Filmy SCIENCE FICTION, które powinni obejrzeć fani INTERSTELLAR
Tego filmu nie ma w zestawieniu, lecz wspominam o nim tutaj, w główce – K-Pax, żeby w go wyróżnić. Może niekiedy mylnie utożsamiamy produkcję Interstellar z kinem wyłącznie naukowym, a naukowość z brakiem emocji. Interstellar to produkcja właśnie o emocjach, o ich uniwersalności, niezależnie, gdzie się jest i w jakim czasie wszechświata. K-Pax to również film o nauce, lecz o wiele mniej namacalnej, raczej intuicyjnej, branej „na zaufanie”. Dlatego fanom „naukowości” Nolana może przypadnie do gustu produkcja coraz bardziej już zapominana, w reżyserii Iaina Softleya, z kontrowersyjnym Kevinem Spaceyem, która ma siłę zmiękczania twardogłowych argumentacji. A reszta filmów? Nie wszystkie muszę lubić, żeby je doceniać, a tym bardziej polecać fanom Interstellara.
„Kontakt” (1997), reż. Robert Zemeckis
Pierwszy na liście tylko dlatego, że tekst ten pisałem wtedy, gdy akurat dzięki uprzejmości pewnej telewizji kablowej ta produkcja leciała na telewizorze. Fani Interstellara znajdą w nim właściwie zestaw tych samych problemów filozoficznych, a więc:
Relacje międzyludzkie – Film analizuje relacje między ludźmi, zarówno w kontekście naukowym, jak i osobistym. Ellie jako naukowiec musi stawić czoła uprzedzeniom i biurokracji w swojej dziedzinie. Jednocześnie jej osobiste związki z innymi postaciami ukazują, jak trudno jest nawiązywać i utrzymywać relacje w obliczu ogromnych odkryć i wyzwań.
Czas i przestrzeń – Główna bohaterka doświadcza zjawisk związanych z czasem i przestrzenią w trakcie swojego kontaktu z obcą cywilizacją, czy może wizji tego kontaktu, podobnie jak Cooper. Te aspekty skłaniają nas, widzów, do refleksji nad naturą czasu, przestrzeni.
Pojawienie się pozaziemskiej inteligencji – Pytanie, jak społeczeństwo i świat by zareagowały na faktyczne potwierdzenie istnienia pozaziemskiej inteligencji, jest jednym z głównych wątków filmu. Problematyka ta dotyczy polityki, religii, etyki i globalnych zmian społecznych. Ludzie nie są na to przygotowani, nawet w obliczu wielkiej katastrofy. Mogą być na to przygotowane co najwyżej wyselekcjonowane jednostki.
Interpretacja doświadczeń jednostki – Bohaterka doświadcza intensywnego spotkania z obcą cywilizacją, ale brak dowodów materialnych na to wydarzenie stawia pod znakiem zapytania to, czy jej przeżycie, było rzeczywiste, czy może wynikło z jej chcenia, woli, potrzeby i doświadczeń w dzieciństwie. A Cooper być może również przeżywał halucynacje. Nigdzie nie poleciał, a może w ogóle nie żył przez sporą część filmu?
Granice wiedzy i zrozumienia – Ludzka wiedza i zdolności poznawcze są ograniczone, ale to nie znaczy, że nas okłamują. Nasza zdolność do zrozumienia kosmosu może w istocie być ograniczona przez nasze technologie i umiejętności poznawcze, co prowadzi do pytania, czy istnieją granice naszego zrozumienia wszechświata. Koło się zamyka. Rozumienie powierzamy więc maszynom, coraz bardziej i bardziej.
„Ludzkie dzieci” (2006), reż. Alfonso Cuarón
Jest w tym filmie coś z ponurej wizji przyszłości snutej przez George’a Orwella. Autorka powieści P.D. James musiała zaczerpnąć z 1984, co się opłaciło. Alfonso Cuarón nakręcił obraz bardzo realnie postapokaliptyczny, ale i fikcyjnie naukowy, który zadowoli fanów Interstellara ze względu właśnie na tę dystopijną tematykę. Podczas seansu cały czas towarzyszy nam wrażenie, że świat albo już umarł, albo zaraz się skończy. W Interstellarze również Nolan kreuje w ten sposób rzeczywistość, tyle że nie tylko tę ziemską, ale i tę na obcych planetach.
