NA CHWILĘ, NA ZAWSZE. Męczące jak radiowy pop
Naprawdę trudno nie myśleć o tym filmie jak o zekranizowanej fantazji miłosnej Pawła Domagały. Aktor i piosenkarz najpierw napisał scenariusz (do spółki z Mirellą Zaradkiewicz) opowiadający o romansie będącej u szczytu popularności 22-letniej gwiazdy estrady z… żyjącym w chatce z desek schorowanym alkoholikiem w okolicach czterdziestki. Chciałabym szydzić, ale to jest fabuła Na chwilę, na zawsze. Dodatkowo Domagała obsadził samego siebie w roli amanta z wyraźnym brzuszkiem i we flanelowej koszuli, który jakimś cudem zdobywa serce najpopularniejszej piosenkarki w Polsce.
Będące podstawą fabuły myślenie życzeniowe Domagały niekorzystnie wpływa na realizm i jakość dzieła. Skala mezaliansu jest tutaj na poziomie Pięćdziesięciu twarzy Greya, tylko że w amerykańskim romansidle to superfacet tracił głowę dla szarej myszki, nie na odwrót. Zastanawiam się, na ile fantazja z polskiego filmu będzie przekonująca dla kobiet, bo to one stanowią docelowy target opowieści o miłości. Coś mi się wydaje, że romans, w którym męski obiekt westchnień to taki trochę – nie bójmy się użyć tego słowa – dziad spod budki z piwem, może nie rozbudzić ukrytych pragnień w sercach młodych Polek.
Nie w tym jednak tkwi główny powód, dla którego oceniam Na chwilę, na zawsze jako zły film. Po pierwsze, to tytuł najzwyczajniej w świecie szkodliwy w swoim przekazie. Pola (Martyna Byczkowska) jest podopieczną Borysa (Paweł Domagała) w ośrodku terapii i leczenia uzależnień. Film nie pochyla się nad niemoralnością romansu wywiązującego się między opiekunem a jego, bądź co bądź, pacjentką, która przechodzi przymusowe leczenie i odbębnia godziny społeczne w jego miejscu pracy, więcej: znajduje się pod bezpośrednią kuratelą mężczyzny. Nie, film mocno romantyzuje całą ich relację. Borys nie tylko nie ma rozterek moralnych związanych z romansowaniem z podopieczną, nie obawia się też utraty pracy w związku ze złamaniem zasad. Wręcz przeciwnie, jak pisałam, ich związek jest romantyzowany, lukrowany i nachalnie próbujący wzruszać widza. Jest też absurdalny, bo film każe mi wierzyć, że nikt w całym ośrodku nie zorientował się, że jedna z „kuracjuszek” sypia w domku swojego wychowawcy i dość otwarcie okazuje mu uczucia także przy innych; że Borys nie wyleciałby z pracy za nadużywanie swojej pozycji (ale o realizmie w przedstawieniu funkcjonowania ośrodka odwykowego jeszcze sobie powiemy).
Po drugie, ten romans nie przekonuje. Chemii między Byczkowską a Domagałą nie ma za grosz, nie wiadomo też – bo film nie umie nam tego pokazać – dlaczego para jest tak bardzo sobą zafascynowana ani co tak ładnej dziewczynie spodobało się w takim dziadzie (ja przepraszam, że znowu o tym, ale kostiumografowie naprawdę postarali się, żeby Domagała wyglądał w tej roli odpychająco i na starszego, niż jest: dżinsy, które nosi, powinny zostać spalone, a jego koszulki i koszule śmierdzą starym potem nawet z ekranu. Jednocześnie jego podopieczna-dziewczyna ubiera się supermodnie i ekstrawagancko, praktycznie co scenę prezentując nowy outfit). Ja naprawdę już dawno nie widziałam filmu, w którym między parą kochanków byłoby tak zerowe przyciąganie. Pal pies, że wyglądają jak ojciec z córką (i to pomimo stosunkowo niewielkiej różnicy wieku między aktorami); wszystkie sceny, w których się nie całują i nie uprawiają seksu, również ogląda się jak sceny ojca z córką. Energia pomiędzy nimi jest całkowicie aseksualna i neutralna.
W scenach erotycznych Domagała i Byczkowska wyglądają na zażenowanych tym, co muszą robić przed kamerą. Kiedy ona jako pierwsza zaczyna z nim flirtować, to wydarza się to tak bardzo z czapy, jest to tak bardzo niepodbudowane choćby śladowym zasugerowaniem sympatii między bohaterami, że bierzemy jej zachowanie za zwykły pijacki wygłup. Para nie otrzymuje żadnych wydarzeń, które mogłyby ją do siebie zbliżyć, żadnych głębszych rozmów (tylko takie deklaratywne, udające głębię). Między zakochanymi nie wywiązuje się ani pełna tarć relacja typu pies z kotem (która byłaby dość oczywista przy tak ogromnych różnicach między statusem i stylem życia obu bohaterów), ani związek typu mistrz–uczennica, nie ma też walki między pożądaniem a świadomością robienia czegoś niedozwolonego (co powinno być oczywistym źródłem konfliktu dramatycznego w tej opowieści). Zamiast tego jest nijakość: drętwe rozmowy i gapienie się na siebie obojętnym wzrokiem. Myślę, że filmowi wyszłoby na dobre, gdyby Borys był dla Poli po prostu opiekunem i mentorem, a nie kochankiem, bo scenariuszowo, reżysersko i aktorsko nie znaleziono żadnego pomysłu na to, jak wiarygodnie przedstawić na ekranie pożądanie i miłość.
Brak więzi
Główni bohaterowie są źle napisani, nieinteresujący i zagrani bez przekonania. Borys w żadnym stopniu nie nadrabia swojego niechlujnego wyglądu charyzmą, mądrością, jakimkolwiek urokiem osobistym, nie ma w nim nic ciekawego, a problem doszyty mu w ostatnim akcie nie wzrusza, tylko irytuje ckliwością i szantażem emocjonalnym. Domagała jest w tej roli momentami karykaturalny: kiedy np. wybucha płaczem, klęka i obejmuje kolana Poli albo kiedy zaczyna drzeć się na matkę jednej z podopiecznych, to wypada tak teatralnie i nienaturalnie, że część widzów na sali (w tym ja) zareagowała śmiechem. Pola jest po prostu nudna, co boli tym bardziej, że to z nią spędzamy większość czasu. Wiemy, że ma problemy, bo zachowuje się w sposób problematyczny, a nie dlatego, że wchodzimy mocniej w jej świat. Najazdy na twarz w stylu kadrów z teledysku Habits Tove Lo miały chyba wystarczyć w nadaniu tej postaci głębi. Poli zwyczajnie nie da się lubić. Jest infantylna, niedojrzała, zaskakująco jak na gwiazdę sceny pozbawiona magnetyzmu. Masakruje piosenkę Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem, a jej wykonanie wypada tym śmieszniej, że zafałszowany pod nosem fragment doprowadza Borysa do łez wzruszenia i zachwytu. Miłość oczywiście przemienia ją w porządną dziewczynę, co wydarza się praktycznie ze sceny na scenę, a nie stopniowo.
Brak więzi dotyczy nie tylko pary głównych bohaterów, ale i wszystkich innych relacji w filmie. Tekturowe postaci i koszmarne (naprawdę KOSZMARNE) dialogi sprawiają, że w ten świat nie sposób uwierzyć, nie mówiąc już o wciągnięciu się w historię. Trudna relacja z ojcem-menadżerem, interakcje z innymi uzależnionymi – każe nam się brać je na wiarę, nie mają absolutnie żadnego wpływu na główną bohaterkę. Reżyser, Piotr Trzaskalski (Edi, Mistrz), instrumentalnie traktuje wszystkich bohaterów trzecioplanowych, wywołując ich do kwestii mówionych tylko wtedy, kiedy są do czegoś potrzebni Poli.
Film grzeszy również eksploatowaniem trudnych tematów bez ich pogłębienia i operowaniem stereotypami oraz publicystycznymi skrótami. W Na chwilę, na zawsze przewijają się takie społeczne problemy jak: bieda, rak, alkoholizm, uzależnienia, dorastanie w patologicznym otoczeniu, różnice klasowe, śmierć dziecka, ubogie dziewczyny chałupniczymi metodami doprowadzające do poronienia (i niemal śmierci) wobec braku dostępu do aborcji, dysfunkcyjne matki zaniedbujące potomstwo (w tej epizodycznej roli oczywiście Kinga Preis). Uważam za wyjątkowo cyniczne, że Trzaskalski nad żadnym z tych tematów się nie pochyla, a jedynie redukuje je do roli tła, mającego dodać jakiegokolwiek dramatyzmu romansowi, który sam w sobie jest płaski. A nie musiałby taki być, w końcu bohaterowie są w złym stanie emocjonalnym i rozsypce (on nawet bardziej niż ona), co nie zostaje wykorzystane przez twórców do zagłębiania się w psychikę osób uzależnionych, pokazania trudu budowania związków, kiedy ma się tak trudne przejścia za sobą i w sobie.
Realizm w ukazaniu funkcjonowania placówki odwykowej też jest naciągany. To znaczy, nie wiem, nie byłam, ale wydaje mi się, że Pola raczej nie byłaby w stanie przywieźć do takiego ośrodka całej walizki zakupów z monopolowego i zalewać się w trupa co wieczór. Borys kilka razy jest świadkiem jej pijaństwa, ale zgłasza je tylko raz (jeden z wielu przykładów jego „kompetencji” w temacie pracy z uzależnionymi). Nie rozumiem też, czemu nikt nie sprawdza i nie kontroluje bohaterki, skoro wyraźnie widzimy, że pozostali uzależnieni muszą chuchać w twarz swojej kuratorce przed każdą sesją terapeutyczną. Pola w trakcie swojego pobytu nie bierze natomiast udziału w żadnej sesji terapeutycznej, w żadnych aktywnościach i zajęciach (poza muzycznymi): może za to swobodnie włóczyć się po ośrodku, a podczas przymusowych prób z Borysem siedzi bezczynnie z miną obrażonej księżniczki (dopóki pod wpływem miłości nie postanawia w nich uczestniczyć). Ma wyrabiać w ośrodku godziny na zajęciach z muzykoterapii, ale, jak pisałam, przez większość filmu nie uczestniczy aktywnie w próbach i nikt się jej o to nie czepia. Nie wiadomo, na czym dokładnie polega jej pobyt i terapia, nie wiadomo, czemu bogata dziewczyna z wpływowym ojcem dochodzi do siebie w obskurnym, państwowym ośrodku, a nie w prywatnej, warszawskiej klinice.
Dawno nie napisałam tak wrednej recenzji, ale to jest naprawdę kiepski film. Muzyka też nie ratuje całości. Raz, że jej mało, dwa: jak już się pojawia, to jest całkowicie bezbarwna. No, chyba że lubicie piosenki Pawła Domagały. I nie, to nie są „polskie Narodziny gwiazdy”, jak chcieliby spece odpowiedzialni za promocję filmu.