FILMY KLASY B, które zapewnią nam DOSKONAŁĄ ROZRYWKĘ
10 pozycji stanowi zaledwie kroplę w morzu tych, o których chciałbym napisać. Film klasy B to zjawisko artystyczne, z którego czerpią filmowcy na tym najwyższym szczeblu, chociaż niezbyt często się do tego przyznają. Co ciekawe, odnoszę wrażenie, że teraz dostęp do tego typu kina nie jest już tak łatwy jak kiedyś, w czasach istnienia wypożyczalni wideo. Może macie inaczej, lecz wydaje mi się, że po tym, jak zniknęły kasety VHS i pojawiły się nośniki cyfrowe, polscy wydawcy niezbyt chętnie podejmowali się remasterowania i konwersji na DVD i BD kultowych tytułów. Opłacalność boleśnie wyznacza trendy wydawnicze i publikacyjne, nawet na komercyjnych platformach streamingowych. Oczywiście da się wyłowić starsze, zmurszałe rodzynki, ale jest to coraz trudniejsze. Takie tytuły jak na przykład Alienator, seria Mordercze kuleczki czy cykl Amerykański ninja pochowały się głęboko w sieci, a niektórych w ogóle nie da się znaleźć. A chodzi przecież o to, żeby dostęp do tych wszystkich filmów, gdy ktoś chce je kupić, był łatwy i szybki.
Poniżej 10 mniej lub bardziej znanych tytułów wybranych spomiędzy tysięcy produkcji klasy B. Nie zapomniałem o Armii ciemności, Zaginionym w akcji, Kosmicie z przedmieścia, Omega Doom, Nocy komety, Skanerach, Trancerach, serii Cyborg Cop i wielu, wielu innych kultowych dziełach z mojej młodości. Wybór zawsze jest trudny i wymaga rezygnacji z niezliczonych ulubionych tytułów na rzecz innych równie uwielbianych. Poza tym chciałem, żeby to zestawienie reprezentowało wiele gatunków filmowej wypowiedzi, a nie tylko uznane za najbardziej kultowe w świecie klasy B szeroko pojęte science fiction.
Cyborg (1989), reż. Albert Pyun
Podobne wpisy
Teraz właśnie zacząłem się zastanawiać, czy Jean-Claude Van Damme zagrał kiedykolwiek w filmie, który z czystym sumieniem moglibyśmy zaliczyć do tzw. kina klasy A? The Quest, Legionista, Krwawy sport? Chętnie poznam waszą opinię. Co do zaś Cyborga, nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie tej produkcji kinem wysokich lotów, chociażby ze względu na grę aktorską. Mimo wszystko jednak był to jeden z tych obrazów, który zrobił karierę w Polsce, która co dopiero wyzwoliła się z politycznej ludowości. Na jego sukces i zapisanie się w świadomości miłośników miało wpływ głównie to, że takich filmów za dzieciaka po prostu nie oglądaliśmy. Dzisiaj, kiedy puszczam sobie Cyborga, dostrzegam wszystkie jego niedoskonałości, a są ich dziesiątki. Może nawet gdybym w dorosłym wieku obejrzał go po raz pierwszy, nigdy nie zaskarbiłby sobie u mnie tak wielkiego sentymentu, ale widziałem go, gdy miałem jakieś 10–11 lat. Na zawsze więc wykształciły się w moim umyśle takie, a nie inne reakcje i już ich nie zmienię. Mogę co najwyżej podkreślać, że traktuję Cyborga nad wyraz subiektywnie, jednocześnie nie będąc ślepym na wszystkie jego wady rzemieślnicze. Cóż z tego. Cyborg zapewni każdemu co bardziej otwartemu na kicz widzowi doskonałą rozrywkę bez zbędnego mędrkowania, dokąd zaprowadzi androidy uczłowieczanie ich natury. Fendera to nie obchodziło, więc nie powinno i widzów.
Wersja skrócona
[web_stories_embed url=”https://film.org.pl/web-stories/b-klasowe-filmy%2c-ktore-zapewnia-nam-doskona%c5%82a-rozrywke/” title=”Filmy klasy B, które zapewnią nam DOSKONAŁĄ ROZRYWKĘ” poster=”https://film.org.pl/wp-content/uploads/2021/02/b-klasowe-filmy-640×734.jpg” width=”360″ height=”600″ align=”none”]
Grindhouse: Death Proof (2007), reż. Quentin Tarantino
Quentin Tarantino z pewnością by się ucieszył, gdyby nazwać go mistrzem kina klasy B. Wiele z jego filmów na stałe weszło to kultury popularnej. Cytuje się dialogi, przywołuje się sceny, robi się memy, kopiuje się elementy fabuły w produkcjach zupełnie niezwiązanych stylistycznie z tarantinowszczyzną. Z niewiadomych mi względów Grindhouse: Death Proof nie należy do grona tych inspirujących obrazów. Stoi gdzieś obok, a wręcz przywoływany jest jako przykład gorszego Tarantino, zbyt długo zmierzającego do eksplodującego finału. Nic bardziej mylnego. Grany przez Kurta Russella Kaskader Mike powinien zostać postacią równie memiczną co Vincent Vega. To, jak opiera się o samochód, kontrapunktująco puszcza oko do widza, rozmawia z kobietami w knajpie, tworzy wokół siebie nimb niezwykłości, która rozpada się tak nagle, gdy dokonuje pierwszego morderstwa. Przywołuję więc ten film w tym zestawieniu nie tylko ze względu na B-klasowość, ale i niedocenienie w tej B-klasowości. Tarantino zaserwował widzom nietuzinkową i nieco wolniejszą niż zwykle krwawą, surrealistyczną rozrywkę. Grindhouse po prostu wypada znać, żeby lepiej rozumieć kulturę popularną.
Poultrygeist: Noc kurczęcych trucheł (2006), reż. Lloyd Kaufman
Dostaniemy dokładnie to, czego można się spodziewać po teamie Troma, czyli film dla miłośników KFC, tyle że nieco zmutowanego. A więc agresywne kurczaki odgryzają penisy, rozrywają męskie klatki piersiowe, niedoświadczeni chłoptasie nie umieją rozpiąć stanika (nawet tego z klamerką na przodzie), a na dodatek klimat horroru zostaje wzbogacony lesbijskim seksem. Wszystko jest koszmarnie sfilmowane, podobnież zmontowane i zagrane, okraszone nieciekawą muzyką w najgorszym wydaniu oraz zaprawione drewnianymi kwestiami. Mimo tego, gdy następuje szturm kurczakowych zombie na bar fast-food, zaczyna się prawdziwa uczta dla miłośników gore. Ciała dosłownie eksplodują. Flaki, krew i inne płyny ustrojowe chlapią na wszystkie strony i nigdzie nie widać efektów komputerowych. Ot, cały kunszt Nocy kurczęcych trucheł – produkcji, której jakość nie ma nic wspólnego ze śmiesznością, a może lepiej ująć to odwrotnie – śmiejemy się, chociaż na ekranie dzieją się niekiedy rzeczy powodujące zażenowanie.
Maczeta (2010), reż. Robert Rodriguez, Ethan Maniquis
Podobnie jak Grindhouse, Maczeta jest filmem B-klasowym, kultowym i znanym. Tą ostatnią cechą różni się od znakomitej większości wspomnianych tu produkcji, jednak ze względu na klimat stworzony przez Rodrigueza nie mogłem go pominąć. Maczeta skupia w sobie wszystkie cechy filmowej tandety, lecz okazuje się kinem zadziwiająco wciągającym. Od lat zastanawiam się, jak to działa. Z filmami Rodrigueza jest trochę jak z malarstwem Williama Turnera. Nie wiedzieć czemu powszechnie uważa się go za prekursora impresjonizmu, ale patrząc na jego obrazy, dostrzega się wyjątkowo jak na impresjonizm realistyczne oddanie pejzaży. Niby więc Turner nie malował słodkich, przeromantyzowanych, kiczowatych landszafcików, gdyż zawierał w nich mnóstwo gry cieniem, dynamizmu oraz dramatycznego przerysowania, jakie jedynie ludzki umysł mógł wytworzyć pod wpływem emocji. A jednak to wciąż realizm, podszyty wprawdzie emocjami, lecz żaden impresjonizm, całkowicie skrzywiający postrzeganą rzeczywistość. Uwielbiam Turnera, co często podkreślam. Uwielbiam również Maczetę. Z jednej strony film ten udaje dzieło realistyczne, z drugiej jest nad wyraz zdeformowany nierealistycznym, hiperbolizującym świat spojrzeniem Rodrigueza.