Ciekawe, jak film byłby odebrany, gdyby nie powstała Psychoza Hitchcocka? Mam wrażenie, że o wiele lepiej. Hitchcock zyskał sobie miano reżysera kultowego, a więc stosunek do jego dzieł jest zarówno emocjonalny, jak i przez to nieco bezkrytyczny. I chociaż oryginalna Psychoza jest dobrym filmem, nie widzę powodu, dla którego ma być jakąkolwiek świętością, która stoi na drodze twórcom, żeby zrobić jej remake, zwłaszcza, że podjął się tego Gus Van Sant. Obsadzenie młodego Vaughna w roli Normana Batesa w niczym nie urąga Anthony’emu Perkinsowi. Mało tego, Vaughn z szacunkiem podtrzymał paranoidalny klimat osobowości jednego z najznamienitszych psychopatów w historii kina oraz delikatnie odważniej zaprezentował jego erotyczne kompulsje. Z drugiej strony doskonale rozumiem zarzuty miłośników Psychozy. Produkcja Van Santa jest do bólu odtwórcza, dlatego pojawia się pytanie, dlaczego reżyser zdecydował się ją nakręcić. Dla poszerzonej wiwisekcji seksualności Normana, lub kilku enigmatycznych wizji? Oczekiwałem, że przynajmniej w scenie pod prysznicem będzie pokazane więcej, zgodnie z przesuniętą wrażliwością widzów pod koniec lat 90. Trochę krwi się polało, było jedno ujęcie z góry na pośladki, ale generalnie wciąż Amerykanie mają lęk przed nagim ciałem. Złote Maliny są więc zasłużone, bo akcentują wtórność Psychola. Vince Vaughn jednak mimo wszystko udowadnia, że byłby dobrym uczniem Normana.
Zanim przyszedł czas na Krew na betonie, Vaughn musiał udowodnić wybrednemu Zahlerowi, że się nadaje i rozumie rytmikę filmów reżysera, pisarza i muzyka w jednym. Zabójcza to mieszanka i w rzeczy samej podobnie odjechany jest też Blok 99. Powiedzieć, że głównym bohaterem jest kark o znikomej mimice twarzy, to bardzo spłycić postać Bradleya Thomasa, boksera, przemytnika, osoby chorobliwie religijnej i religijnie patriotycznej, grindhouse’owego złoczyńcy ocierającego się o postać z kina klasy B Rodrigueza, jednak w której praktycznie nie ma surrealistycznego cynizmu w stosunku do siebie. Ostatnie, o co bym posądził Vaughna, to zagranie w kinie spod znaku więziennej eksploatacji, a jednak, jako doświadczony, poorany zmarszczkami i siniakami więzienny mściciel, wypada on niespotykanie autentycznie, jakby nigdy nie „splamił” się komedią. Na dodatek jest postacią wewnętrznie roztartą aksjologicznie i z religijnego przestępcy rzeczywistość zmusza go, by stał się politycznym wywrotowcem. Z drugiej strony postać Bradleya jest dla widza trudna. Jej kontrowersyjne działania są przedstawione w tempie mającym niewiele wspólnego z potrzebą bycia wciągniętym w szybką akcję u współczesnego widza blockbusterów.