Szybka piątka #4 – Adaptacje komiksów, które najbardziej zawiodły nasze oczekiwania
Szybka piątka to najnowsze przedsięwzięcie KMF-u, rodzaj bezpretensjonalnej zabawy w osobiste rankingi / zestawienia filmowe bez związku z niczym szczególnym, raczej z przymrużeniem oka niż poważnie i na baczność. Ot, redakcja wspomina i przypomina – najzupełniej subiektywnie o tym, co było, co jest i co będzie w świecie filmu. Każdy ma swoich pięć typów pasujących do z góry określonego tematu, a owych tematów jest niezliczona liczba.
Adaptacje komiksów już od ponad 13 lat szturmują światowe kina. Czasami filmy tego typu zapowiadają się dobrze i dobre pozostają, inne natomiast atakują nas pozytywnie z zaskoczenia. Są jednak i takie, po których spodziewamy się wiele (kolejna część świetnej serii, interesujący temat, ciekawy reżyser), a po seansie pozostaje nam tylko zgrzytanie zębami. O takich produkcjach chcielibyśmy opowiedzieć w dzisiejszej “Szybkiej piątce”.
W komentarzach wpisujcie swoje typy 😉
Radosław Pisula
1. Zielona Latarnia – Film o galaktycznych policjantach, którzy zamiast pistoletów noszą pierścienie, pozwalające im tworzyć konstrukty ograniczane jedynie przez wyobraźnię użytkownika? 200 milionów dolarów budżetu? Na stołku reżyserskim Martin Campbell, który dwukrotnie ratował serię filmów o Bondzie? Jak ten film mógł okazać się tak niewyobrażalną katastrofą, tego nie pojmuje chyba nikt. Wszystko wygląda tu maksymalnie nieudolnie – od efektów specjalnych, przez fabułę, aż po aktorstwo.
2.Mroczny Rycerz – „Mroczny Rycerz Powstaje” był oczywiście filmem kilka razy gorszym, ale nie spodziewałem się po nim wiele. Za to druga część Nolanowskiej trylogii to widowisko z fenomenalnym Ledgerem i wielkim potencjałem, które zostało spartaczone przez ogromną liczbę niesamowicie irytujących elementów: absolutnie suche oraz skrajnie patetyczne dialogi inspirowane twórczością Paulo Coelho, gargantuiczne dziury fabularne oraz samego Batmana, którego mogłoby w tym filmie zwyczajnie nie być. Dodatkowo patrząc na finałowy akt sagi Brytyjczyka, druga cześć przyszyta jest do całości tak luźno, że nawet Kłapouchy by się tym faktem zdziwił.
3. Superman: Powrót – Film Bryana Singera miał fenomenalne zwiastuny i zapowiadał godny powrót stalowego harcerza na kinowe ekrany. Niestety reżyser zagubił się gdzieś w tej całej nostalgii względem klasycznych „Supermanów”, przez co dostaliśmy film archaiczny pod każdym względem. Nawet charyzma Kevina Spaceya niewiele pomogła w tym wypadku.
4. Blade: Mroczna Trójca – Pierwsza cześć przygód Daywalkera rozpoczęła tak naprawdę wielki pochód adaptacji komiksowych w nowe milenium, a druga była kolejnym ciekawym eksperymentem Guillermo Del Toro. Trzecia mogła kontynuować interesujące interpretowanie postaci łowcy wampirów. Niestety, komiksowy rzeźnik David S. Goyer wolał zaprezentować nam grupkę niedojrzałych dzieciaków, metroseksualnego Drakulę oraz wampiryczną waginę.
5. Maska – Za dzieciaka lubiłem tę szaloną komedię. Zmieniło się to jednak w momencie, gdy poznałem komiksowy oryginał, który jest brutalny, brudny, surrealistyczny i naprawdę przerażający. Studium samotności i brutalnej zmiany własnego „ja” zostało w filmowej adaptacji całkowicie spłycone. Gdyby trzymać się oryginału, mielibyśmy do czynienia z dziełem kultowym. Polecam zapoznać się z komiksem.
Crash
1. Punisher (2004) – Mój ulubiony bohater komiksowy, a taki niewypał. Udał się Thomas Jane w roli tytułowej oraz scena masakry rodziny Castle’a, ale zamiast dynamicznego kina akcji otrzymujemy nudny i nieefektowny pseudo-kryminał, w którym Punisher dopiero w finale zachowuje się jak swój komiksowy odpowiednik. Powstały jeszcze dwie inne wersje: wcześniejsza, z Dolphem Lundgrenem, jest tania, nie ma w niej słynnego symbolu Pogromcy, ale przynajmniej dużo się dzieje; nowsza, z Rayem Stevensonem, to sensacyjne kino gore z dużą dozą czarnego humoru, lecz również cierpiące z powodu niskiego budżetu.
2. Asteriks i Obeliks kontra Cezar – Niby wszystko na swoim miejscu, a nie śmieszy tak jak oryginał. Problem tkwi w nierównym scenariuszu (kto jest głównym bohaterem – dwóch tytułowych Galów czy Rzymianin, którego gra Benigni?), jak również pozbawionej lekkości reżyserii. Strzałem w dziesiątkę okazał się Gerard Depardieu jako sympatyczny Obeliks, a po latach nawet Asteriks Christiana Claviera wydaje się tym najbliższym oryginałowi. Dopiero “Misja Kleopatra” pokazała, jak może i powinien wyglądać film aktorski na podstawie arcydzieł Uderzo i Gościnnego.
3. Obcy kontra Predator – Trochę oszukuję w tym przypadku, bo bohaterowie ci wywodzą się nie z kart komiksowych, lecz serii filmowych, ale prawdą jest, że do ich pierwszego spotkania doszło właśnie w formie obrazkowej. I to było coś! Zamiast wymyślać nową fabułę, trzeba było przenieść wydany i u nas komiks “Alien vs Predator” (tez z 1994r.) i mielibyśmy kult i epę, a nie bojaźń i drżenie po filmach Andersona i braci Strause.
4. X-Men Geneza: Wolverine – Po dobrych filmach z serii “X-Men”, postanowiono nakręcić osobny epizod o Rosomaku. Miał być “Weapon X”, wyszło nie wiadomo co. Już nie chodzi o to, że obraz Gavina Hooda nie jest brutalny i prymitywny, jak jego bohater (ten komiksowy), a fabuła znów zawiera dużo przeinaczeń w stosunku do oryginału. Ale nawet jako widowisko jest to film zrobiony bez chęci i umiejętności, a każda kolejna efektowna scena sprawiała, że coraz bardziej się nudziłem.
5. Superman: Powrót – To w żadnym wypadku nie jest zły film, ale po Supermanie spodziewałem się dużo więcej. Za mało akcji, za dużo romansu. Dobry Brandon Routh, ale już Kate Bosworth jako Lois Lane nie podobała mi się, zresztą Kevin Spacey też. Singer chciał oddać hołd filmowi Donnera, co mu się udało, lecz poświęcił przy tym szansę na stworzenie przybysza z Kryptonu naszych czasów. Na szczęście tego błędu nie popełnił już Zack Snyder.
Piwon
1. Asteriks i Obeliks kontra Cezar – Seria filmów powstałych na bazie komiksowej twórczości Uderzo i Gościnny’ego artystycznie leży i kwiczy nie dlatego, że nie udało się w niej odtworzyć osobliwego humoru zeszytów “Asterixa” – bo jego namiastkę może i da się odczuć – ale dlatego, że od samego początku do taśmy live action się te komiksy w ogóle nie nadawały. “Asterix” winien już na zawsze pozostać w swoim kreskówkowym świecie, ponieważ tylko w nim spełnia rolę, do jakiej został powołany – komentowania przywar historii świata rzeczywistego, do którego sam nie należy. W aktorskim filmie jego przygody, przynajmniej dla mnie, zawsze będą wyglądać karykaturalnie. I dlatego też po stokroć bardziej wole adaptacje animowane.
2. Spirit – Duch Miasta – Ten powstały na fali sukcesu “Sin City” film cierpi na klasyczny syndrom przerostu formy nad treścią. Frank Miller, próbując zaadaptować komiks Willa Eisnera, zagubił się we własnej pewności siebie oraz brakach w kompetencji – wszak nie z każdego dobrego scenarzysty jest dobry reżyser.
3. Ghost Rider – Zawiódł moje oczekiwania tylko pod jednym względem- oglądając go nie mogłem otrząsnąć się z otępienia, jakiemu zostałem poddany podczas seansu, a nie mogę powiedzieć, żebym w jakiekolwiek sposób się tego spodziewał.
4. i 5. Surogaci oraz Kowboje kontra Obcy – Nie wiedziałem, że te filmy powstały na podstawie komiksów. Ale oczekiwania względem nich miałem dość spore. Pierwszy mógł być sprawnym SF, opartym na ciekawym koncepcie scenariuszowym nawiązującym do najlepszych tradycji cyperpunku – wyszło przeciętnie, nudno i bez polotu. Drugi miał w atrakcyjny sposób łączyć western z fantastyką kontaktową i nawet do pewnego momentu się to udaje, by przez resztę seansu zniżyć się do poziomu nieangażujacej sztampy. Szkoda, bo potencjał był i w jednym, i drugim przypadku. Bardzo chciałbym, aby ktoś zaznajomiony z komiksowymi pierwowzorami napisał w komentarzu pod artykułem, jak mają się one do swoich filmowych adaptacji.
Dux
1. Spider-Man 3 – Choć „Spider-Man 3” jest filmem lepszym od poniższych, zajmuje na mojej liście pierwsze miejsce, gdyż na swój sposób najbardziej zawiódł moje oczekiwania. Po niezłej jedynce i kapitalnej dwójce (mam słabość do „Spider-Mana” w interpretacji Raimiego), spodziewałem się miażdżącej trójki. Do tego informacja o pojawieniu się aż trzech czarnych charakterów, w tym Sandmana i Venoma, dodatkowo podniosła poprzeczkę oczekiwań. Niestety, skopano Venoma (sycząca pikselpoczwara), a z Petera zrobiono kompletnego pajaca. Sam Raimi zbyt popuścił cugli, myśląc zapewne, że na fali dwóch poprzednich części trójka poleci siłą rozpędu i zadziała jak samograj.
2. Zielona Latarnia – Komiksy pamiętam jak przez mgłę, ale jestem pewien, że nie były tak głupie i infantylne, jak ekranizacja. No i ten beznadziejny czarny charakter. Jakimś cudem dałem nawet temu filmowi drugą szansę, ale też ją zmarnował.
3. Batman (1966) – Pierwszego kinowego „Batmana” obejrzałem dosłownie kilka dni temu. Nie wiem, czy kiczowatość formy wynikała z braków budżetowych i tego, że kino lat 60. nie dorosło jeszcze z efektami specjalnymi do wymagań ekranizacji komiksów, czy też kampowość „Batmana” była zamierzona. Przez cały film zastanawiałem się przez to, czy znakomicie się bawię, czy też się męczę. Ostatecznie jestem raczej bliżej tego drugiego; Batman walący rekina z pięści w paszczę i robiący z siebie idiotę, biegając z miejsca na miejsce z bombą z syczącym lontem trzymaną nad głową, nie jest tym, czego szukam w kinie superbohaterskim.
4. Spawn – Film Marka A.Z. Dippé oglądałem lata świetlne temu, ale pamiętam, że wszystko w nim, oprócz kozacko brzmiącego tytułu, było koszmarnie złe. Odświeżyłem sobie nawet tę adaptację, zasiadając do stworzenia mojej „piątki” i muszę przyznać, że nie zestarzał się nic a nic; jest tak samo denny jak w dniu premiery 😉
5. Green Hornet – Spodziewałem się humoru wysokich lotów (obecność Setha Rogena zobowiązuje), fajnych efektów i widowiskowych walk, a nie dostałem ani jednego, ani drugiego.
Aaron
1. Garfield – To, co pamiętam z tych króciutkich komiksów, których bohaterem był leniwy tłusty kocur wiecznie myślący o lasagne, to inteligentny sarkastyczny humor, niekoniecznie przeznaczony dla małego czytelnika. Peter Hewitt okazał się wstrętnym zoofilem, który zgwałcił Garfielda. Z klimatycznych historii obrazkowych nic nie zostało, a sam film nie dość, że skierowany do najmniej wymagających widzów, czyli najmłodszych, to w dodatku do tych, którzy kompletnie nie znają pierwowzoru.. Bo szczerze wątpię, aby ktokolwiek, kto zna starego dobrego Garfielda uwierzył, że animowany komputerowo kot to ten sam z genialnych rysunków Jima Davisa.
2. Liga niezwykłych dżentelmenów – Oglądając ten film, ciężko się nie dziwić, czemu Alan Moore znienawidził adaptacje komiksów I tak długo nie dał się namówić Snyderowi na “Watchmenów”. Film Norringtona dosłownie zabija potencjał, jaki niósł za sobą komiksowy pierwowzór. Zamiast intelektualnej frajdy, mamy męczące sceny z mnóstwem wybuchów, strzelanin, kopanin, płomieni etc. A wszystko to w dodatku tragicznie zrealizowane.
3. Obcy kontra Predator – To jeden z pierwszych komiksów, jakie przeczytałem, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Później nadrobiłem zaległości oglądając filmy Scotta i McTiernana. Marzyło mi się zatem, aby zobaczyć ten potworny duet na jednym ekranie w prawdziwym danse macabre. Ostatecznie w 2004 roku niejaki Paul W.S. Anderson uwiecznił tych dwóch antagonistów w kiepskim obrazie, w którym nijak nie można doszukać się klimatu z filmów z serii o Obcym czy Predatorze. Chociaż film Andersona jest bardziej ekranizacją gry (przynajmniej takie sprawia wrażenie), sprawne oko wyłapie kilka smaczków z komiksu, które w ostatecznym rozrachunku są marnym pocieszeniem.
4. Spider-Man – Którakolwiek z ekranizacji przygód tej komiksowej postaci, czy Sama Raimiego, czy Marca Webba, ma jeden zasadniczy problem – w żadnej nie udało się wiarygodnie przedstawić kostiumu Spider-Mana. Nie wiem, czy to dlatego, że jego maska całkowicie zasłania i przez to każde jego pojawienie się na ekranie gryzie w oczy sztucznym CGI, czy też zwyczajnie to wina kulejącej historii, która już na kartach komiksu pozostawiała wiele do życzenia. A może po prostu jestem niesprawiedliwy, bo nie lubię tej postaci? Chyba jednak nie zmienia to faktu, że pierwszy film, jakiego doczekał się Człowiek Pająk, nie wyszedł za dobrze.
5. Ghost Rider – Wystarczy wspomnieć, że główną rolę w tym filmie gra Nicolas Cage, aby mieć świadomość, z czym ma się do czynienia. On i reżyser Mark Steven Johnson (twórca równie kiepskiego „Daredevila”) w niesamowity sposób zniszczyli jedną z najciekawszych postaci ze stajni Marvela. Jakby tego było mało, w 2011 powstała kontynuacja w zaskakująco słabym wykonaniu duetu Neveldine-Taylor.
Ciuniek
1. Mroczny Rycerz powstaje – Nie jest to film zły, ale rozczarowanie ogromne. Biadolenie na ten temat przerabiane było już na setki sposobów, więc nawet nie chce mi się silić na błyskotliwe komentarze. Ujawnienie głównego szwarccharakteru zupełnie niepotrzebne, a końcowe 15 – 20 minut filmu powinno trafić na śmietnik, a potem do recyclingu.
2. Iron Man 2 – Ech, słabe to było. I pomysłów tak jakby zabrakło. I większość scen akcji nie ma żadnej mocy. I Rockwell nachalnie gra człowieka-pośmiewisko. Kapitalny motyw ze zbroją w walizce tego filmu nie uratował.
3. Batman Forever – W dużym skrócie – nie tego oczekiwałem, oglądając dwie poprzednie części nakręcone jeszcze przez Burtona. Może film nie jest tak zły jak “Batman i Robin”, ale w tym przypadku trudno byłoby mówić o rozczarowaniu, to w końcu tylko rozwinięcie idei i przyjętej konwencji.
4. Jeż Jerzy – Wielkim fanem Jeża Jerzego może i nigdy nie byłem, ale parę odcinków czytałem, a i pośmiać było się czasem przy czym. Do dziś nie zamierzam kupować deskorolki na bazarze u Ruskich, obawiając się otrzymania łożysk z betonu. A film? Jakoś tak suchawo i nudno…
5. Superman: Powrót – Typ trochę naciągany, bo nigdy z tym filmem wielkich nadziei nie wiązałem, ale kiedy na zwiastunie zobaczyłem Lexa Luthora, którego gra Kevin Spacey, od razu zapaliła mi się kontrolka z napisem “ciekawość”. I nie, jednak nie było warto. Za patetycznie, za nudno i za długo.
Motoduf
1. Ghost Rider – W postaci Johnny’ego Blaze’a, kaskadera, który podpisał cyrograf, by ratować umierającego ojca, jest tyle potencjału, że można by nim obdzielić co najmniej trzech innych głównych bohaterów. Film Marka Stevena Johnsona nie wykorzystuje tego potencjału nawet w jednym procencie. Nicolas Cage kompletnie nie potrafi znaleźć tu dla siebie miejsca, a całość jest nudna i męcząca, straszy ponadto tragicznym CGI.
2. Mroczny Rycerz powstaje – Ostatnia część trylogii Nolana o Batmanie to film najzwyczajniej w świecie niespójny i wymęczony, grzęznący co chwilę w niepotrzebnych wątkach pobocznych i w wielu aspektach niedorobiony. Najgorsze jest w nim jednak chyba to, że opowiada w zasadzie o wszystkich bohaterach, jacy się w nim pojawiają, ale nie o samym Batmanie.
3. Zielona Latarnia – Archaiczna, słabo nakręcona ekranizacja, którą DC udowodnił, że w kwestii przenoszenia swojego uniwersum na ekrany kinowe jest sto lat za Marvelem. Ryan Reynolds i Blake Lively to chyba najgorsza para, jaką kiedykolwiek widziałem na ekranie (no, poza „Zmierzchem”).
4. Wanted: Ścigani – Głupiutki film akcji, który mógłby być całkiem niezłą rozrywką, gdyby reżyser nie postanowił każdej, nawet najmniej sensownej sceny kręcić ze śmiertelną powagą.
5. Sędzia Dredd – Za dużo dialogów i kiczowatych kostiumów, za mało Dredda samego w sobie. Sly próbuje ratować sytuację, ale byłoby lepiej, gdyby – tak jak w nowej wersji – nigdy nie zdejmował maski.