CYBORG. Postapokaliptyczne science fiction z JCVD
…, co ostatnio czyni z wielkim uwielbieniem, ku przerażeniu i rozgoryczeniu widzów i nielicznej już zapewne “rzeszki” (bo już raczej nie rzeszy) wiernych fanów. To jeden z grupy czterech najlepszych filmów w dorobku aktora – pozostałe to Krwawy sport, Karate Tiger III oraz Uniwersalny żołnierz.
Cyborg to wreszcie jeden z najmniej znanych filmów Van Damme’a, choć wyróżnia się osadzeniem akcji w dość ciekawych okolicznościach, i nawet ciekawym głównym bohaterem. Oto J.C.V. Damme (Ja Wam Dam!) obsadzony został w roli samotnego wędrowca z czterolufową strzelbą zawieszoną na plecach, ostrzem noża ukrytym w bucie (narzędzie wielce przydatne do podrzynania gardła z obrotu) oraz oczywistymi umiejętnościami w sztukach walk wszelakich, z wykorzystaniem rąk i nóg przede wszystkim. Wszystkie te narzędzia walki zdobyte i umiejętności karate nabyte Van Damme wykorzystuje w walce z bandą niesamowicie czarnego charakteru, jakim jest Fender i… jego banda.
Fender wyposażony został w ciemne okulary przysłaniające jego killerskie spojrzenie oraz w strzelbę z dwiema lufami więcej od strzelby naszego głównego bohatera pozytywnego. Oczywiście poza wyposażeniem standardowym, nasz czarny bohater posiadł także zdolności manualne w zakresie zabijania ręcznego oraz otrzymał agresor naładowany potężną dawką nienawiści do wszystkiego, co po świecie chodzi i na drzewo nie ucieka. Ogniwem łączącym bohatera pozytywnego z Fenderem jest przeszłość, w której to czarny charakter zabija ukochaną bohatera pozytywnego, czym mocno się naraża… bohaterowi pozytywnemu właśnie. Nazywam go tak, bo naprawdę nazywa się Gibson Rickenbacker, więc nie ma się czym szczycić.
Cała akcja została osadzona w postapokaliptycznej przyszłości, gdzie niedobitki ludzkości próbują ratować świat przed zagładą. Tu właśnie pojawia się tytułowy Cyborg; kobieta, w której metalowej głowie zapisane są informacje o sposobach walki z zabójczym wirusem. To tyle o fabule i takich sobie postaciach “dramatu”, bo nie o to w tym filmie chodzi. Co więc zauroczyło mnie w tym skrajnie średnim obrazie Alberta Pyuna (twórca późniejszego Nemesis) na tyle, że pofatygowałem się cośkolwiek o nim napisać? Przede wszystkim Van Damme w szczytowej formie fizycznej i aktorskiej (jeżeli kiedykolwiek na takowym szczycie się znajdował). Naprawdę dopracowana choreografia walk, wspomagana dość szybkim i ciekawym montażem, oraz niezłymi (w pewnych chwilach) zdjęciami. Nawet muzyka, choć w większości błaha i bardzo przeciętna, w kilku scenach daje niezły efekt; przykładowo w momencie, gdy Van Damme walczy z gościem w wodzie (zwolnione zdjęcia z przerzucaniem noża z ręki do ręki – wow!). Także wspomniana już sekwencja podrzynania gardła za pomocą ostrza wysuwanego z buta robi mocne wrażenie dzięki niezaprzeczalnej oryginalności pomysłu. I mój moment w filmie ulubiony, gdy Van Damme przybity gwoździami do masztu, walcząc z bólem, powoli uwalnia się z pułapki (zdawałoby się) bez wyjścia.
Zawodzi jednak trochę sam finał, czyli nieunikniony pojedynek głównych charakterów. Dzieje się nocą, w strugach deszczu, a sami zainteresowani wydzierają się podczas kopaniny wniebogłosy, co może nieco zirytować i drażnić. Podobno podczas kręcenia finałowych scen, Van Damme tak się rozpędził, że jednego z kaskaderów za pomocą kopnięcia pozbawił oka… Dziś już Van Damme nie potrafi odnaleźć się w filmowej branży. Kręci jakieś The Questy, Replikanty i inne Legionisty – w których oddaje się graniu Francuzów i braci bliźniaków, o czym wspominałem już powyżej, żeby nie było, że się powtarzam i takie tam.
Napisałem niniejszą recenzje jak najbardziej z przymrużeniem oka, bo summa summarum, Cyborg należy do nurtu kina klasy B i chyba nawet nie pasowało recenzować tego filmu jako obrazu posiadającego jakiekolwiek ambicje. Do Cyborga pozostał mi jednak wielki sentyment z dzieciństwa, gdy dzięki (między innymi) niemu, poznawałem powoli świat filmów akcji. Czym się człowiek w dzieciństwie “jarał”, z tego na starość się śmieje…