Mało znane FILMY AKCJI z ostatnich 10 lat, które WARTO OBEJRZEĆ
„Ej! A może macie ochotę obejrzeć film? Ja oglądam po kilka filmów dziennie. Pościgi, strzelaniny, wojny gangów to mój chleb codzienny. Mam nowy, zajebisty film”. Bez nerwów, nie będzie o facecie w łódce. Niniejsze zestawienie zawierać będzie bowiem przykłady obrazów akcji z ostatnich dziesięciu lat, które są mało znane, ale warte obejrzenia. Jeśli zatem przyjeżdżają do was chłopaki z Wybrzeża czy też kozaki z innych zakątków kraju, wybierzcie coś z tej listy, a ubijecie coś więcej niż co najwyżej „muchę w kiblu”.
Przy wyborze filmów do niniejszego zestawienia kierowałem się przede wszystkim stosunkowo niską liczbą ocen tych produkcji na Filmwebie, co według mnie świadczy o ich małej popularności.
Uniwersalny żołnierz: Dzień odrodzenia (2012)
W 2022 roku minie 30 lat od premiery reżyserskiego debiutu Rolanda Emmericha na jankeskiej ziemi, czyli Uniwersalnego żołnierza. Produkcja Niemca stanowiła również początek dla franczyzy, która miała przynieść frajdę wszystkim maniakom wysokooktanowej rozrywki i aktorskiego „talentu” JCVD oraz Dolpha Lundgrena. Chociaż Uniwersalny żołnierz z 1992 roku zwrócił się w kasie prawie pięciokrotnie, to należy przyznać, że poza nazwaniem go solidnym akcyjniakiem z niezłym klimatem trudno uznać go jednocześnie za film chociażby dobry na poziomie fabuły. Pozbawione atmosfery pierwszej części kolejne tytuły (także te bez JCVD) opowiadające o wskrzeszonych żołnierzach prawie całkowicie zniszczyły to pozbawione celu oraz sensu uniwersum. Wreszcie w 2009 roku po okresie degeneracji serii przyszła pora na jej regenerację. Do świata żołnierzy wkroczył John Hyams, który poważnie podszedł do sprawy i stworzył najpierw udanego zarówno pod względem fabularnym, jak również technicznym Uniwersalnego żołnierza: Regenerację, a 3 lata później Dzień odrodzenia. Hyams ostatecznie przesunął ikony serii na drugi plan, oddając ten pierwszy wschodzącej wówczas gwieździe kina akcji, Scottowi Adkinsonowi. Ten odwdzięczył się reżyserowi doskonałym występem tak psychicznym, jak i fizycznym. Dzień odrodzenia jest najlepszym filmem franczyzy (umówmy się jednak, że nie było o to trudno) i po prostu naprawdę świetnym kinem akcji nawiązującym do jego tradycji. Największymi efektami specjalnymi są tu zatem efekty stroboskopowe, a wszystkie sceny walk nakręcone są po staremu (długie sekwencje). Dzieło Hyamsa jest brutalne i psychodeliczne. Wciąga i przywraca wiarę w to, że uniwersum uniwersalnych żołnierzy może jeszcze przetrwać. Wystarczy dać mu szansę.
Czas zapłaty (2013)
Czas zapłaty to drugi film w karierze brytyjskiego reżysera, Erana Creevy’ego. Wspierany z producenckiego stołka przez Ridleya Scotta Creevy proponuje widzom wystylizowane, skąpane w błękitach oraz szarościach, intensywne, rewelacyjnie zagrane (James McAvoy i Mark Strong), proste, ale co rusz przeplatane raz bardziej, a raz mniej ciekawymi zwrotami akcji kino sensacyjne opowiadające o korupcji na najwyższych szczeblach władzy. Na uwagę w Czasie zapłaty zasługuje choreografia scen akcji i ilustrowanie jej odpowiednio nastrojową muzyką, a także przedstawienie Londynu jako miasta zła. Czuć tu trochę Guya Ritchiego, a także Michaela Manna i Tony’ego Scotta. Być może autorowi Czasu zapłaty brakuje jeszcze trochę reżyserskiego doświadczenia, przez co nadmierna stylizacja odciąga uwagę odbiorcy od fabuły i postaci, ale widać, że Creevy ma na siebie pomysł, a to z kolei oznacza, że warto śledzić jego dalsze poczynania.
Free Fire (2016)
Gwiazdorska obsada (Cillian Murphy, Brie Larson, Armie Hammer) + w miarę uznany, a na pewno oryginalny reżyser (Ben Wheatley) + całkiem przyjemny zwiastun = komercyjna klapa. Free Fire miał wszelkie podstawy, aby zwrócił się jego 7-milionowy budżet. Tymczasem film zarobił zaledwie niecałe 4 miliony dolarów na całym świecie. Co ciekawe, przyczyną takiego stanu rzeczy na pewno nie jest jego jakość. Obraz Bena Wheatleya jest bowiem bardzo udaną, postrzeloną komedią sensacyjną. Gęsty od błyskotliwych dialogów pełnych dygresji i słownych przepychanek, a także dobrych występów aktorskich i sprawnie zrealizowanych scen niekończących się strzelanin Free Fire to po prostu doskonała zabawa. Zabawa pełna gracji i uroku. Zabawa energiczna i anarchiczna. Zabawa idealnie wyważona i niepowodująca u odbiorcy znużenia. Film Bena Wheatleya to idealna propozycja na seans w gronie znajomych. Strzał w dziesiątkę!
Modlitwa przed świtem (2017)
Odejdźmy na moment od filmów z rozrywkowym potencjałem i przyjrzyjmy się produkcji, z którą obcowanie z pewnością nie należy do przyjemnych. Modlitwa przed świtem to zarówno kino więzienne, jak i sportowe. Obraz Jeana-Stéphane’a Sauvaire’a opowiada prawdziwą historię Billy’ego Moore’a, angielskiego boksera aresztowanego i osadzonego w tajskim więzieniu, gdzie albo podda się panującym tam surowym zasadom i zapewne spotka go wówczas bolesna śmierć, albo spróbuje zyskać szacunek i respekt współwięźniów. Modlitwa przed świtem to film o samotności i alienacji z mistrzowską, odważną rolą Joego Cole’a. Nie znajdziemy tu jednak długich ujęć, nie ma też miejsca na kontemplację. Scena produkcji Sauvaire’a jest ciągle zatłoczona, a serie krótkich scen i na pozór chaotyczna praca kamery podkręcają przytłaczającą atmosferę panującą w tajskim więzieniu. Świetnym zabiegiem, który jeszcze mocniej podkreśla klaustrofobię i alienację bohatera, jest brak tłumaczenia słów wypowiadanych po syjamsku, a te stanowią tutaj ok. 80% monologów i dialogów. Modlitwa przed świtem jest również potwornie brutalnym i do bólu realistycznym filmem. Nie ma tu mowy o chwalebnym odkupieniu czy nadziei. To cios prosto między oczy, po którym trudno się podnieść.