search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

BROŃ SIĘ, KINO! Historia i rola oręża w filmie

Jacek Lubiński

30 września 2020

REKLAMA

Broń palna

W XX wieku doprowadzona do perfekcji miotania pocisków na odległość, czyli rozrywania naigrywających się za twoimi plecami złych ludzi, którzy rychło żałują swoich grzechów. Można takowej broni nie lubić, ale nie da się jakkolwiek umniejszyć jej obecności w życiu, a co za tym idzie również w kinie, gdzie wszystkie te pistolety i karabiny dostarczają nam iście wystrzałowej rozrywki. Ale które czynią to najlepiej?

Beretta

Smutny kadr z <em>Zabójczej broni<em> 1987

Fabbrica d’Armi Pietro Beretta to włoska firma z tradycją sięgającą XVII wieku. Ich sztandarowym dziełem jest pistolet Beretta 92, który w różnych odmianach produkują od 1976 roku. Stał się on szybko podstawowym wyposażeniem amerykańskiej armii (dopiero niedawno zastąpił go SIG Sauer P320) oraz wielu tamtejszych jednostek policji – wliczając w to departament w Los Angeles. Stąd już tylko krok do filmowego świata, w którym beretta również stała się standardem w latach 80. Najpopularniejszą 92. jest model FS, a powodów ku temu jest kilka. Jest to pistolet tani, prosty w obsłudze, lekki i względnie wytrzymały oraz posiadający sporo zabezpieczeń zapobiegających głupim wypadkom. Słowem: pewny. Zwłaszcza w równie pewnych rękach (bo przecież nie czasach).

Ta pewność pozwoliła beretcie zaistnieć w kinie, gdzie możemy ją zaobserwować w akcji praktycznie w co drugim filmie i serialu, w którym do głosu dochodzi broń palna. Serio, nie sposób wymienić wszystkich tych produkcji (nawet przy założeniu, że przez lata powstało kilka różnych kopii tej broni, o przeróbkach nie wspominając). Ale można wskazać te najważniejsze. A do tych z całą pewnością zaliczają się dwa nieśmiertelne hity kina akcji, które dzięki swoim bohaterom pozwoliły jeszcze bardziej wyśrubować i tak już ogromne wyniki sprzedaży włoskich pistolecików. Co ciekawe, oba weszły do kin w odstępie roku.

Beretta w wyciętej akcji z <em>Zabójczej broni<em>

Po pierwsze: seria Zabójcza broń, w której debiucie młody Mel Gibson aka Martin Riggs dosłownie bawi się berettą na naszych oczach, a w chwilę później otrzymuje ona nawet swoją własną, krótką prezentację. Producenci z pewnością zacierali ręce – zwłaszcza, że Riggs pozostał wierny swojej pukawce przez wszystkie cztery części, w tej ostatniej szpanując dodatkiem w postaci laserowego celownika. I niemal w każdej z nich pistolet ten dostaje swoje pięć minut.

Podobnie przywiązany do swojej beretty był John McClane, nosząc ją u boku również w pierwszych czterech odsłonach Szklanej pułapki – i to pomimo iż pochodzi z Nowego Jorku, gdzie nie jest to autoryzowana broń służbowa (zamiast beretty powinien nosić glocka, SIG Sauera lub wybrany model Smith & Wesson – no ale John, jak to John, zawsze miał problemy z podporządkowaniem się przepisom). W pierwszej części wybrał ją zamiast butów, słusznie zakładając, że bez beretty to jak bez ręki, a stopy sobie poradzą. Z kolei w części trzeciej, wychodząc w plener, niemal przez cały czas świecił swoim dużym… gunem osadzonym w gustownej kaburze, z miejscem na dwa dodatkowe magazynki. Męska epa jak się patrzy. Trudno o lepszą reklamę. Zresztą Bruce Willis mógł wtedy sprzedawać wszystko, nawet obrusy z Litwy i szampon Samson (miał jeszcze włosy).

Bruce Willis w <em>Szklanej pułapce 3<em> 1995

Tylko te dwa przykłady wystarczą, aby uznać zasługi beretty dla kina i solidne wypromowanie jej na dużym ekranie, choć, jak można się domyślić, na tym lista się nie kończy. Jak już pisałem wcześniej, szansa, że widzieliście ją w swoim ulubionym filmie akcji, jest większa niż wylosowanie dwójki w totka, co przecież każdy idiota potrafi osiągnąć przynajmniej raz w życiu. Ale do rzeczy, to znaczy: do broni! Z berettą u boku paraduje T-1000 w Terminatorze 2, T-X w Terminatorze 3: Buncie maszyn i Grace w Terminatorze: Mrocznym przeznaczeniu, jakby stawiając jej tym samym roboci atest jakości. Beretty używają również Święci z Bostonu, Leon zawodowiec, Arnold Schwarzenegger w Prawdziwych kłamstwach, Benicio del Toro w Sicario 2, Jared Leto w Panu życia i śmierci oraz Bourne szukający w 1988 roku swojej tożsamości, a po latach z nową twarzą idący na krucjatę. Zmodyfikowana beretta z „dziubkiem” służy też Klerykom w futurystycznym świecie Equilibrium i Robocopowi (model 93R).

92FS pojawia się także w serialach: Rodzina Soprano, Detektyw Monk, Zagubieni, Nie z tego świata oraz The Walking Dead, gdzie nosi ją Andrea. I generalnie jest wszędzie – od kultowego plakatu Pulp Fiction (choć w samym filmie się nie pojawia), przez swojskiego Pitbulla i jego Niebezpieczne kobiety, aż do tegorocznego hitu Netflixa Tyler Rake: Ocalenie. Późniejszego modelu beretty – 92SB – raz używa nawet i Bond w Quantum of Solace. Tak że trudno sobie bez niej wyobrazić sensacyjny landszaft współczesnego kina, jakie z berettą niemalże sypia – pod poduszką rzecz jasna.

Minigun

Matrix 1999

Nawet w średniowieczu wierzono, że co dwie lufy, to nie jedna. Idea broni palnej o wielu otworach rażących ogniem już w XIV wieku nie dawała spać po nocach wynalazcom, acz i starożytni Chińczycy mieliby coś do powiedzenia w tym temacie. Niemniej droga do rzeczy znanej dziś jako „minigun” była długa i pełna pomysłów. Za jego pierwowzór, jak i prekursora broni maszynowej w ogóle, śmiało uznać można karabin, czy też raczej kartaczownicę Gatlinga – słynne działko na kółkach, posiadające od 7 do 10 luf, którymi trzeba było obracać ręcznie, za pomocą korby. Znamy je dobrze z licznych westernów (np. 3:10 do Yumy, 100 karabinów, czy Wyjęty spod prawa Josey Wales i… Karabin Gatlinga z 1971 roku; dziwaczną wariację tegoż prezentuje też Sukiyaki Western Django), była to bowiem główna broń masowego rażenia wojny secesyjnej. Kolejny duży konflikt – I wojna światowa – przyniósł natomiast 12-lufowy wynalazek niemiecki Fokker-Leimberger, który swój żywot zakończył jednakże na suchych testach, bez udziału wrogich żołnierzy…

Gatling w <em>Gatling Gun<em> 1968

Lecz prawdziwy minigun udało się stworzyć dopiero firmie General Electric w latach 60. Opatrzony symbolem M134 karabin powstał w oparciu o używane w myśliwcach działko M61 Vulcan i zachował jego szybkostrzelność, napier… ekhm wypluwając z siebie od 2000 do 6000 strzałów na minutę, czyli wystarczająco dużo, żeby skutecznie wykosić całą Gwardię Papieską i armię Monako na raz, bez konieczności przeładowania (pamiętacie co się stało w Prawdziwych kłamstwach z kondygnacją wieżowca po jednej takiej serii z Harriera? No właśnie). Przy czym ważąc blisko 20 kilo (w swej najlżejszej wersji), dalej jest to pukawka stosowana wyłącznie jako pokładowy „kosiarz ciał”, z lubością montowany w drzwiach helikopterów UH-1 Iroquois czy UH-60 Black Hawk – stąd w akcji widać go dobrze w Helikopterze w ogniu (tytuł org. Black Hawk Down), Matrixie (scena ratowania Morfeusza) oraz… Batmanie (działka Batwingu, który pomimo całej swojej mocy i tak nie trafia w Jokera – dobry żart, panie Burton), jak i wszelkiej maści filmach wojennych. Warto przy tym od razu dodać adnotację o tym, iż termin „minigun” został przez lata mocno upowszechniony i obecnie woła się tak nie tylko na M134, ale każdy jego odpowiednik, niezależnie czy zasilany elektrycznie, hydraulicznie czy gazowo (bo i taki wariant, XM133, istnieje). Stąd łatwo go na przykład pomylić z radzieckim GSzG-7,62.

To pisząc, filmowy minigun kojarzy się raczej z czymś, co śmiało można by nazwać: BFG – big fucking gun, a więc „kurewsko wielka broń” (zatem powinien się raczej nazywać „maxigun”). Pod tym względem amerykańskie kino nie brało jeńców i nie negocjowało z terrorystami, wkładając rzeczony wynalazek dosłownie w ręce swoich bohaterów – nie bacząc na to, iż broń tego rodzaju potrzebowałaby dodatkowego, zewnętrznego zasilania, drugiego plecaka wypełnionego zapasem amunicji oraz dożywotniego, darmowego karnetu na siłownię dla jej operatora, który musiałby dźwigać blisko sto kilogramów tylko po to, aby móc podziurawić przeciwnika imponującą, lecz bardzo krótkotrwałą serią. Dlatego też wersja „ręczna”, prezentowana najczęściej z uchwytem wymontowanym bezpośrednio z piły łańcuchowej, to domena kina akcji z jego wykutymi w stali herosami, których dokoksowane do nieprzytomności bice są jedyną siłą zdolną nosić ze sobą to wielkie cholerstwo (a i to często kosztem sporego wysiłku ze strony aktorów). Ale dla takich ikonicznych momentów jak karczowanie dżungli w oryginalnym Predatorze czy rozmontowanie zastępów policji w Terminatorze 2 z pewnością warto było nagiąć nieco prawa fizyczno-techniczne i odrobinę spocić się na planie. Zresztą obie te serie to jakby opus minigunum dużego ekranu, bo pojawia się on potem także w Predators i Terminatorze 3 oraz Ocaleniu.

<em>Terminator 2 Dzień sądu<em> 1991

I jakkolwiek trudno tu przytoczyć jeszcze jedną scenę z późniejszej historii kina, mogącą równać się poziomem zajebistości i zniszczenia z powyższymi (no, może poza Dreddem 3D, w którym trzy całkowicie fikcyjne, zatknięte na kolumnach sztuki, wyburzają jedno z pięter wieżowca mieszkalnego), to z czasem minigun na stałe wszedł do kanonu ekranowej rozwałki. Jest jej kluczowym uczestnikiem (sprawcą?) jeszcze między innymi w hitach pokroju: Niezniszczalni 3, Szybcy i wściekli 7, Captain America: Pierwsze starcie, Najlepsi z najlepszych III: Bez odwrotu, Red 2, Resident Evil 2: Apokalipsa i przypominającym grę komputerową Hardcore Henry. Do tego dochodzą także mniej znane filmy, niekoniecznie akcji, jak Zombibi, sensacyjny Odwet (2003), rosyjski Paragraf 78 oraz… Wigilijny show. Przez chwilę mini miga także w azjatyckim I Love Maria aka Roboforce z 1988 roku. W wersji krótkolufowej, tzw. commando, używane jest w Galaktycznym wojowniku oraz G.I. Joe: Czas Kobry – gdzie design tych zabójczych rekwizytów jest bliźniaczo podobny do tych z Transformers: Zemsta upadłych, w które z kolei wmontowano kadry uzbrojonych w miniguny Black Hawków z… Helikoptera w ogniu.

Przy czym składane roboty z innej planety ogólnie zdają się je mieć na swoim wyposażeniu. Podobnie jak fabrycznie zamontowano je RoboCainowi w RoboCop 2 i War Machine z ekipy Avengers, który może pochwalić się… małymi minigunami. Poza tym wcześniej w tym uniwersum miniguna prezentował Justin Hammer w Iron Man 2. Oprócz tego nasz BFG pojawia się też w swej tradycyjnej opcji – jako montowane działo w Panu i Pani Smith oraz Zombieland: Kulki w łeb (na aucie) i w Maczecie (na motorze) lub jako automat na stojaczku w Alone in the Dark: Wyspa cienia. Ciekawą wariacją jest także „płaski” model GE M134, widziany dosłownie przez chwilę w Bohaterze ostatniej akcji, którym niejako zataczamy koło do świata Schwarzeneggera, czyli jedynego miejsca, gdzie działko to może sobie swobodnie egzystować, wisząc w pełnej chwale nad kominkiem.

Szybcy i wściekli 7 2015

Ostatecznie bowiem kinowa prezentacja miniguna to jedynie kuglarska, efektowna sztuczka pobudzająca wyobraźnię widowni (podobnie jak kompletnie zmyślone działko Django A.D. 1966). Fantazja szczęśliwie (?) nigdy niedogoniona w rzeczywistości, bo o ile sama broń pozostaje jak najbardziej prawdziwa, to tylko w pełnym zestawie militarnym. Samoistnie zwyczajnie przekracza możliwości nie tylko człowieka, ale nawet takiego T-800. Dość napisać, że filmowcy zmuszeni byli znacznie spowolnić działanie M134, żeby w ogóle można było uchwycić kamerą jego obracające się lufy, które na planie zasila się ukrytym kabelkiem odpalającym ślepaki. A wojsko, pomimo kilku ciekawych prototypów dla piechoty (XM214 posiadał statyw, plecak z zasilaniem i lżejsze, jednorazowe pasy z amunicją), bardzo szybko porzuciło ten projekt, zgodnie uznając go za nieopłacalną fikcję. Tylko fani i hobbiści nadal próbują spełnić swe marzenia o uśmiechu Schwarzeneggera…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA