Connect with us

Publicystyka filmowa

Filmy MCU, którym pomogłaby KATEGORIA R

Przekleństwem współczesnego kina superbohaterskiego jest kategoria wiekowa PG-13.

Published

on

Przekleństwem współczesnego kina superbohaterskiego jest kategoria wiekowa PG-13. Jej pojawianie się spowodowane jest jednak mechanizmem znacznie starszym niż sama polityka Marvela co do zdobywania kolejnymi tytułami jak najszerszej widowni. Marvel realizuje tylko stary jak społeczeństwo amerykańskie purytański obowiązek kontroli, który na szczęście dzisiaj nie przypomina już Kodeksu Haysa, jednak wciąż kładzie się cieniem na wielu filmach, które mogłyby być lepsze, gdyby pozwolić twórcom na swobodne i bardziej realistyczne podejście np. do kwestii kulturowych czy ludzkiej seksualności, bo w kwestii samej przemocy film jako dziedzina sztuki rozrywkowej wydaje się zadziwiająco liberalny.

Advertisement

Królestwo przeciętności

Dzisiejsza klasyfikacja wiekowa filmów w USA tkwi korzeniami w latach 30., kiedy środowiska konserwatywne po raz pierwszy uświadomiły sobie, że ich wizja świata może się łatwo skruszyć, jeśli pozwolą na emancypację kina. Stąd William Hays, republikański polityk z Indiany, wraz z zespołem „specjalistów” od ludzkiej seksualności, rasy, religii i kilku innych dziedzin, którymi kompulsywnie interesują się środowiska republikańskie, stworzyli kodeks produkcyjny. Wyznaczał on granice dla twórców filmowych, precyzyjnie określał, co może być pokazywane, a co nie oraz wskazywał kierunek ideologiczny w narracji filmowej.

Był to dwulicowy i mizoginiczny w swoim jądrze cenzuralny spis pełnych sprzeczności zasad. Zabraniał m.in. pokazywania międzyrasowych relacji uczuciowo-erotycznych, włączając w to małżeństwo, a dopuszczał stosowanie przemocy i to w tak wielu wypadkach, że do dzisiaj widzimy w amerykańskim kinie tego pokłosie – mordować można właściwie w nieograniczonym zakresie, a jeśli chodzi o erotykę, to zawsze jakaś strona zza ideologicznej barykady ma coś przeciw – a to tłumy dewotów będą modlić się nad każdą kroplą zmarnowanej na ekranie spermy albo umorusane czerwoną farbą grupy feministek będą domagać się uszanowania praw kobiet, bo w danym tytule zobaczyły np.

Advertisement

odsłonięte narządy płciowe, które przyćmiły w scenariuszu osobowość posiadających je aktorek. Celowo tak plastycznie i z pewną dozą przesady mówię o tym problemie, żeby mocniej pokazać, jak ten sam temat, czyli nagość i seks, może sprowokować sprzeciw w grupach, które zarzekają się, że nie mają ze sobą nic wspólnego, a jedna jest bardziej postępowa od drugiej. Nie będę teraz analizował, gdzie tkwi źródło tego konfliktu, zasygnalizuję tylko, że od lat 30., czyli czasów panowania Kodeksu Produkcyjnego, sytuacja się ideowo nie zmieniła. Zmiany zaszły jedynie w granicach tego, co można pokazać.

Lucille Ball i William Hays, 1940.

Cenzura nigdy jednak nie może sądzić, że w niezmienionej formie będzie trwała latami. No chyba że są to państwa totalitarne, np. obecna Rosja, gdzie taki Eternals uznany został za film dla dorosłych tylko dlatego, że zawiera wątki na temat LGBT+. W tym przypadku pamiętajmy jednak, że penalizacja wątków homoseksualnych została odziedziczona w tym kraju po komunistach.

W USA Kodeks Produkcyjny również podobnie określał tematykę LGBT+, chociaż z powodu innych motywacji, bynajmniej nie komunistycznych. Zmiany społeczne jednak przebiegały nieodwracalnie. W połowie XX wieku Kodeks Produkcyjny był już tak dziurawy za sprawą wyjątków, obejść i naciągania poszczególnych zasad, że praktycznie tracił z roku na rok sens istnienia. Dodatkowo w latach 60. rewolucja obyczajowa, jaka dokonała się w społeczeństwie USA, wymusiła na Hollywood zmiany podejścia do określania tego, co dopuszczalne i wychowawcze społecznie w kinie. Wydawało się więc, że producenci odetchną z ulgą.

Advertisement

Nic bardziej mylnego, cenzura pozostała, tyle że w łagodniejszej formie, co nie oznacza, że mniej zakłamanej i dwulicowej. Rozwiązanie przyszło od Jacka Valentiego z Motion Picture Association of America, organizacji osobliwej, można zaryzykować nawet twierdzenie, że w pewnym sensie sekciarskiej, która zrzeszała wielkie studia producenckie w USA wokół naczelnego zadania, jakim było opracowywanie i dbanie o wizerunek przemysłu filmowego w kraju.

W stosunku do Kodeksu Producenckiego największą zmianą była rezygnacja z monolitycznej formuły kodeksu nakazów i zakazów. Treść filmu nie była już podporządkowana takim czy innym wytycznym, ale jako gotowy produkt podlegała ocenie klasyfikacyjnej w ramach tzw. RATING SYSTEM. Pozornie więc nikt już nie wpływał na kształt ideologiczny dzieła, lecz je tylko przyporządkowywał do konkretnego zbioru widzów, którym wolno go oglądać np. bez asysty dorosłych. Sam „rating system” oparto na przekonaniu tzw. przeciętnego amerykańskiego rodzica, co już samo w sobie jest dyskusyjne.

Advertisement

Specjalna rada – Classification and Rating Administration, CARA – poddaje dany film pod dyskusję i głosowanie. W ten sposób przydziela mu jedną z pięciu kategorii, w tym najważniejszą dla nas erkę (R – „restricted”). Oczywiście, żeby uniknąć oskarżeń o cenzurę, żaden twórca nie ma obowiązku oddania swojego filmu do klasyfikacji. Zawsze takie dzieło może pozostać z oznaczeniem „unrated”, co w przypadku obecnych w naszym zestawieniu tytułów jest właściwie nierealne, bo to właśnie klasyfikacja zapewnia filmowi odpowiednie dotarcie do widzów i co za tym idzie, odpowiednie zyski.

Jack Valenti w Gabinecie Owalnym, 1967.

I tak zatoczyliśmy koło. Rating system wprowadzony przez MPA, aby uwolnić sztukę filmową od ograniczeń w tworzeniu treści, jest tak naprawdę cenzurą nie wprost. Studia producenckie już na etapie pisania scenariusza zakładają określoną kategorię wiekową, bo obserwują trendy oceniania przez CARA, czyli grupy „przeciętnych rodziców”.

Dla blockbusterów więc szansa wyjścia ponad przeciętność, czyli kategorię PG-13, jest niewielka. Przeciętność w wydaniu amerykańskim oznacza również lęk przed jakimkolwiek wyjściem z pudełka ideologicznego, z zakorzenionego w tym społeczeństwie purytanizmu i religijnej opresji, stąd takie podejście do nagości, a znacznie bardziej liberalne do przemocy. Spoglądając na problem jednak z innej strony, w tej „przeciętności” nie chodzi tylko o przemoc, nagość, podejście do LGBT, rasy, narkotyków itp., o ich dopuszczanie lub zabranianie. Gra toczy się o pieniądze zdobywane na idei przeciętności, czyli tzw.

Advertisement

dotarciu do użytkownika końcowego, który jest przeciętny i nienawykły do bardziej wielopoziomowego dyskursu odczytywanego generalnie w sztuce. Stąd filmy otrzymujące (bądź już pisane pod) kategorię niższą niż mógłby to zakładać temat scenariusza, nie tracą (lub zyskują) dlatego, że padnie w nich o jedno „kurwa” mniej lub więcej, ale dlatego, że sposób prezentacji w nich świata i postaci jest mniej lub bardziej uproszczony, populistyczny, ograniczony ideologicznie lub np. stereotypowy. Kino superbohaterskie bardzo cierpi na te przypadłości. Zobaczmy więc, którym filmom w MCU pomogłoby podwyższenie klasyfikacji do „R”.

Strażnicy Galaktyki

To, że umieściłem tę produkcję w tym zestawieniu, wcale nie oznacza, że uważam ją za nieudaną. Wręcz przeciwnie. Uwielbiam Strażników Galaktyki. W całym MCU to jasny punkt na mapie zasiedlonej przez naciągane historie, w których biorą udział Avengersi. Moje uwielbienie dla drużyny Petera Quilla nie jest jednak bezkrytyczne i chętnie zobaczyłbym połączenie komediowego science fiction z elementami superbohaterstwa z kinem mocniejszym, eksploatacyjnym, gdzie np. Drax miałby więcej problemów z przypadkowymi ofiarami, a Rocket żywiłby erotyczne afekty do zupełnie innych gatunków w ramach ksenofilii. Niestety jest grzecznie, za grzecznie.

Advertisement

Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni

Znów dużo sobie obiecywałem po tym tytule, mając w pamięci wiele chińskich i hongkońskich produkcji, traktujących o superbohaterach (a właściwie postaciach), którzy otwarcie tak nazwani nie byli, z powodzeniem zaś można je za takie uważać. Otrzymałem produkt całkiem poprawny, chociaż szalenie nieodkrywczy, okraszony banalną poetyką w porównaniu np. do takiego Domu latających sztyletów Yimou Zhanga oraz z przeokropnym zakończeniem obracającym w ruinę magię finału opowieści.

Z pewnością chęć utrzymania filmu w ramach MCU oraz kategoria PG-13 spowodowały pojawienie się tego typu naiwności. Oczywiście brak krwi i jakiejkolwiek erotyki dopełnia nudy. Tak, wiem, co powiecie. Oczekuję od filmu, że będzie zawierał więcej przemocy i seksu, co jest niepoprawne pod względem wychowawczym. Mówimy tu jednak o kategorii „R”. W niej również mieści się to, że mógłbym napisać, że oczekuję bardziej wielowymiarowej intrygi, mniej tuzinkowego pomysłu na wykorzystanie dziesięciu pierścieni oraz jakiegoś twistu, który warto by wspominać po seansie.

Advertisement

Eternals

Kategoryzację przypisaną przez rosyjskie organy propagandowo-cenzurujące nie ma sensu brać pod uwagę. Ewentualne odniesienia do seksu w każdym normalnym kraju są opisane, czysto informacyjnie, jako „brief sexuality”, chociaż wątpię, czy faktycznie rodzice chcą być aż tak informowani o takich drobnostkach, przynajmniej większość w miarę trzeźwo spoglądających na rzeczywistość filmową i tą, w której funkcjonują ich nastoletnie pociechy. Co zaś do kategorii PG-13, przyznana jest ona jak najbardziej prawidłowo, nie tyle jeśli chodzi o wątki seksualne, przemoc, język itp.

, ile o ogólne przedstawienie świata i skomplikowanie w nim relacji między postaciami. Tak znakomitej drużynie pod względem charakterów należy się jednak coś lepszego, bardziej skomplikowanego, zmuszającego do myślenia, z zawoalowanymi wyborami etycznymi, mocniejszymi wątkami LGBT+ oraz momentami z przemocą zaprezentowanymi bez zahamowań, nawet kontrowersyjnie, jak to kiedyś potrafił zrobić Oliver Stone lub Tom Six.

Advertisement

Doktor Strange w multiwersum obłędu

Naiwnie sądziłem, że Sama Raimiego stać na więcej dramatyzmu oraz surrealistycznie podanej przemocy. Ta odsłona historii Doktora Strange’a miała szansę stać się reminiscencyjnym przypomnieniem fanom, że Raimi zrobił tak kultowe dzieła, jak: Armia ciemności i Martwe zło. Kategoria PG-13 zabiła tę nadzieję. Dostosowała film do tego wcześnie opisanego przeze mnie przeciętnego rodzica z konserwatywnej rodziny na amerykańskiej prowincji, który nie rozumie, co to surrealizm, dwuznaczność, amoralność świata przedstawionego podana widzowi z przymrużeniem oka, zabawa narracją, bezpruderyjność w dyskursie na temat erotyki itp. Przez to podróż Strange’a okazuje się jedynie kolejnym spotkaniem z naznaczonym tragedią osobistą antagonistą, którego zadziwiająco łatwo można obłaskawić.

Czarna Wdowa

Hercules - jest i pierwszy zwiastun

Czasem jest tak, że gdy tworzy się film sensacyjny i chce w nim zawrzeć sporo przemocy, żeby urealnić świat przedstawiony, wychodzi sztucznie. Dzieje się tak głównie dlatego, że scenariusz z góry jest podporządkowany konkretnej kategorii wiekowej. PG-13 nie da się pogodzić z historią Czarnej Wdowy. Zbyt wiele w niej skrzywienia moralnego, ludobójczych ideologii oraz fizycznego bólu doświadczanego od dzieciństwa. Jedynie kategoria „R” lub wyższa gwarantują, że historia Natashy Romanoff ustrzeże się umowności i pretensjonalności. Szkoda, że tak się nie stało, przez co cała bolesność i amoralność rozgrywki między Czarną Wdową a jej wrogami okazały się mało dramatyczne i wręcz sztuczne.

Advertisement

Spider-Man: Bez drogi do domu

Nieraz sam siebie łapię na tym, że wiele rozmyślam na temat Spider-Mana. Mimo że żywię do niego niechęć większą niż do Kapitana Ameryki, to często wracam do produkcji z jego udziałem. Analizuję tę postać w ramach MCU, co objawia się tym, że często wspominam Pajączka w różnych kontekstach. Znam jego komiksowy wizerunek, który już w dzieciństwie mnie nie zachwycił. Film to jednak sztuka odmienna wizualnie i wcale nie trzeba się kurczowo trzymać pierwowzorów. W ramach MCU więc Spider-Man stoi na drodze uniwersum, by to się rozwijało powyżej kategorii PG-13. Spider-Man jest idealnym odzwierciedleniem produktywności związanej z rating systemem.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby osobowości superbohaterskie nawet w jego wieku mniej pajacowały, a więcej dojrzale przeżywały. Zwłaszcza że w ostatniej odsłonie jego przygód w świecie przedstawionym spotykają się wszystkie wersje Spider-Mana, w tym ta najdojrzalsza, którą zagrał Tobey Maguire.

Advertisement

Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

Dorota Masłowska śpiewa

Mówiąc kolokwialnie, to odniesienie do XIX-wiecznej amerykańskiej Civil War jest śmiechem na sali. W historii kina znalazłoby się wiele tytułów przedstawiających temat wojny secesyjnej tak naturalistycznie i dramatycznie, jak się tylko w kinie da, niezależnie od dbałości o zmieszczenie się w konkretnej kategorii rating systemu. W MCU jest zgoła inaczej. Odniesienie do wojny jest, ale za tym nie idzie żaden dramatyzm na poziomie poważnego, dorosłego kina, chociaż w przypadku scenariusza były na to szanse. Żeby chociaż starcie drużyny Iron Mana i Kapitana Ameryki naprawdę kosztowało jakiś cenny charakter.

Ant-Man i Osa

Taką historię aż się prosi, żeby poprowadzić na sposób Deadpoola. Wzmocnić dialogi, okrasić mocniejszym wątkiem erotycznym relację Scotta Langa i Hope van Dyne i nietuzinkowo wykorzystać Avę, żeby stworzyła rozpasane i amoralne tło dla poczynań głównych bohaterów. Widziałbym też Hanka Pyma w roli genialnego naukowca, tyle że z jakąś mroczną, wyjątkowo kontrowersyjną tajemnicą. Nie wierzę, żeby takie zestawienie nie sprawdziło się wśród fanów MCU. Oczywiście wykreśliłoby niektórych widzów ze względu na wiek, ale przybyłoby wielu nowych, doświadczonych i uwielbiających typowo pulpowe kino superbohaterskie.

Advertisement

A tak powstał kolejny odcinek o tym, jak superbohaterscy herosi o nienagannej moralności (czasami z odzysku) walczą z antagonistami, których opisać można jednym zdaniem – źli, bo nie mieli innego wyjścia z powodu ciężkiego życia. Nie tak się robi dobre kino.

Kapitan Marvel

Brief suggestive language – głosi ostrzeżenie dla rodziców przy tej produkcji. Może chodzi o seks, seksizm, wątki wolnościowe, przekleństwa, trudno wyczuć, nawet przy wnikliwym słuchaniu dialogów. Generalnie postać Kapitan Marvel powinna być wyrazistsza. Może wtedy skuteczniej zaprezentowałaby swoje feministyczne podejście do męskiego świata. A tak niejednokrotnie przypomina słabą mentalnie kobietę, która przypadkiem otrzymała supermoce i teraz nie za bardzo wie, gdzie je spożytkować. W przypadku wyczynów Thanosa niewątpliwie się zagubiła we wszechświecie. Kapitan Marvel jest filmem niezrównoważonym pod względem dosadnej treści i chcącej ją wyrazić wydelikaconej formy. Kategoria „R” być może wzmocniłaby pozycję antagonisty, spotęgowała wrażenie strachu odczuwanego przez jego ofiary oraz nadała samej Marvel jakiś mniej pretensjonalny rys psychologiczny.

Advertisement

Avengers: Czas Ultrona

Ultron – sztuczna inteligencja, która za wszelką cenę chce stać się człowiekiem. Już sama ta idea nastręcza mnóstwo trudności w mądrej jej prezentacji, bo jest wewnętrznie sprzeczna. Antropocentryzm w tej części przygód Avengersów jest przedstawiony tak naiwnie i wprost, że podczas seansu wielokrotnie odczuwa się zażenowanie. Podniesienie kategorii do „R” może zapewniłoby Ultronowi jakąś bardziej zdecydowaną osobowość. Ultron powinien otrzymać szansę wyzwolenia się od tych sentymentalnych rozterek, które tak rzewnie prezentuje na ekranie. Powinno być w nim o wiele więcej dwuznaczności, moralnego zdecydowania, nawet jeśli musiałoby łączyć się to z zamordowaniem któregoś z superbohaterów.

No właśnie. Gdyby np. Czarna Wdowa została przynajmniej mocno okaleczona przez Ultrona, a na dodatek poniżona psychologicznie, z pewnością film zasłużyłby na „erkę”. Chodziłoby tu już nie tylko o przemoc, lecz również oszpecenie idealnego MCU, które za pomocą kategorii PG-13 utrzymuje przy sobie rzesze młodszych widzów, którym ze względu na wiek, trudno by było zaakceptować to, że superbohaterowie potrafią naprawdę umrzeć.

Advertisement

Poza MCU: Batman i Robin

Requiem dla snu

Nieraz umieszczam w swoich zestawieniach tzw. bonus. Tym razem jest to film znienawidzony przez fanów na poziomie wręcz ontycznym, chociaż nie do końca pojmuję dlaczego. Zrozumienie tego fenomenu dawno już zostawiłem, podobnie jak racjonalizację miłości fanów żywionej do Żołnierzy kosmosu. Batman i Robin jednak przyszedł mi do głowy w ramach tego zestawienia ze względu na kategorię „R”. Nie rozumiem do końca utyskiwania na produkcję ze względu na jej  cukierkowość, obsadę, przerysowanie i banalnie pojętą komiksowość, lecz to nie oznacza, że nie szukam rozwiązania tego problemu.

A co wtedy, gdyby Batman i Robin mieli kategorię R, a nie PG-13 z deskryptorem – strong, stylized action? Gdyby do fabuły wprowadzić bezpretensjonalną przemoc rodem z The Boys, fekalne żarty i eksploatacyjny seks, w którym wzięliby udział George Clooney i Uma Thurman? Założę się, że ten eksperyment filmowy, który byłby również eksperymentem socjologicznym by się udał, a dzisiaj Batman i Robin byłby produkcją kultową. Zabrakło jednak odwagi Schumacherowi.

Advertisement

Władza przez kategorie

Najpierw był Kodeks Produkcyjny, potem klasyfikacja wiekowa MPA. Wszystko, żeby amerykański przemysł filmowy mógł się szczycić tym, że dba o wychowanie dzieci na widowni. A dbać o nie powinni tak naprawdę rodzice, a nie wyzuta z emocji instytucja. Wszelkie klasyfikacje wiekowe filmów w różnych państwach wprowadzone są wyłącznie ze względu na przemożną chęć organów rządzących do kontroli, a przez to zwiększania swojej władzy. Na przestrzeni dziejów świata stopień tej kontroli się zmniejsza lub zwiększa, jednak wciąż jego rolą jest wpływanie na proces wychowawczy, jeśli nie bezpośrednio na dziecko, to pośrednio na rodziców, którzy zasugerują się obostrzeniami i albo na coś pozwolą, albo nie, co jest najlepszym wyjściem.

Im więcej kar jednak, tym więcej bólu i chęci wyzwolenia, co nieraz w przyszłości prowokuje do występowania postaw skrajnych, zarówno jeśli chodzi o wolność, jak i autorytarną niewolę. Sztuka filmowa to odprysk naszej kultury, lusterko, w którym możemy się przeglądać. Wszelkie odgórne kategorie określające, czy dane dzieło może być podziwiane i oglądane przez tego a tego człowieka, jest wypaczeniem sensu powstania tegoż produktu naszej kultury.

Advertisement

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *