NAJGORSZE filmy NETFLIKSA w 2021 roku
Na początku 2021 roku Netflix wlał w serca większości miłośników filmu mnóstwo nadziei. Oto przecież amerykański gigant streamingowy zapowiedział w styczniu, że co tydzień będzie prezentował premierę sygnowaną słynną już literką „N”. Otrzymaliśmy imponującą listę tytułów z głośnymi nazwiskami reżyserów oraz aktorów, którzy mieli stać za ogłoszonymi produkcjami. Rok po tych obietnicach wiemy, że Netflix dotrzymał słowa. Dzięki ogromnemu zróżnicowaniu gatunków platforma zapewniła rozrywkę, po którą zwykliśmy wybierać się do kin (przypomnę, że te były zamknięte do końca maja 2021 roku). Wśród kilkudziesięciu streamingowych premier znalazły się zarówno prawdziwe perełki, jak i totalne niewypały. Niniejszy tekst skupi się na tych drugich. Kolejność wymienianych tytułów nie jest przypadkowa.
Malcolm & Marie
Chociaż Malcolm & Marie trwa niecałe dwie godziny, oglądałem go na sześć rat. Z początku myślałem, że to przez porę dnia, jaką wybierałem sobie na seans, ale gdy po raz trzeci usiadłem do filmu Sama Levinsona popołudniu, zrozumiałem, iż to wcale nie godzina powodowała u mnie zmęczenie. Jeszcze przed premierą Malcolm & Marie jawił mi się jako współczesna wersja arcydzieła Mike’a Nicholsa, Kto się boi Virginii Woolf, lub jako zaginiony film Johna Cassavetesa, tymczasem poza świetnie sfotografowanymi pięknymi ludźmi w cudownym domu otrzymałem coś na kształt pseudoartystycznych wrzasków. Nie twierdzę, że zarówno skargi Malcolma, jak i Marie nie powinny stanowić tematów do dyskusji. Uważam je nawet za trafne, aktualne i ważne. Problem obrazu Levinsona polega jednak na tym, że zostały one podane w monotonnej oraz drażniącej formie, w dodatku przez postaci, w które nawet przez moment się nie wczułem. Gdyby tylko Malcolm umiał podziękować Marie, nie musiałbym znosić całego tego grafomaństwa i narzekań Levinsona, a postaci grane przez miotających się bez celu Zendayę i Johna Davida Washingtona mogłyby w spokoju zjeść makaron z serem.
Dzień na tak
Pomysł na film familijny, w którym rodzice przez 24 godziny nie mogą niczego odmówić swoim pociechom (poza pewnymi ustalonymi z góry kwestiami), wydawał mi się rewelacyjny, ponieważ otwierał jego twórcom możliwość opowiedzenia historii nietuzinkowej, mądrej i posiadającej walor dydaktyczno-wychowawczy. Poza tym za Dzień na tak odpowiedzialny jest przecież Miguel Arteta, reżyser, który na swoim koncie ma np. Beatriz na kolacji (2017) czy Wszystkie jasne miejsca (2020), a w jedną z głównych ról w oryginalnej produkcji Netfliksa z 2021 roku wcieliła się Jennifer Garner. Niestety Dzień na tak okazał się rozczarowaniem. Jest nazbyt bezpieczny, przewidywalny i mało zabawny. Z ciekawego pomysłu wyjściowego autorowi filmu udało się przekazać odbiorcy, że rodzicielstwo nie powinno opierać się wyłącznie na nakazach i zakazach, ale również na wysłuchiwaniu swoich pociech. Z kolei dzieci muszą nauczyć się, że rodzice odmawiają im czegoś, ponieważ mają ku temu racjonalne powody. Odkrywcze, prawda?
Kobieta w oknie
Uwielbiam Amy Adams, dlatego bardzo trudno patrzy mi się na oryginalne filmy Netfliksa z jej udziałem. W 2020 roku wystąpiła bowiem w średniej Elegii dla bidoków Rona Howarda a w ubiegłym w fatalnej Kobiecie w oknie Joego Wrighta. Zastanówmy się jednak, co sprawiło, że naszpikowany gwiazdami obraz twórcy Pokuty stał się jednym z największych rozczarowań 2021 roku. Po całkiem przyzwoitym, intrygującym wstępie wraz z chwilą, gdy świat Anny zdaje się rozpadać, rozpada się również film Wrighta. Jest przewidywalnie, mało subtelnie i płasko. Obsesje są mało obsesyjne, zagrożenia niegroźne, a tajemnice wcale nie są tajemnicze. W dodatku w prawie każdej scenie autor stara się przywołać Hitchcocka, który zapewne do dziś przewraca się w grobie z zażenowania. Już lepiej byłoby popatrzeć, jak Amy Adams zasłania okno, włącza jeden z filmów ze swojej kolekcji i pije wino.
W strefie wojny
Szwedzki filmowiec Mikael Håfström próbował już sił w wielu gatunkach. Do kolekcji brakowało mu właściwie tylko kina science fiction. Rok 2021 to zmienił i autor 1408 (2007) dzięki Netfliksowi przedstawił widzom W strefie wojny. W strefie wojny kusi odbiorcę elementami fantastycznonaukowymi oraz filozoficznymi pytaniami o moralność w czasie wojny. I chociaż brzmi to wszystko całkiem zachęcająco, to jawi się tutaj jako kompletny bałagan. Film Håfströma wykazuje jakąś niezrozumiałą chęć bycia pod względem fabularnym obrazem rodem z lat 90., ponadto na zadawane widzowi intrygujące pytania otrzymujemy wyłącznie banalne odpowiedzi. Postaci są tutaj nieciekawe, średnio zagrane, a ich motywacje bardzo grubo ciosane. W strefie wojny leży również pod względem realizacyjnym. Niby ma to wszystko przypominać grę FPS, ale brakuje dynamiki oraz intensywności. W rezultacie otrzymujemy film chaotyczny, nudny, mdły i całkowicie nieprzemyślany.
Czerwona nota
O Czerwonej nocie nie napiszę zbyt wiele, ponieważ właściwie zapomniałem, o czym był ten film. Pamiętam jednak, że seans tegoż był dla mnie czymś, co widziałem już w kinie setki razy, i to w zdecydowanie lepszym wydaniu. Możecie nazwać mnie marudą, który nie potrafi się bawić, ale czy od rozrywki nie powinno wymagać się jakości i klasy? Czerwona nota nie dostarczyła ani jednego, ani drugiego. Biedne CGI, zero kreatywności, kiepska reżyseria, brak chemii pomiędzy aktorami to rzucające się w oczy, dominujące elementy filmu Rawsona Marshalla Thurbera. Co ja tam jednak wiem. Znakomitej większości publiczności Czerwona nota się podobała. Obraz w ciągu zaledwie 16 dni stał się najpopularniejszą oryginalną produkcją w historii Netfliksa i doczeka się aż dwóch kontynuacji. Może wówczas się przekonam?
Thunder Force
Nie mam prywatnie nic przeciw Melissie McCarthy i jej mężowi, Benowi Falcone’owi, ale po co swoją miłością do kina obnoszą się przed całym światem? Filmem Thunder Force zrobili to już zresztą czwarty raz. Opisywana produkcja w zamyśle miała być parodią kina superbohaterskiego, tymczasem okazała się niesmaczna i nieśmieszna. Winą takiego stanu rzeczy jest chaotyczny scenariusz, żenujący poziom poczucia humoru, przeciągnięte gagi, brak chemii pomiędzy aktorami oraz tandetne efekty specjalne. Jeśli zatem, drogi czytelniku, zaczniesz kiedykolwiek oglądać film, którego najjaśniejszym punktem jest ludzka postać z ramionami kraba, to wiedz, że coś się dzieje.
Miłość do kwadratu
Na koniec mocny polski akcent, czyli pierwsza rodzima komedia romantyczna Netfliksa. Właściwie zestawienie nazwy naszego kraju z wspomnianym gatunkiem filmowym jest wystarczające, aby stwierdzić, iż na pewno nic dobrego z tego nie wyszło, ale mimo wszystko postaram się wypunktować, jakie elementy Miłości do kwadratu czynią zeń jedną z najgorszych produkcji Netfliksa AD 2021. Twór Filipa Zylbera posiada kompletnie zagracony scenariusz, pełen bzdur i niedorzeczności. Właściwie nie wiemy, dlaczego główni bohaterowie się w sobie zakochali, a także nie jesteśmy w stanie się do nich przekonać. Miłość do kwadratu cierpi dodatkowo na problem z tempem, jest również przeładowana nic niewnoszącymi wątkami pobocznymi. Już 10 lutego Polacy znów za pośrednictwem Netfliksa i filmu Pod wiatr zaprezentują światu swój talent do tworzenia komedii romantycznych. Czy i tym razem będziemy musieli się wstydzić?
Zgadzacie się z moimi wyborami? Jakie inne filmy Netfliksa z 2021 roku dopisalibyście do tej listy? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!