NAPOLEON. Chybiony strzał. Negatywna recenzja filmu Ridleya Scotta
W Napoleonie kinowe widowisko ściera się z dyskusyjnym pomysłem na tytułowego bohatera. Ridley Scott chce, żebyśmy postrzegali Napoleona jako wspaniałego dowódcę, ale polityka z przypadku i banalnego, śmiesznego człowieka. W dwuipółgodzinnym widowisku ta koncepcja trąci fałszem.
Po przełożeniu premiery drugiej części Diuny najnowszy film Ridleya Scotta jeszcze wyżej awansował w hierarchii najbardziej wyczekiwanych tytułów tej jesieni. Niestety, pozostawia niedosyt.
Tego mogliśmy się spodziewać
Zacznijmy od plusów, bo tych Napoleonowi nie brakuje. Przez lata Ridley Scott i pracujący z nim autorzy zdjęć (tu kolejny raz odpowiada za nie Dariusz Wolski) zdążyli nas przyzwyczaić do fantastycznie zainscenizowanych kadrów, scen i sekwencji. W Napoleonie, choćby ze względu na opowiadaną historię, Scott znów mógł dać upust swojej wyobraźni i umiejętnościom.
Już pierwsza scena ścięcia Marii Antoniny chwyta za gardło, krwawa pacyfikacja ulicznych protestów ma moc, za którą w kinie się tęskni. Obie dają nadzieję, że w dalszej części zobaczymy bezwzględnego człowieka, który egzekucji monarchini przygląda się beznamiętnie i nie widzi problemu w strzelaniu do nieuzbrojonych współobywateli.
Nie dziwi też fakt, że Napoleona tworzą przede wszystkim sceny batalistyczne. Każda kolejna jest lepsza od poprzedniej, a i pierwsza – zdobycia Tulonu – robi fantastyczne wrażenie. Siła tych scen tkwi nie tylko w inscenizacji samych potyczek, ale też przygotowań do nich i oczekiwania przez porucznika, a potem generała, na dogodny moment wydania rozkazu do ataku. To nie poziom pierwszej bitwy z Gladiatora, ale wciąż poziom, do którego wielu reżyserów aspiruje, a niewielu potrafi doskoczyć.
Dlaczego Napoleon chodzi na wojny?
No tak, tylko skąd człowiek, który te bitwy prowadził, czerpał siłę? Dlaczego to akurat Bonaparte potrafił porwać swoje armie do szaleńczych wojen z największymi potęgami ówczesnego świata?
W kinowym Napoleonie otrzymujemy informację o młodym, ambitnym poruczniku, by potem obserwować raczej bohatera płynącego z prądem historii, na której kartach zapisuje się niemal przez przypadek.
W sekwencjach pałacowo-sypialnianych Scott zdecydował się pokazać go jako człowieka niedojrzałego, nieradzącego sobie z kompleksami (wkrada się nawet nawiązanie do kompleksu Edypa!). Taka dwoistość natury bywa fascynująca. Gdyby te rzekome kompleksy filmowego bohatera jakkolwiek korespondowały z realnymi, nadzwyczajnymi umiejętnościami Napoleona-dowódcy, jego zawziętością, żądzą podbojów. Gdyby choć stanowiły ich motor, mielibyśmy do czynienia z łatwą interpretacją motywacji, ale przynajmniej jakąś.
Niewiele też wiemy o cechach, które zaprowadziły Napoleona na tron cesarza Francuzów. Czyżby znów chodziło o kompleksy połączone z oportunizmem? Tych cech wielu politykom nie brakuje. Ale nie każdy zdobywa władzę absolutną, utrzymuje ją przez kilkanaście lat, w międzyczasie podbijając Europę i reformując swój kraj. W filmie Scotta motywacje i osobowość Napoleona pozostają więc – w sumie niezbyt interesującą – zagadką.
Do tego deklaratywna pozostaje wyjątkowość jego związku z Józefiną. Czyżby była pierwszą kobietą, która w ogóle zwróciła na niego uwagę i owinęła go sobie wokół palca, oferując chwilę rozmowy i mało satysfakcjonujący (ją) seks?
Oni we krwi, a my się bawimy
Wydaje się, że Ridley Scott zamierzał „ukarać” Bonapartego, pokazać jego banalność i groteskowość. W wywiadach porównywał go do Hitlera, a w filmie obśmiał w sypialni, przy okazji robiąc z niego politycznego oportunistę. To połączenie, wraz z króciutką informacją o trzech milionach ofiar prowadzonych przez niego wojen, to „kara” zalatująca fałszem.
Bo skoro Napoleon przez lata topił we krwi pół Europy, to dlaczego stosowane przez niego manewry nie mają w sobie u Scotta nic z przypadku, groteski i banalności? Dlaczego Scott jednocześnie chce, żebyśmy z jego bohatera się śmiali, ale już na dowodzone przez niego bitwy patrzyli z podziwem i zapartym tchem?
Nie da się zrzucić z piedestału bohatera, jednocześnie z pietyzmem ukazując (może nawet nieco podziwiając?) jego militarne dokonania oraz sugerując, że w domu był tylko śmiesznym, małym człowiekiem. Albo to za mały kaliber oskarżeń, albo po prostu strzał chybiony.
Szymon Pewiński