search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy skrojone pod OSCARY, które POLEGŁY w sezonie nagród

Zdarza się, że filmy, zdawałoby się, idealnie skrojone pod Oscary zaliczają spektakularne porażki w sezonie nagród.

Tomasz Raczkowski

23 maja 2021

REKLAMA

Powszechnie wśród filmoznawców i kinomanów funkcjonuje termin „Oscar bait”. Oznacza on specyficzny typ filmów, które wydają się powstawać przede wszystkim z myślą o sezonie branżowych nagród – nęcą doborową obsadą (najczęściej w dających spore pole do aktorskich popisów rolach), przykuwają uwagę atrakcyjnymi, nośnymi historiami ubranymi w przystępną, mainstreamową konwencję i kuszą różnorakie gremia oceniające dramatycznymi klimaksami. Innymi słowy, filmy takie wprost krzyczą: „nominuj mnie!”, i najczęściej rzeczywiście zasilają zestawienia wyróżnianych produkcji w danym roku. Zdarza się jednak i tak, że film, zdawałoby się, idealnie skrojony pod Oscary (skupmy się na tej konkretnej nagrodzie, wciąż jeszcze najbardziej prestiżowej w globalnym świecie kina) zaliczają spektakularne porażki w sezonie nagród.

Elegia dla bidoków (2020)

Świeżym przykładem nieudanego „Oscar baitu” jest najnowsza produkcja Rona Howarda z Amy Adams i Glenn Close w obsadzie. Ekranizacja głośnej w USA książki podejmującej tematykę klasowego doświadczenie tzw. Pasa Rdzy (przemysłowego rejonu północno-wschodnich Stanów Zjednoczonych) już od pierwszej zapowiedzi wyglądała jak murowany kandydat do najważniejszych laurów. Motorem napędowym miały być mocne wcieleniowe kreacje Adams i Close, a istotny społecznie temat z miejsca zapewniał Elegii dla bidoków rozgłos. Wyprodukowany przez Netflixa film okazał się jednak niewypałem – pomimo całej machiny marketingowej i (zbyt) idealnego wpasowywania się w formułę oscarowego dramatu film Howarda zdobył jedynie dwie nominacje do nagród Akademii, czyli o jedną mniej niż do… Złotych Malin. Źródła takiego stanu rzeczy wydają się oczywiste – Elegia to film anachroniczny formalnie, dość powierzchowny w warstwie przesłania i niesiony przez role w nieco zbyt oczywisty sposób spektakularne, przerysowane w swoim dramatyzmie. Jak się wydaje Howard przestrzelił estetykę swojego najnowszego dzieła o dobre kilkanaście lat i w efekcie jego oscarowe aspiracje spełzły na niczym.

Bobby (2006)

Jedna z ikonicznych historii najnowszych dziejów USA opowiedziana z perspektywy zwyczajnych ludzi i spleciona z portretem niezwykle burzliwego czasu schyłku lat 60., przed kamerą ensemble cast złożona z nazwisk takich jak Anthony Hopkins, Demi Moore, Martin Sheen, Sharon Stone, Elijah Wood, Laurence Fishburne czy William H. Macy… wydawałoby się, że film Emilia Esteveza (zarówno jednej z gwiazd aktorskich, jak i reżysera i scenarzysty) to murowany kandydat do miana współczesnego klasyka i obsypania najważniejszymi nagrodami. Ale kto dziś pamięta o Bobbym? W momencie premiery to swoiste epitafium dla Roberta Kennedy’ego zostało przyjęte raczej chłodno i nie okazało się przebojem ani w kinach, ani w opinii krytyki. Film w ogóle nie zaistniał w oscarowym wyścigu, z ważniejszych wyróżnień notując jedynie dwie nominacje do Złotych Globów. Co poszło nie tak? Bobby to film na pewno przyzwoity, ale w mozaikowej historii rozpisanej na wiele wątków skupionych wokół jednego wydarzenia nazbyt wtórny wobec formatu doprowadzonego znacznie wcześniej do mistrzostwa przez Roberta Altmana i Paula Thomasa Andersona. Estevezowi brakuje mistrzowskiej ręki wydobywającej z przeplatających się opowieści głębszą dramaturgię, a z klasowych aktorów i aktorek coś wyjątkowego. To, co mu się udało osiągnąć, to na pewno za mało na laury.

Wszystko stracone (2013)

Kiedy zobaczyłem zapowiedź filmu z Robertem Redfordem w nominowanej do Złotego Globu roli samotnego żeglarza mierzącego się z siłami oceanu, byłem pewien, że kultowy aktor zgarnie za Wszystko stracone co najmniej oscarową nominację. Film J. C. Chandora wydaje się nakręcony tylko i wyłącznie po to, by zapewnić Redfordowi aktorskie tour de force niezakłócane przez żadną drugoplanową rolę czy zbędną scenografię. I może właśnie ten wysiłek, by stworzyć surową platformę dla popisu aktora – wysiłek zresztą analogiczny do fizycznych zmagań postaci Redforda – zaważył na tym, że Wszystko stracone to film, który raczej przepadł w sezonie nagród i (przynajmniej moim zdaniem) nie był szczególnie pamiętnym doświadczeniem. Redford musiał obejść się bez nominacji (tę zgarnęli tylko dźwiękowcy), a nadzieje na ukoronowanie wspaniałej kariery statuetką za solowy popis fizycznego aktorstwa okazały się, nomen omen, stracone.

Joy (2015)

Kiedy w 2015 roku na ekrany światowych kin wchodziło Joy, David O. Russell przeżywał złote lata swojej kariery i sam fakt nakręcenia przez niego nowego filmu z ulubioną obsadą zdawał się gwarantować sukces i brylowanie na czerwonych dywanach. Ten impet zadziałał jednak tylko częściowo. Jennifer Lawrence rzeczywiście dostała z rozpędu nominację od Akademii (za kreację co najwyżej poprawną, na pewno znacznie słabszą od poprzednich, skądinąd też nie wybitnych występów u Russella), ale to było na tyle – Joy nie powtórzyło sukcesu dosłownie obsypanych nominacjami Fightera, Poradnika pozytywnego myślenia i American Hustle, a niewypał ten, jak się zdaje, storpedował dalszą karierę reżysera. I poniekąd słusznie, Joy było bowiem filmem kiepskim i leniwym w swoim nęceniu Akademii. Słaby scenariusz pełen kiczowatych dialogów i okropnych kiksów, płaskie jak papier postacie i niby-komediowy klimat, który dla mnie był po prostu brakiem pomysłu na narrację – wszystko wydawało się być zaledwie pretekstem dla kolejnej charyzmatycznej roli Lawrence. Ale nawet magnetyzm złotej dziewczyny Hollywood okazał się mieć swoje granice.

Powiernik królowej (2017)

Stephen Frears jak mało kto potrafi opowiadać o brytyjskiej monarchii. Judi Dench z pewnością potrafi zagrać jedną z największym władczyń w historii Wspólnoty. Oparta na prawdziwych relacjach historia niecodziennej zażyłości pomiędzy Królową Wiktorią a jej muzułmańskim służącym to we współczesnej globalnej wiosce z pewnością historia, która miała szanse podbić serca widzów i zdobyć worek nagród, w tym tych najważniejszych – w końcu kolejne filmy Frearsa zdawały się mieć stałą wejściówkę na gale w Los Angeles. Powiernik królowej nie odniosła jednak sukcesu, w kwestii Oscarów obchodząc się smakiem ledwie dwóch nominacji technicznych. Ani Dench, ani Ali Fazal nie zostali przez Akademię docenieni, tak samo jak reżyserskie wysiłki Frearsa i scenopisarstwo Lee Halla. Zdaje się, że w Powierniku królowej ci ostatni polali na wielką historię trochę za dużo lukru, chcąc tchnąć ludzkie ciepło w postać-symbol brytyjskiego imperializmu. W przesadnie ciepłej, niedogotowanej i sztampowej historii „o przyjaźni mimo różnic” aktorzy nie mają pola do oddania cennych subtelności, a wbrew pozorom nawet w dzisiejszym Hollywood nie wystarczy opowiedzieć bajeczki o empatii i równości, by zebrać gromkie brawa.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA