search
REKLAMA
Recenzje

GARFIELD. Deadpool wśród animacji [RECENZJA]

Film, który odbiera się nie tylko wzrokiem oraz słuchem, ale również brzuchem.

Janek Brzozowski

31 maja 2024

REKLAMA

Historia Garfielda zaczęła się raczej mało spektakularnie, bo od paska komiksowego opublikowanego na początku 1976 roku w gazecie „Pendleton Times”. Początkowo kocur nie był nawet główną postacią – seria zatytułowana była Jon i opowiadała, jak nietrudno się domyślić, przede wszystkim o perypetiach człowieka. W 1977 roku autor komiksów Jim Davis zmienił jednak tytuł i przesunął akcent na bohatera zwierzęcego – wraz ze wzrostem popularności Garfield wyemigrował z rodzimego „Pendleton Times” i zaczął pojawiać się regularnie w kilkudziesięciu, a następnie kilkuset gazetach na całym świecie (polscy czytelnicy mogli zapoznać się z przygodami kota za pośrednictwem „Gazety Wyborczej”). Tak narodziła się marka, która popularnością cieszy się do dziś – jej najnowszy, filmowy odprysk trafił właśnie na ekrany kin.

Nowy Garfield to całkowity reset fabularny – kolejny już w historii marki, która od początku swego istnienia cechuje się epizodycznością. Możemy więc z czystym sumieniem zapomnieć o pokracznych próbach łączenia animowanego kota i filmu aktorskiego z początku wieku, możemy odetchnąć z ulgą i posłać w pamięciowy niebyt Garfielda: Festyn humoru i Garfielda: Koty górą. Twórcy serwują nam świeżutkie origin story bohatera, który błąkając się w deszczową noc, trafia pod okienko włoskiej restauracji. Okienko uchyla przed nim Jon i w ten sposób rodzi się przyjaźń na całe życie – scementowana przez spełnianie kolejnych zachcianek kulinarnych kota. Garfield, zgodnie ze swoim komiksowym pierwowzorem, jest narcystyczny, leniwy i sarkastyczny. Nie zwalcza jednak Odiego, tak jak w niesławnym filmie aktorskim, ale traktuje go jak partnera w zbrodni; kogoś, z kim można przeprowadzić nocny napad na lodówkę. W głębi duszy jest poczciwy i pomocny, generalnie: da się lubić. Jego życie to sielanka – kolejne posiłki bohater przeplata, podobnie jak prawdziwe koty, ze spaniem, zabawą i nałogowym oglądaniem Catflixa. Oczywiście, wszystko musi obrócić się o 180 stopni, aby Garfield odbył obowiązkową „podróż bohatera” – i tak się też dzieje, kiedy na horyzoncie pojawia się jego zaginiony ojciec.

Kilka tygodni przed premierą internet obiegła alternatywna wersja plakatu Garfielda, parodiująca materiały promocyjne najnowszej części Deadpoola – zamiast ostrzy Wolverine’a na pierwszym planie znajdowały się nóż i widelec. To nie tylko przykład dobrego real time marketingu: Garfield naprawdę aspiruje do miana animowanego Deadpoola. Bohater regularnie monologuje z offu: zwraca się wprost do widzów, burząc czwartą ścianę. Miota ironicznymi komentarzami na lewo i prawo, dystansując się od ekranowej rzeczywistości. Twórcy dbają przy tym o odpowiednią liczbę nawiązań intertekstualnych: komentując grę aktorską „martwego” oposa, Garfield żartuje więc z Daniela Day-Lewisa, a skacząc po pociągu, mówi, że wykonuje własne akrobacje tak jak Tom Cruise. Kiedy włamuje się wraz z towarzyszami do Fabryki Laktozy, a narracja skręca gwałtownie w kierunku heist movie, z głośników leci motyw przewodni z Mission: Impossible. Kiedy w finale na odsiecz przylatują drony dostawcze, słyszymy natomiast charakterystyczną ścieżkę dźwiękową z Top Guna. Nie są to może nawiązania najbłyskotliwsze, ale cieszą oko i ucho dorosłego odbiorcy, nadając filmowi postmodernistycznego uroku, który do świata wysokobudżetowych animacji wniósł ponad 20 lat temu Shrek.

Mam taki drobny rytuał: przed napisaniem recenzji lubię przeczytać inne, głównie anglojęzyczne recenzje, aby skonfrontować własną opinię z opiniami innych, często bardziej doświadczonych dziennikarzy i krytyków. W jednej z nich autorka pomstuje na obecną w filmie przemoc oraz rozpiętość żartów, których dzieci nie są w stanie zrozumieć, zapominając najwyraźniej, że filmy animowane nie są skierowane wyłącznie do najmłodszych. Najlepsze animacje od zawsze cechowała dwuwarstwowość: inaczej odbierało się je w wieku dziecięcym, a inaczej kiedy wracało się do nich kilkanaście lat później. Pozostając przy przykładzie z poprzedniego akapitu: Shrek najpierw jest dla nas zabawną historią o zgnuśniałym ogrze i ekstrawertycznym ośle, a dopiero później bezpardonową satyrą na baśniowe produkcje Disneya, przewracającą utrwalone schematy do góry nogami. Mnóstwo w nim niejednoznacznego humoru, żartów, które – również dzięki genialnemu tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty – mogliśmy docenić dopiero jako dorośli. No i trochę przemocy, która bardziej niż dzieciom przeszkadzałaby dzisiaj przewrażliwionym recenzentom, siejącym w swoich tekstach nieuzasadnioną panikę moralną. Z Garfieldem, przy zachowaniu wszelkich proporcji jakościowych, jest podobnie. I nie ma się co z tego powodu oburzać: w zalewie całkowicie nijakich produkcji familijnych (tak, patrzę na was Istoty fantastyczne), film Marka Dindala, autora Kurczaka Małego i Nowych szat króla, jest przypadkiem godnym odnotowania.

Garfield to wreszcie film, który odbiera się nie tylko wzrokiem oraz słuchem, ale również brzuchem. Na ekranie pojawiają się tony animowanego jedzenia: Garfield pałaszuje niezliczone kawałki pizzy oraz, rzecz jasna, lasagne, wciąga spaghetti po bolońsku, wrzuca w siebie łódeczki ziemniaczane, pływa w serze, strzela ostrym sosem i bombarduje przeciwników sałatką winegret. Twórcy dwoją się i troją, tworząc animowaną odpowiedź na Bulion i inne namiętności oraz Ucztę Babette, skierowaną do tych, którzy niekoniecznie gustują w przepiórkach, sufletach oraz zupie żółwiowej. I trzeba przyznać, że ich działania przynoszą spodziewany efekt – apetyczna magia Garfielda działa. Pierwsze, co zrobiłem po wyjściu z kina, to zamówiłem pizzę: małą margheritę z najtańszej poznańskiej pizzerii. Dawno nic mi tak nie smakowało.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA