KOBIETA W OKNIE. Gdy Hitchcock wjedzie zbyt mocno
Bardzo często bywa tak, że film broni się na poziomie poszczególnych elementów składowych – reżyser, obsada czy materiał źródłowy – ale jako całość nie stanowi spójnej kompozycji. Tak jest w przypadku thrillera Kobieta w oknie Joe Wrighta, filmu tyleż przeze mnie oczekiwanego, co rozczarowującego.
Taka sytuacja jest dla widza szczególnie frustrująca. Jak bowiem zrozumieć fakt, że składające się z najwyższej jakości elementów dzieło okazuje się tak naprawdę filmowym bałaganem, w którym nic nie wydaje się służyć wspólnemu celowi? To trochę tak, jakby w drużynie piłkarskiej każdy z gwiazdorów grał po swojemu i do innej bramki – niby każdego z nich przyjemnie się ogląda, ale jeśli ze sobą nie współpracują, jedyne, co zostaje z widzem, to wrażenie wszechogarniającego chaosu. Taka właśnie jest Kobieta w oknie – pięknie zrealizowana, zbudowana z mistrzowskich niekiedy (aktorstwo, zdjęcia) elementów, ale ostatecznie irytująco chaotyczna.
Film Joe Wrighta opowiada o psycholożce dziecięcej Annie Fox (Amy Adams), która cierpi na agorafobię. Przypadłość ta sprawia, że bohaterka nie opuszcza swego niedorzecznie – jak na nowojorskie warunki – ogromnego domu w Harlemie, będąc jednocześnie niezmordowaną rejestratorką wszystkiego, co dzieje się w sąsiedztwie. Dlatego też, mimo że jest kobietą po czterdziestce, przypomina osiedlową staruszkę, tytułową “kobietę w oknie”, która wie wszystko o wszystkich i wtyka nos w nie swoje sprawy. Już od pierwszych scen wiemy, że Anna żyje nieswoim życiem – w swym wielkim domu mieszka sama, nie licząc zajmującego piwnicę lokatora, a o sąsiadach wprowadzających się właśnie naprzeciwko wie stanowczo zbyt wiele jeszcze zanim państwo Russell zadomowią się w nowym lokum. Szybko zresztą wchodzi w interakcje z przedstawicielami tej rodziny: najpierw odwiedza ją nastoletni Ethan (mało jeszcze znany Fred Hechinger), a następnie Annę przypadkowo odwiedza kobieta, którą bohaterka bierze za matkę Ethana, Jane (Julianne Moore).
Podobne wpisy
Tempo uwikłania niestabilnej psychicznie, zażywającej silne leki psychotropowe Anny w życie dopiero co osiadłych w sąsiedztwie Russellów może zastanawiać – mija niespełna tydzień (plansze z nazwami dni tygodnia bardzo “subtelnie” nas o tym informują), a główna bohaterka Kobiety w oknie zna już wszystkich członków rodziny, ich bolączki i problemy. Aż wreszcie Anna staje się świadkiem zbrodni – tylko czy na pewno? Zanim dochodzi do domniemanej tragedii, reżyser i ekipa bardzo sugestywnie dają nam znać, że pani Fox nie do końca można wierzyć. Zaczyna się więc mało subtelna gra z widzem, w ramach której teoretycznie nic nie wiadomo, a w praktyce w zasadzie wszystko jest już ustalone: ewidentna niestabilność psychiczna protagonistki może okazać się pozorna, a pierwsze przewidywania co do zakończenia filmu mogą – choć przecież nie muszą! – okazać się słuszne. Hitchcock czai się tu w każdej scenie, a dla tych, którzy zaznajomili się z większą częścią dorobku mistrza suspensu w filmie Joe Wrighta nic nie będzie stanowić zaskoczenia.
Pomimo jawnych słabości w warstwie narracyjnej, Kobieta w oknie zachwyca jakością wykonania. Pomijając już doskonałe aktorstwo – jako niestrudzonemu miłośnikowi talentu Amy Adams nie wypada mi komplementować tej wciąż niedocenionej aktorki – niesamowicie prezentują się zdjęcia Bruno Delbonnela, który nie tylko uczynił z domu Anny Fox pełnoprawnego bohatera filmu, ale też w prawdziwie artystyczny sposób wpuścił do niego światło. Co drugie ujęcie z Kobiety w oknie nadawałoby się na okładkę czasopisma “American Cinematographer”, a w zdecydowanej większości z nich oświetlenie odgrywa kluczową rolę. Całkowite lub częściowe zaciemnienie stanowi nieodzowny element życia Anny, a dla Joe Wrighta jest oczywistym zabiegiem wzmagającym suspens. Choć nie można odmówić ujęciom wykorzystanym w Kobiecie w oknie wysmakowania, to jednak są to po prostu zaciemnione, zainspirowane Hitchcockiem i kinem noir kadry, które znaleźć można w niejednym współczesnym filmie.
Tym samym Kobieta w oknie staje się jeszcze jedną niespełnioną filmową obietnicą. Jeśli za kilka czy kilkanaście lat studenci szkół filmowych będę analizować dzieło Joe Wrighta, będą mogli wzorować się na nim pod względem operatorskim czy aktorskim, ale już na pewno nie scenopisarskim. Kobieta w oknie to ubranie gatunkowej wtórności i narracyjnego chaosu w atrakcyjne, stylowe opakowanie. Ale gdy zdejmie się tę piękną obwolutę, zostanie wyłącznie rozczarowanie.