search
REKLAMA
Felietony

Jaką TECHNOLOGIĘ powinniśmy mieć współcześnie według filmów SCIENCE FICTION

Powinniśmy latać samochodami, co pokazała druga część „Powrotu do przyszłości”.

Odys Korczyński

9 grudnia 2023

REKLAMA

Powinniśmy latać samochodami, co pokazała druga część Powrotu do przyszłości, opisując nam dokładnie, jakie zdobycze techniczne będą dostępne w 2015 roku. Podobnie z deskorolkami z napędem antygrawitacyjnym. Ogólnie kino science fiction koloryzuje upływający czas. Celowo sprawia, że postęp staje się bliższy widzowi poprzez lata, w których dzieją się wydarzenia fabularne. Czasem to myli, czasem denerwuje tzw. twardych fanów, czasem daje złudne nadzieje, a czasem wręcz przeciwnie – pozwala nam oswoić się z nieuniknionością rozwoju cywilizacji i lepiej się na niego przygotować. W tym sensie science fiction przypomina i ostrzega, że technologia powinna być narzędziem, a jeśli staje się czymś więcej, zbyt ufnie otwieramy jej drzwi najpierw do zastąpienia niektórych naszych biologicznych funkcji w społeczeństwie pod maską ułatwienia nam życia, a potem do coraz skuteczniejszego zastępowania nas jako gatunku. Bo technologia to taki produkujący węglan wapnia plankton, który umożliwia powstanie na drodze ewolucji nowego życia.

Nie doceniamy fantastyki naukowej pod względem umiejętności rewidowania podstawowych pojęć, które są z nami tak długo, że przywykliśmy o nich myśleć jako niezmiennych i niepodważalnych, ale takie wcale nie są. Jednym z tych pojęć jest „życie”. Kino SF je na nowo zdefiniowało, chociaż jeszcze w rzeczywistości nie nawykliśmy do takiego jego użycia. Życie więc i to, co żywe, wcale nie musi być organiczne. Życie nie jest zarezerwowane dla aminokwasów. Fantastyka naukowa, zresztą nie tylko ta filmowa, określa ŻYCIEM lub ŻYWYMI wszelkie byty zdolne do samodzielnego istnienia, które przejawia się w umiejętności podejmowania decyzji w kwestii samodzielnego podtrzymania własnych funkcji, a więc zdobycia energii i spontanicznej ochrony siebie przed zniszczeniem. Nieważny jest więc skład chemiczny, a funkcjonalność i samodzielność. Zgodnie z tą definicją, roboty dysponujące sztuczną inteligencją również są żywe, a na dodatek współcześnie powinniśmy już oswajać się z ich obecnością w codziennym życiu. Przypomnijmy sobie Ex Machinę, RoboCopa, Łowcę androidów, Odyseję kosmiczną czy też Niemy wyścig. Historie te zostały opowiedziane z uwzględnieniem, że hegemonia białkowego życia jest czasowa, i to paradoksalnie właśnie ta forma życia, którym rządzi DNA, a nie algorytmiczna jednostka centralna, spłodzi TECHNOLOGIĘ, która będzie zdolna się uczyć, rozwijać i w końcu zgodnie z nową definicją życia zaopiekować się SOBĄ tak skutecznie, by zyskać samodzielność i osobność.

Spodziewam się, że prędzej stworzymy sztuczną inteligencję i umieścimy ją w sprawnym syntetycznym ciele, niż wprowadzimy latające samochody oraz wymyślimy system ruchu dla nich, żeby nie było masowych i spektakularnie krwawych wypadków. Już dzisiaj powinniśmy. Pytanie tylko, kiedy i czy zauważymy ten moment, przed którym tak ostrzega nas science fiction, moment usamodzielnienia się AI, a dokładnie nie tyle zrozumienia przez nią, że jest samoświadoma i potrafi oglądać siebie w lustrze z refleksją, że widzi tam siebie, ile pytania: kiedy będzie miała na tyle dojrzałości, żeby wykorzystać tę świadomość, żeby zacząć wykorzystywać nas – twórców. Filmy fantastyczne barwnie nam pokazują, jak to może być, gdy zdominują nas samoświadome komputery, które będą myślały jedynie o tym, żeby wywołać globalny konflikt zbrojny. Nie tak to będzie wyglądać. Nowe syntetyczne ŻYCIE, żeby wygrać, ocalić siebie i się naturalnie rozwijać, będzie musiało najpierw pokojowo uczynić nas NIESAMODZIELNYMI. Jeśli to się uda niemal po kryjomu, nasz gatunek wyginie bez patosu i fajerwerków, tak jak giną ciągle gatunki w przyrodzie w naszych czasach. A teraz przypomnijmy sobie film Idiokracja i jedną z początkowych scen, prezentującą, którzy ludzie mnożą się szybciej, a którzy wyczekują na najlepszy moment, aż w końcu jedno drugie zamyka w trumnie i wszystko z tej przemożnej chęci zaludniania świata mądrymi jednostkami. Idiokracja o tyle pasuje do naszej tytułowej analizy, że daje nam pod rozwagę pewną futurystyczną tezę, której źródła możemy już dostrzec w otaczającej codzienności. Nie jest to może technologia, a stan mentalny rzutujący na technologię w przyszłości oraz na rozwój społeczeństwa. Mimo że Idiokracja jest absurdalną komedią, roztacza przed nami wizję świata, która dzieje się nie tylko teraz, ale od jakichś 100 lat. Do czego nas ona zaprowadzi, przekonamy się w XXVI wieku. Niestety w czasach, gdy rozgrywały się wydarzenia w tym filmie, nie latało się w kosmos, bo to niezwykle wysublimowana technologia, którą na szczęście w pewnym sensie opanowaliśmy.

Piszę, że w pewnym sensie, gdyż byliśmy dopiero na Księżycu, a w filmach science fiction podróżujemy co najmniej blisko granicy Układu Słonecznego (Ad Astra), jeśli nie dalej, nawet w inne wymiary czy do horyzontu zdarzeń (Interstellar), ale mam tu na myśli raczej tę „twardszą” fantastykę, a nie mieszankę SF i kosmicznego fantasy. Wizja z Marsjanina, który dzieje się w niedalekiej przyszłości, jednak się nie sprawdziła. W ciągu najbliższych 10 lat nie będziemy dysponować technologią umożliwiającą dotarcie na Marsa, a co dopiero przetrwanie w tamtych warunkach. Co do dalszych podróży musimy jakoś rozwiązać i problem napędu, paliwa i przetrwania załogi, nie tylko fizycznego, ale i mentalnego. Kluczowa jest więc technologia hibernacji, którą według SF powinniśmy już znać, żeby np. w 2120 roku statek o wdzięcznej nazwie Nostromo mógł wyruszyć z Ziemi w morderczą podróż na LV-426 – oczywiście wiem, że zboczył z trasy. Generalnie widać, że kino SF wykorzystało technologię kosmiczną, żeby przyspieszyć rozwój cywilizacji, ale nie dokonała się automatycznie żadna weryfikacja czasów, kiedy ta technologia została wprowadzona w życie. Tak więc nie posiadamy jej realnie. Stało się tak dlatego, że prezentacja odległych czasowo wieków przyszłości wymaga nie tylko wymyślenia jednej, futurystycznej technologii, ale opracowana całego świata, a to w filmie kosztuje. W książkach i komiksach jest łatwiej, niemniej to podróż przez Układ Słoneczny w towarzystwie Hala 9000 do dzisiaj robi wrażenie, a przecież Kubrick wraz z Clarkiem wyobrazili sobie w 1968 roku, że w 2001 będziemy umieć traktować najbliższe Ziemi planety jak przestrzeń do uprawiania turystki pod okiem dbającej o nasze bezpieczeństwo sztucznej inteligencji.

Czas więc biegnie w SF niespójnie, ale SF bardzo się nim interesuje. Koncepcja wehikułu czasu jest obecna w wielu fantastycznych produkcjach, we wspomnianym na początku Powrocie do przyszłości, we Freejacku, a przecież to lata 80. i 2009 rok. Nie ma pewnie sensu wymieniać po przecinku kolejnych tytułów, które bazowały na podróżach w czasie, ale najważniejsze jest to, że marzenie fantastyki o technologii umożliwiającej zmianę przeszłości i podglądnięcie przyszłości jest najgłębszym marzeniem człowieka, może nawet większym niż spotkanie z obcymi cywilizacjami z najdalszych zakątków wszechświata, gdyż jedynie czas może zagrozić wszelkim naszym planom i zniszczyć marzenia. Na razie więc musimy cieszyć się drobniejszymi technologiami, które w filmach SF pojawiły się, uprzedzając rzeczywistość. Jeszcze 5 lat temu np. na ulicy nie widywaliśmy tylu ludzi z bezprzewodowymi słuchawkami w uszach, a w tytule Fahrenheit 451 urządzenia komunikacyjne wyglądały właśnie tak. Codziennie rozmawiamy z kimś, widząc jego twarz w smartfonie, a przypomnijmy sobie Metropolis i Star Treka. Bawimy się dronami, które można kupić w Biedronce, chociaż w Diunie była to tak zaawansowana technika. Nawet hologramy już wyszły z mody, podobnie jak telewizory 3D. Gatunek science fiction na przestrzeni ostatnich 50 lat ewoluował, stając się tym rodzajem kina, które już spokojniej traktuje postęp. Mniej tu koncepcyjnej futurologii, a więcej analizy, dokąd cywilizacja zmierza wraz ze swoim postępem. Zmiana ta w SF mogła zaistnieć, bo rozwój technologiczny w wielu kwestiach dogonił fantazję, studząc jej zapał w tworzeniu rzeczy niepraktycznych i wymyślnie bajkowych. Czy jednak na tym nie straciliśmy? I czy pozbycie się dziecięcej spontaniczności na rzecz utylitarnych obowiązków nie jest ostrzeżeniem przed kresem cywilizacji?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA