielbiam Rooney Marę praktycznie we wszystkim, w czym się pojawi. To samo dotyczy następcy Roberta Englunda (poprzez swój występ w pierwszym Koszmarze stał się prawdziwą ikoną horroru), sama kreacja nie byłaby zła, gdyby nie ta koszmarna charakteryzacja oraz jeden mały szczegół: ani trochę nie przypomina on antagonisty, którego wszyscy znamy i kochamy; zrobienie z kolorowej – dosłownie i w przenośni – postaci, gwałciciela dzieci, który zabija molestowane przez siebie ofiary wiele lat później? Sorry, ale wkraczamy na bardzo grząski grunt, niemający wiele wspólnego z czymkolwiek z oryginalnego Koszmaru oraz kolejnych filmów z serii.
Ci, którzy śledzą moje teksty, wiedzą, że w życiu widziałam naprawdę dziwne kino, ale w tym przypadku jakoś nie potrafiłam polubić remake’u. Nowe podejście nie miało w ogóle uroku ani pierwszej, ani żadnej kolejnej części, zatracając przy tym, to, co charakterystyczne dla slashera i dla całej serii w szczególności. Dodatkowo reżyser stworzył dzieło, które, co prawda, chciało dobrze, ale koniec końców odcięło się niejako od swoich horrorowych korzeni; wszystko jest supermroczne, superpoważne, superciężkie i wręcz nieprzyjemne w odbiorze.
KARNAWAŁ DUSZ (1962, 1998)
Kto kojarzy amerykańskiego reżysera Herka Harveya, ten ręka do góry! Mało kto z Was pewnie wie, że jego jedyny film fabularny w karierze z 1962 roku, stał się prawdopodobnie jedną z pierwszych poważniejszych ofiar tzw. mody na horrorowe remake. Na dobre miała ona jednak zagościć w amerykańskich kinach dopiero pomiędzy 2002–2004 rokiem. Reżyser oryginalnego filmu, próbując naśladować twórczość Roberta Altmana, zapewne nie przypuszczał, że jego dziś kultowy klasyk w 1998 roku zostanie nakręcony na nowo i okrzyknięty prawdopodobnie jednym z najgorszych remake’ów tegoż gatunku w historii kina. Niestety nie ma on zbyt wiele wspólnego z oryginałem, co boli tym bardziej.
Trzeba też pamiętać, że końcówka lat 90. XX wieku, nie była jakoś nadzwyczajnie łaskawa dla horroru – wspomnieć należy, chociażby kolejną odsłonę Koszmaru minionego lata, czyli Koszmar następnego lata czy wspomnianego we wstępie Psychola – jednak to nie tłumaczy tego, w jaki sposób potraktowano oryginalne dzieło z 1962 roku. Mam wrażenie, że wiele osób takich jak ja, którzy uwielbiają wszystko, co upiorne i dziwaczne w kinie, było w pewnym momencie złych na samych siebie, że to obejrzało i straciło cenne minuty życia. Abstrahując od wszystkiego, nic w tej produkcji – praktycznie od samego początku do samego końca – nie ma najmniejszego sensu. I nie mogę zgodzić się z opinią mojego ukochanego krytyka, Rogera Eberta, że produkcja przypominała mu momentami czy to Blue Velvet Lyncha, czy to Noc żywych trupów Romero. Bardzo bym chciała, by ten remake był czymś więcej, ale niestety nigdy nim nie był i dziś także nie będzie.