search
REKLAMA
Recenzje

65. Wszystko wszędzie naraz [RECENZJA]

Kino katastroficzne, dinozaury, survival, adaptacja nieistniejącego FPS-a, międzygwiezdne science fiction.

Maciej Niedźwiedzki

19 marca 2023

REKLAMA

Kosmiczny statek pod dowództwem kapitana Millsa (Adam Driver), mieszkańca odległej ludzkiej cywilizacji, rozbija się na naszej planecie sprzed 65 milionów lat. Cała załoga ginie, wyłączając Millsa i dziewięcioletnią dziewczynkę o imieniu Koa (Ariana Greenblatt). Ogromna katastrofa, ale wciąż istnieje szansa na ratunek. W odległości kilkunastu kilometrów znajduje się druga część statku, z nieuszkodzoną kapsułą ratowniczą. Nasi protagoniści mogą spodziewać się wszystkiego, a my wszystko chcemy dostać. Z wyjątkiem widokówkowego spacerku z punktu A do B.

Miejsce niefortunnego lądowania to śmiertelnie niebezpieczne terytorium. Z nieustannie urządzającymi polowanie drapieżnikami, z ruchomymi piaskami, obrzydliwym robactwem, wycieńczającą wilgotnością i wulkanicznymi gejzerami. Nieskończona ilość sposobów na bolesną śmierć. Mills nie ma na co czekać, a na przygotowanie konkretnego planu nie ma za wiele czasu, bo na nieboskłonie wyraźnie już widać zbliżający się w stronę Ziemi gigantyczny meteoryt. Karabin w dłoniach i garść przydatnych gadżetów muszą wystarczyć na niejednego głodnego T-Rexa. Musimy ruszać w drogę. Bezczynność to raczej gwarancja niepowodzenia.

Reżyserskiemu duetowi Scott Beck i Bryan Woods niewątpliwie kilka rzeczy w 65 się udało. Przede wszystkim to całkiem spełniona i wierna adaptacja nieistniejącej gry FPS. Prostolinijna akcja, ograniczony ekwipunek (lina, naboje, granaty), korytarze, ślepe uliczki i kilku bossów do pokonania przed dotarciem do celu. Naprzemienne misje skradankowe (ostrożnie stawiaj kroki!) z innymi, wymagającymi refleksu i celnego oka w trakcie używania karabinu. Do tego zadania środowiskowe: wdrap się na drzewo, by złapać sygnał, lub wydostań się z podziemnego labiryntu. Przy półtoragodzinnym 65 każdy gracz powinien czuć się jak w domu. Jak idziecie do kina, to schowajcie pad do plecaka.

Mills i Koa to nie tylko znaczniki na mapie. Twórcy oszczędnie wzbogacają ich życiorysy i dbają, by kierowały nimi wiarygodne motywacje. Dla Millsa kosmiczna dwuletnia podróż to nie eksploracyjna przygoda, ale okazja na intratny kontrakt. Konieczny, by rozpocząć leczenie chorej córki czekającej na niego w domu. Wymagająca opieki Koa ciągle liczy, że jej rodzice przeżyli katastrofę i czekają na nią w drugiej części rozbitego statku. Pomiędzy Millsem i Koą powstaje silna i przekonująca więź. Pierwsze nich ponownie odnajduje się w roli ojca-opiekuna, a drugie otrzymuje jakiś substytut rodzicielskiego ciepła. W budowaniu tej relacji twórcy nie idą na skróty, bo na przeszkodzie stoi jeszcze językowa bariera komunikacyjna. Oboje się więc siebie uczą, gesty zastępują słowa i kroczek po kroczku zdobywają do siebie zaufanie.

Beck i Woods nie dekonstruują ani kina katastroficznego, ani kina grozy, ani filmowego survivalu. 65 to raczej zestaw znanych chwytów, straszaków i sprawdzonej metody budowania napięcia. Dostajemy jedną ciekawszą inscenizacyjnie scenę (z użyciem skanera) i rzadko zaskakującą pracę kamery. Raz pod nogami drepczącego w bajorze Millsa wynurzy się grzbiet jakiegoś potwora, kiedy indziej za warstwą liści zauważy czającego się welociraptora albo natknie na złowieszczy odcisk łapy tyranozaura. Jakimś wyróżnikiem czy cechą charakterystyczną 65 (na korzyść bądź nie) może być kuriozalna kumulacja zagrożeń i gatunkowa mieszanka. Epokowy kataklizm w postaci zbliżającego się do Ziemi meteorytu, znaczące elementy Parku Jurajskiego, narracyjny szkielet gry wideo i klasyczne międzygwiezdne science fiction. Nawet jeśli 65 w ani jednym momencie nie jest technicznym objawieniem, czasami razi realizacyjnymi niedociągnięciami (podejrzewam, że całkiem wysoki budżet w znacznej części wynika z sowitego czeku dla Adama Drivera), to pozostaje całkiem satysfakcjonującą popcornową rozrywką. Czy zawsze powinniśmy oczekiwać czegoś więcej?

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA