BARBIE, czyli filozofka z łopatą. RECENZJA filmu z Margot Robbie
Barbie wpadła do naszego prawdziwego świata i narobiła niesamowitego szumu. Miliony ludzi na całym świecie udały się do kin, a film stał się z marszu hitem i polem do dyskusji. Nie dziwię się, bo aktorsko, wizualnie, muzycznie zachwyca. A, że wzbudza emocje? To również nie dziwi, ponieważ same hasła „feminizm” i „patriarchat” wciąż wzniecają internetowe wojny. I to nie tylko u nas w kraju. Produkcja Grety Gerwig na poziomie dyskursu społecznego nie idzie na kompromisy i stara się być słusznym i mądrym drogowskazem. Czasem jednak ten drogowskaz, jak na mój gust, za bardzo operuje dosłownością, znakami nakazu i wykrzyknikami. Na ekranie pojawiają się Barbie z łopatą, a w umoralniających dialogach też jest ich sporo. Nie jestem też do końca w stanie uwierzyć w szczere intencje tych, którzy próbują mnie przekonać, że ukierunkowany na niebotyczne zarobki produkt śmieje się z tego, że jest na nie nastawiony i dodatkowo próbuje jednak udowodnić, że może być czymś więcej – symbolem.
Life in plastic
Fakt jest taki, że filmowa Barbie udowodniła światu, że pod toną plastiku i różu można upchnąć naprawdę sporo życiowej mądrości. To już jest naprawdę dużo, ponieważ, co widać po komentarzach w sieci, jesteśmy dalecy od jakiejkolwiek normalizacji dyskursu równouprawnieniowego. Dlatego warto to wyjaśnić – mimo sposobu ukazania Kenów, Barbie nie jest feministycznym pociskiem dla mężczyzn. To satyryczny, mocno campowy apel o prawdziwe zrozumienie potrzeb każdego człowieka z osobna i wołanie o społeczną równość. Czasem zrobione grubą kreską, zgoda. Mające też w sobie nutki fałszu. Dlaczego, cóż, nie ma co się oszukiwać – to bardzo długa, rozrywkowa, mądra, ale jednak reklama produktu. Ma dużo do przekazania, bardzo często robi to w przezabawny sposób, jednak nie zawsze trafia. Bawi się przy tym skrajnościami, co wielu widzom nie odpowiada. Cóż, satyra bazuje na przerysowaniu, przejaskrawieniu pewnych kwestii. I ja to akceptuję jako prawo użytej w przekazie formy. Inne wspomniane we wstępie kwestie mi tutaj bardziej doskwierają, o nich będzie później.
Barbie to film, w którym różowo i klarownie ukazane jest to, że obydwa ukazane światy, czyli Barbie Land i prawdziwa rzeczywistość (ta również nie jest tak do końca prawdziwa, tylko ukazana w pewnej umownej koncepcji), są zbudowane na złych podstawach. To, co doceniam, to przesłanie, które ukazuje fałszywość hasła „możesz być, kim chcesz”, bo wtedy żyjesz w zakłamanej rzeczywistości w stylu Barbie Landu. W prawdziwej rzeczywistości jest inaczej, jak mówi główna bohaterka, zupełnie na opak. Co w zamian daje zatem Greta Gerwig? Ukazuje nam, że nie możemy ulegać presji tego, aby być mądrym, osiągać nie wiadomo jakie szczyty, karmić swoje ego, żyć wzorem kogoś – trzeba odnaleźć siebie. Dzieje się tak zarówno na poziomie perspektywy Barbie, jak i Kena, który dla niej chce być „supermęski”. Ken nie robi nic dla siebie, tylko dla wpisanej w jego jestestwo domniemanej roli. Okazuje się, że tylko odcięcie się od innych i postrzeganie siebie jednostkowo, niezależnie od drugiej osoby, przeżywanie swojego życia na własnych warunkach jest drogą do harmonii ze sobą. Nie jest to dla mnie nic odkrywczego, jednak bardzo wiele osób patrzy na świat inaczej i dlatego Barbie swoim szerokim wydźwiękiem może dać coś pozytywnego.
Krytyka skrajności
To, co również się udaje, jednak nie do końca zostaje w pełni i skutecznie doprowadzone na poziomie opowiadania historii (dlaczego np. character arc Allana został niedokończony!?), to fakt krytyki skrajnego feminizmu i patriarchatu. Kenowie wydają się głupi, ponieważ są tu pokazani jako istoty bez większego celu, na początku drogi do odkrycia na nowo siebie, dlatego pewne rzeczy dopiero przed nimi. Barbie już są już nieco dalej, wiedzą, czego chcą, niemniej też błądzą. Kluczowym słowem mądrości à la Gerwig jest zatem „balans”. Przemiana Barbie (jaskinia Platona się kłania), która wydarza się poprzez zderzenie tych dwóch światów, to jest jedna z najlepszych rzeczy w filmie. Scena kontemplacji bazuje na niedosłowności, delikatności i jest przez to cudowna. Dlatego uważam, że bardzo dobrze on ogrywa pewne kwestie na poziomie jednostek i konkretnych bohaterów, trochę zbyt łopatologicznie, gdy dochodzi do dyskursu społecznego.
Dlatego mimo komediowego sznytu trzeba ten film oglądać z niemałą uwagą. Szkoda tylko, że momentami przesłanie jest tak siermiężnie podawane łopatą, szczególnie w nieco odklejonym finale. Przez to czasem można odebrać całość jako trafny, ale nieco przedłużony skecz SNL. Jestem w ocenie całości w rozkroku, bo internet i świat wciąż dowodzi, że pewne rzeczy trzeba wyjaśniać bardzo dosłownie, a z drugiej naprawdę nie lubię, gdy twórcy tłumaczą krok po kroku, o co im chodziło, i nie pozostawiają niczego widzowi. Ja wierzę w widza. Mimo wszystko.
Nierówno jest też czasem na poziomie pewnych założeń – wątków mamy tu sporo, ale do końca i dobrze doprowadzony jest tylko ten Barbie. Bo gdy mowa jest o tym, że postać lalki była powodem toksycznego wpływu na całe pokolenia dziewczynek, które brały ją jako fałszywego bożka i nierealny wzór piękna, to jest to kwestia poruszona raz, a później trochę zapomniana. Kwestia realnego świata również potraktowana jest po macoszemu, bo rzeczywistość poza Barbie Landem nie zmienia się w niczym, oprócz tego, że… sprzedawani są nowi Kenowie, ma powstać nowa Barbie na miarę naszych czasów. Nie ma żadnego realnego impaktu, no chyba, że tylko plasitkowa blondynka może być źródłem rewolucji. Dlatego chciałbym przemiany naszej rzeczywistości, a nie fikcyjnej krainy lalek, bo to spłyca przekaz. Nie ma znaczenia tu kwestia metafory, bo film mocno bazuje na dosłownościach. Nawet po mistrzowsku zagrany przez Ryana Goslinga Ken jest nieco słabiej poprowadzoną w finale postacią niż Barbie. Ona staje się zbawicielką. I tutaj wkrada się mój największy zarzut i nutka fałszu, która trochę była jak nieświeży oddech nad głową Grety Gerwig – kwestia lalki.
Nutka fałszu w Barbie Landzie
Nie kupiłem wątku autoparodii i satyry na korporację. Śmierdzi mi tu kalkulacją – jak każdy prztyczek w swój nos to tysiące na koncie, to róbmy tak. Biczujmy się, a wy róbcie z nas idiotów. Rozbierając na czynniki pierwsze problematykę całości i podane remedium, to wyszło mi na to, że całość jest trochę próbą ocieplenia wizerunku… lalki. Mimo tej jednej sceny, gdzie Sasha krytykuje Barbie, to cały ten wątek trwającej 2-3- lat dyskusji wokół tego wpędzającego dziewczynki w kompleksy, będącego reliktem innych czasów produktu, został tu potraktowany po macoszemu. Zupełnie jakby ten wątek miał być tylko odhaczony, bo później przemiana naiwnej lalki daje jej pewnego rodzaju legitymację w ramach redemption arc. Dlatego wątek korpodyskusji, kajania się, autokrytyki Mattela nie jest dla mnie wiarygodny, staje się tym, co… sam krytykuje. Stąd nie mogę się pozbyć uczucia pewnego fałszu – ten film nadal pozostaje w pełni wykalkulowaną kampanią reklamową Barbie przez Mattel. W tej mierze cały dyskurs traci trochę na szczerości, a działania Grety Gerwig mogą dziać się tylko w ramach pewnych na sztywno ustalonych ram albo… cichych kajdanek. Bo w Barbie nie ma miejsca na niuanse, jakieś szarości – coś jest albo szalenie głupie i naiwne, albo krzyczy do nas mądrymi słowami, które mają uderzać w stereotypy tego świata. W prawdziwie ludzkim wymiarze i dyskursie feministycznym, dążącym jednak do czegoś więcej niż tylko próba uświadomienia przez krzyk i zestawiania skrajności nie jest tak czarno-biało. W filmie dostajemy jeden pewnik, który powoduje, że mam ogromny problem z Barbie – ta lalka zmieniła świat wszystkich dziewczynek i w nowej formie ma robić dalej. Mamy uwierzyć plastikowa blondynka w wersji zwyczajnej znów może stać się sztandarem i symbolem. Tu już mam zgrzyt. Patrząc już chociażby na realia polskiego domu z czasów po upadku PRL, gdzie lalka Barbie była luksusem z pewexu, na który nie do końca było stać wielu rodziców, to całe to założenie zakrawa już na coś dziwnego. Jest jedna rzecz dosyć istotna – jeżeli ta Barbie się sprzeda (jako film, niekoniecznie jako produkt, na który wciąż spoglądam dosyć chłodno), to otworzy drogę do produkcji, które w trochę bardziej zniuansowany i głębszy sposób podejdą do poruszanej tu tematyki.
Well Barbie, this is love
To, co nie ulega wątpliwości, jakiejkolwiek krytyce, to uzyskany za pomocą dekoracji, zdjęć i ogólnych wizualiów klimat. Oko się cieszy, kiedy widzi tak cudownie campową rzeczywistość opartą na umowności. A sceny tańca? Aż chciałoby się, aby całość była musicalem. To jest potrzebne kinu, daje pole do twórczego manewru, zabawy z metaforą i dalej – społecznej dyskusji. Wszystkie gadżety związane ze światem Barbie, są jak żywcem wyjęte z zestawów znanych mi z witryn sklepowych. Niesamowite. Do tego aktorstwo – Margot Robbie jest zachwycająca, lśni na ekranie i ma naprawdę najlepiej rozpisaną postać. Niestety, w każdej scenie, w której się pojawia Ryan Gosling, mamy do czynienia z kradzieżą ekranu. Aktor, który paradoksalnie gra lalkę o jednej twarzy, odpowiada najlepiej, jak się da, na krytykę tego, że jego umiejętności się na takowej tylko opierają. Gosling pokazuje pełną paletę komediowych możliwości, bawi się rolą. Może w końcu zamknie usta krytykom. W mojej pamięci zapadną jeszcze Simu Liu (fajna chemia z Goslingiem), Michael Cera, którego każda sekunda ekranowa to prawdziwe wyciśnięcie esencji z jego emploi i America Ferrera, która daje nam jeden z najbardziej wzruszających, może nieco sztampowych, ale naprawdę mocnych momentów w filmie. Obejrzycie, to będziecie wiedzieli jaki. Ogólnie całość obsady, oprócz Willa Ferrella, który był kompletnie zbędny, daje radę.
Niemniej, mimo wątpliwości i dąsów, bawiłem się dobrze, zwłaszcza w pierwszej części filmu. Obyło się finalnie bez zachwytów, ale dostałem kilka momentów wzruszeń. Barbie pozostanie dla mnie manifestem dość oczywistych mądrości, które trzeba jednak promować. To produkcja, dla której Margot Robbie została stworzona, jest tu sporo śmiechu, a mistrzowski Gosling bezczelnie kradnie show. Może i jest to nie do końca odkrywczy pop feminizm, ale jest on jednocześnie świetną trampoliną do normalizacji równości. Bo w gruncie rzeczy Barbie właśnie jest o tym – o potrzebie budowy świata, w którym każdy może być tym, kim chce, ale najpierw musi zrozumieć siebie, odpowiednio nad sobą pracować i jednocześnie mieć do tego prawo. To jest mądre, to jest piękne. A że podane często bardzo bezpośrednio, niczym płaską ręką w twarz, to jedynie mogę zaakceptować w ramach konwencji satyry, jednak i ta przekuta na film może być poprowadzona lepiej.