Najbardziej ROZCZAROWUJĄCE filmy 2023 roku. Ranking czytelników
Wybraliście najbardziej rozczarowujące was filmy 2023 roku. Poniżej przedstawiamy 10 tych, które otrzymały od was najwięcej głosów. Możecie także skonfrontować swoje rezultaty z naszymi rozczarowaniami.
10. Niezniszczalni 4
Ten sequel o spisanych na straty, zbędnych, bohaterach jest kompletnie zbędnym kawałkiem kina, pozbawionym reżyserskiej finezji, nic niewnoszącym do gatunku. Szkoda szczególnie Jasona Stathama, dla którego miał to być początek nowej serii, gdzie przejąłby pałeczkę po Sylvestrze Stallone. Fatalne przyjęcie filmu w weekend otwarcia i prawdopodobne straty finansowe z pewnością wybiją z głowy producentom pomysł inwestowania w kolejny sequel. [Mariusz Czernic, fragment recenzji]
9. Aquaman i zaginione królestwo
quaman i Zaginione Królestwo jest monotonny, szary i bury. Zwłaszcza w zestawieniu z pierwszą częścią – w której może wszystkiego było w finale za dużo, ale było intrygująco i kolorowo – wypada po prostu nędznie. Najsłabsze są sekwencje walk, w których absolutnie nic nie mogłem zobaczyć. Wszystko wyglądało, jakby wpadło w jakiś podmorski wir. Zadziwiła mnie też całkowicie niedopasowana muzyka, która nijak nie zazębia się z tym, co jest pokazywane na ekranie. Trochę to wygląda tak, jakby puszczano losowe, łatwo wpadające do ucha klasyki muzyki pop, a reszta miała jakoś płynąć. Nie płynęło. Tonęło. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
8. Egzorcysta papieża
Niestety najczęściej dochodzi do spięć między intencjami reżysera a odtwórcą głównej roli. Ten pierwszy konsekwentnie zagłębia się w kino klasy C z ambicjami, a ten drugi wie, że to tak naprawdę kino klasy C, któremu jakiekolwiek ambicje nie służą. Wydaje się, że dopiero w ostatnim akcie udało się tej dwójce osiągnąć porozumienie. Wtedy jest naprawdę krwawo, demoniczna zagadka równa do kuriozalnych rozmiarów objawień prozy Dana Browna, kościotrupy robią za najlepszy entourage i wszyscy nagle zaczynają się doskonale bawić. Przez przypadek i na szczęście Egzorcysta papieża okazuje się lepszym filmem kumpelskim niż satanistycznym horrorem. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
7. 65
65 to raczej zestaw znanych chwytów, straszaków i sprawdzonej metody budowania napięcia. Dostajemy jedną ciekawszą inscenizacyjnie scenę (z użyciem skanera) i rzadko zaskakującą pracę kamery. Raz pod nogami drepczącego w bajorze Millsa wynurzy się grzbiet jakiegoś potwora, kiedy indziej za warstwą liści zauważy czającego się welociraptora albo natknie na złowieszczy odcisk łapy tyranozaura. Jakimś wyróżnikiem czy cechą charakterystyczną 65 (na korzyść bądź nie) może być kuriozalna kumulacja zagrożeń i gatunkowa mieszanka. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
6. Napoleon
Wydaje się, że Ridley Scott zamierzał „ukarać” Bonapartego, pokazać jego banalność i groteskowość. W wywiadach porównywał go do Hitlera, a w filmie obśmiał w sypialni, przy okazji robiąc z niego politycznego oportunistę. To połączenie, wraz z króciutką informacją o trzech milionach ofiar prowadzonych przez niego wojen, to „kara” zalatująca fałszem. [Szymon Pewiński, fragment recenzji]
5. Barbie
Może i jest to nie do końca odkrywczy pop feminizm, ale jest on jednocześnie świetną trampoliną do normalizacji równości. Bo w gruncie rzeczy Barbie właśnie jest o tym – o potrzebie budowy świata, w którym każdy może być tym, kim chce, ale najpierw musi zrozumieć siebie, odpowiednio nad sobą pracować i jednocześnie mieć do tego prawo. To jest mądre, to jest piękne. A że podane często bardzo bezpośrednio, niczym płaską ręką w twarz, to jedynie mogę zaakceptować w ramach konwencji satyry, jednak i ta przekuta na film może być poprowadzona lepiej. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
4. Blue Beetle
Problem Blue Beetle tkwi nie tylko na poziomie generyczności drugiej części filmu, ale również w głównej postaci – Jaime Reyes z założenia ma być everymanem, trochę takim Shazamem, którego wybiera skarabeusz (bardzo leniwy arc tej międzyplanetarnej istoty/broni), jednak brakuje mu szczypty charyzmy. Zawiódł tu casting albo pomysł na niego. To zwyczajnie kiepsko napisana postać. Jego pierworodną i podstawową motywacją jest jego uboga rodzina, która na zasadzie kontrapunktu zderzana jest z tą Kordów, czyli milionerów trzęsących Palmera City. Finalnie ginie trochę w sekwencji finałowych wybuchów, bo sam w sobie bohater, oprócz poczciwości nie ma innych rysów charakterologicznych. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
3. Marvels
Marvels to film kilku fajnych scen, które nie łączą się w koherentną opowieść. Niestety, mimo sporego potencjału na poziomie kształtowania zupełnie nowej relacji superbohaterskiej otrzymaliśmy scenariuszowy bajzel, któremu bliżej do seriali poziomu Xeny, czyli typowych produkcji z lat 90. Mamy tu kilka ciekawych pomysłów, przynajmniej jedną genialną na poziomie scenograficznym scenę walki. Jednak co z tego, skoro to historia o niczym? [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
2. Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Chociaż są elementy w najnowszej i ostatniej przy tym odsłonie Indiany satysfakcjonujące, żeby wspomnieć samego Harrisona Forda wciąż pozostającego w świetnej formie czy klimatyczny prolog cofający nas do czasów II wojny światowej, to jako całość film Jamesa Mangolda nie broni się absolutnie: nie ma tu lekkości przygody znanej z filmów Stevena Spielberga, nie ma ekscytującego artefaktu i związanej z nim mitologii, nie ma zapadających w pamięć sekwencji akcji. Jest za to odarcie tytułowego bohatera z jego uniwersalności na rzecz wytartego już w Hollywood schematu gorzkiej i samotnej starości popkulturowej ikony. Nieidealne Królestwo kryształowej czaszki było dużo lepszym finałem losów doktora Jonesa. [Filip Pęziński]
1. Ant-Man i Osa: Kwantomania
Wszystko to, co zarzucone wyżej, można byłoby jakoś – niby na ślinę – skleić pewnie zapierającymi dech w piesiach wizualiami i chociaż Marvel nigdy tego nie potrafił, to trzecim Ant-Manem wszedł na zupełnie nowy poziom fuszerki. Pewnie duża w tym „zasługa” faktu, że nie było jeszcze filmu tego studia w tak mocny sposób polegającego na CGI, bo przecież w 95% dziejącym się w strefie kwantowej. I w 95% wyglądającym jak film próbujący sięgać po te narzędzia dwie dekady temu. Atak klonów, Mali agenci. Nazwijcie to, jak chcecie. Tylko nie porównujcie do Avatarów Jamesa Camerona, bo nawet mi byłoby Marvela szkoda.
A skoro Marvela (niczym żywy i oddychający byt) do tablicy przywołałem, to zakończę myślą, że jak lew starałem się przez lata bronić tego studia przed hejterami, ale dzisiaj – w jego niemal piętnastolecie – nie potrafię. Napisany na kolanie scenariusz, zmarnowani aktorzy, wymuszony humor, nieudany antagonista, odrzucająca strona wizualna, przezroczysta muzyka. To wszystko tu jest. Przykro mi. [Filip Pęziński, fragment recenzji]