„Linoleum” (2022), reż. Colin West
Podziwiam kino Christophera Nolana, ale czasem trzeba się odtruć i zmienić stylistykę, również nastrój, powiedzmy, że zestaw oferowanych przez film emocji. Kino Nolana, w tym Interstellar, jest zwykle wielowątkowe, przez co skomplikowane. Odtruwać się więc można kinem łatwiejszym, ale niekoniecznie. Można znaleźć podobnie wewnętrznie skręcone produkcje w ramach fantastyki naukowej. Linoleum takie właśnie jest – kameralne, z przymrużeniem oka traktujące naukę, ale równocześnie próbujące odpowiadać na ważne pytania o miejscu człowieka w kosmosie, a właściwie o myśleniu człowieka o kosmosie. Fanom Interstellara z pewnością spodoba się osobliwe potraktowanie kwestii czasu. Będzie o czym myśleć po seansie, może nie tyle, ile po Tenecie, lecz z pewnością materiał do dyskusji jest.
„Ad Astra” (2019), reż. James Gray
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że forma wizualna tej produkcji może się podobać i dzisiaj. Jej spokojna narracja również przypomina nieco Interstellar. Inaczej jest jednak, jeśli chodzi o zgodność z literą nauki. W stosunku do Ad Astra jestem na nie, ale mam poczucie, że rytm tej historii skusi fanów Nolana. W filmie nie zabrakło refleksji, może zbyt płytkiej, lecz można sobie dopowiedzieć to, co powinno być w niej głębokie. Szukamy daleko, a to, co wartościowe, mamy na wyciągnięcie ręki. To cenna uwaga, ale zachowujemy się właśnie tak, ponieważ nie szukamy innych wymiarów odniesienia dla własnych systemów wartości. Istnieje dla nas tylko człowiek i metafora jego ojca, do którego chce się powrócić, bo wszystko inne nie ma znaczenia bez tej podróży. Ten antropocentryzm teistyczny podany jako wartość pozytywna tylko zasłania się pochwałą życia i miłości, a tak naprawdę zasila nasze zadufanie w sobie, że jesteśmy w centrum, najważniejsi, bo stworzeni na obraz i podobieństwo. Jeśli więc znajdziemy inteligentne formy życia w kosmosie, stracimy tę pozycję, zetkniemy się bowiem z inną kulturą, innymi prawami, innymi bogami; nie będziemy mogli udowodnić żadnych naszych racji, a w szczególności racji naszego istnienia i niegdysiejszego zaistnienia. Nasze życie może nagle wydać się zatrważająco śmieszne, okazując się tajemniczą kombinacją bezlitosnej logiki działającej dla błahego celu – rozmnażania. Niestety, aż tak głębokiej refleksji już w filmie Ad Astra zabrakło. Czuć jedynie jej delikatne echo. Dostrzega się ją za to u Nolana.
„2001: Odyseja kosmiczna” (1968), reż. Stanley Kubrick
Nie mam wątpliwości, że to film dla fanów Interstellara, ale zastanówmy się nad nim przez chwilę. To wiekopomne dzieło w swojej naturze jest o wiele bardziej buńczuczne niż Interstellar. Zakłada, że ludzkie rozumienie kosmosu jest tym jedynym, mimo że mądra istota ludzka powinna czuć respekt przed bezmiarem kosmosu. Czy jednak nie jest to pokora udawana? Jasne, że człowiek jest zawsze w centrum zainteresowania ludzi, lecz to perspektywa dość ograniczona przez rodzaj poznania. Ta niezachwiana wiara w prawdę lub lepiej powiedzieć: jakąś jej ludzką wizję powoduje, że możemy się zatracić w patosie, w wyobrażonej i domniemywanej wartości naszego jestestwa, choć kultura nakazuje nam zaznaczać, że nic wobec wszechświata nie znaczymy.
„Paradise” (2023), reż. Boris Kunz
Nie otwieraj oczu w wersji z Sandrą Bullock to kawałek ciekawego kina SF, z nieco słabszym zakończeniem niż całe wprowadzenie i rozwinięcie fabuły. Z Interstellarem tak na szczęście nie jest. Zakończenie jest złożone, wywołuje mnóstwo wątpliwości dotyczących głównego bohatera, a może nawet prosi się o sequel. Christopher Nolan chyba go jednak nie nakręci. Może zrobi to ktoś inny, chociaż obawiam się, że trudno by było stworzyć podobnie kultowe kino. Nie otwieraj oczu: Barcelona w wydaniu europejskim za to bezpośrednio sequelem nie jest. To taki spin-off, suplement, kolejny film w uniwersum, przez co jest interesującą trawestacją historii. Rytm narracji jest ogólnie niespieszny, chociaż elementy sensacyjne występują, więc miłośnicy apokalipsy powinni być zadowoleni, tylko nie wiem jak z zakończeniem.
„Nowy początek” (2016), reż. Denis Villeneuve
Pamiętam, że nieco ponad dwa lata temu dałem tej produkcji szansę na kultowość. Dzisiaj jednak takiego wrażenia nie mam. Oceny widzów, jak i krytyków są wysokie, lecz to tak, jakby doceniać perfekcyjne rzemiosło, któremu brak nieogarnionego racjonalnym umysłem artyzmu. Niemniej jest to produkcja wysmakowana, precyzyjna w narracji, z ciekawą woltą, nienudzącym się suspensem i niespiesznym tokiem fabuły, rytmem, który wciąga i czeka się w napięciu na wyjaśnienie. Niektórych widzów może ono rozczarować, podobnie jak w perfekcyjnych filmach Nolana, których kulminacje niekiedy nie są tak dobre, jak droga do ich poznania.
„Paradise” (2023), reż. Boris Kunz
Dałem temu filmowi ogromny kredyt zaufania jak na kino fantastyczno-naukowe o europejskim rodowodzie i się nie zawiodłem. Początek może nie był olśniewający, lecz potem warstwa futurystyczna idealnie zaczęła współgrać i uzupełniać się z warstwą humanistyczną. Film zyskał niespieszny rytm, prowadzący widza coraz głębiej w rozważania natury ontologicznej, czyli tej, którą oglądał z tak wielu stron Christopher Nolan w Interstellarze. Kino science fiction powinno zadawać te pytania, ubierać je w nastrój racjonalnie podniosły, jednak bez nadmiaru zbędnych emocji. Kino science fiction powinno zadawać te pytania w stylu graficznym zaprojektowanym z malarską klasą. I wreszcie kino science fiction powinno opowiadać nam ustami postaci historie, których tak łatwo tymi samymi słowami nie powtórzymy, bo wymykają się one komunałom i stereotypom myślenia. Wszystko to znajdziemy w Paradise.
„Ruchomy zamek Hauru” (2004), reż. Hayao Miyazaki
Magiczna opowieść dla cierpliwych, a zakładam, że fani Christophera Nolana są cierpliwi i niełatwo ich zniechęcić narracją. Ruchomy zamek Hauru znalazł się w tym zestawieniu jako wyjątek ze względu na rytm i mądrość w analizowaniu ludzkiego życia, a także dzięki zaawansowanemu symbolizmowi. Animacja jest synkretyczna. Łączy elementy fantastyki naukowej, steampunka, kina postapo, fantasy i przypowieści. Jeśli moje założenie jest mylne, a fani Interstellara są niewrażliwi na metaforykę tego rodzaju animacji, dajcie znać. Na razie uznaję, że Ruchomy zamek Hauru do nich trafi.
„2010: Odyseja kosmiczna” (1984), reż. Peter Hyams
Dobrze, że nakręcono kontynuację. Widzowie mają przynajmniej do dyspozycji o wiele strawniej opowiedzianą historię niż ta Stanleya Kubricka. Mogą cieszyć się zarówno ciekawą formą wizualną, jak i wysoce unaukowioną linią fabularną. Może i Christopher Nolan w Interstellarze snuł bardzo abstrakcyjnie wydarzenia, ale nie zapomniał o tzw. grywalności, przystępności, nakierowaniu na widza, a nie tylko na własną reżyserską ambicję. Tak więc sequel w reżyserii Petera Hyamsa w niczym nie urąga oryginałowi, a jednocześnie szanuje cierpliwość i nie popada w formalną przesadę.