6 FILMÓW DO OBEJRZENIA W ŚWIĘTA zamiast “Kevina samego w domu”
Galaktyka grozy (Galaxy of terror, 1981), reż. Bruce D. Clark. Galaktyka skojarzeń
Na planetę Morgantus przybywa ekipa ratunkowa, mająca sprawdzić, co się stało ze statkiem, który wcześniej tam zniknął. Ekipa odkrywa piramidę, która ma niezwykłą właściwość: materializuje najgłębiej skrywane lęki każdego człowieka.
Podobne wpisy
Uwaga, zaskrzy się od grubych nazwisk! Film wyprodukował legendarny Roger Corman, a przy scenografii pracował James Cameron, późniejszy “król świata” i spec od hitów, które roznoszą w pył wszelką konkurencję. Nazwiska te przytaczamy nie tylko z kronikarskiego obowiązku, ale dlatego, że silnie naznaczyły tę pozycję. Duch Cormana wyraża się w B-klasowym tchnieniu całości, z udziałem nadrzędnej zasady “musi być przemoc i cycki”, a tego drugiego – poprzez patenty scenograficzne, które powrócą potem zarówno w Obcych – decydującym starciu, jak i Terminatorze. Dość powiedzieć, że Morgantus – choć zbudowana niewielkimi środkami – przykuwa naszą uwagę. To samo można powiedzieć o tym niezbyt oryginalnym i trochę pokracznym filmie. Zobaczymy w nim kilka niezłych scen na tle surrealistycznej scenografii (jedna z nich naprawdę szokuje i jednocześnie w dziwaczny sposób koresponduje z motywem z Obcego, z którego zresztą zrzyna się tu na metry) i – jakimś cudem – poczujemy tchnienie NIEZNANEGO. Poza tym ujrzymy parę znajomych twarzy, min. Grace Zabriskie z (jeszcze przed Twin Peaks), Roberta Englunda (jeszcze przed rolą Freddiego Kruegera) czy Sida Haiga (jeszcze przed Domem tysiąca trupów). Całość może stanowić alternatywę dla tych, którzy wielokrotnie przerobili filmografię Camerona i Carpentera oraz Ukryty wymiar. Jeśli nie boisz się kina wypranego z ambicji, flirtującego z kiczem, to wiedz, że ma to wszystko pewien urok – nie wyłączając drewnianej gry aktorskiej Zalmana Kinga, znanego częściej jako reżyser drewnianych filmów (vide: Dzika orchidea).
Ambulans (The Ambulance, 1990), reż. Larry Cohen. Eric Roberts, komiksy i karetka śmierci
Josh Baker rysuje komiksy i pała entuzjazmem do dziewczyny, którą często mija na ulicy. Kiedy próbuje z nią porozmawiać, ta zostaje zabrana do szpitala. A przynajmniej na to wygląda – aż do momentu, kiedy okazuje się, że tak naprawdę rozpłynęła się w powietrzu. Josh postanawia ją odnaleźć.
Scenarzysta Maniakalnego gliniarza i reżyser Substancji dobrze wykorzystał lęk, jaki potrafią wzbudzać ambulanse. Znany spec od kina klasy B tym razem nie zachlapał ekranu szlamem i paranormalną czy kosmiczną inwazją, co nie znaczy, że zaproponował nam jakąś Listę Schindlera. Ambulans to tytuł o walorach relaksacyjnych. Eric Roberts jest tak nadekspresyjny i ma tak złą fryzurę i ciuchy, że nikt na pewno nie zaśnie. James Earl Jones – głos Dartha Vadera – jako doświadczony glina, który wciąż je chipsy, wnosi na pokład odpowiednią dawkę charyzmy. W epizodzie pojawia się Stan Lee – twórca komiksowego imperium. Poza tym rządzi tutaj tytułowy pojazd (świecący w środku złowieszczym zielonym światłem), który wygląda efektownie i budzi niepokój. Całość za to ma rys charakterystyczny dla czasów kasetowego boomu. Muzyka i zdjęcia są takie sobie, ale jako lekki thriller z paroma niezłymi gagami rzecz prezentuje się naprawdę zacnie.
Inwazja na USA (Invasion U.S.A, 1985), reż. Joseph Zito. Rosyjska agresja i kontratak Chucka
Komuniści terroryści – za forsę z handlu narkotykami – organizują masowy atak na USA. Wysiadają w nocy z łodzi na plażach, gdzie przesiadają się do ciężarówek, i ruszają siać zniszczenie i chaos. Nie dość, że uderzają w okresie bożonarodzeniowym, to jeszcze szargają wszelkie inne świętości: atakują kościół, centrum handlowe, karuzelę i przyozdobione światełkami domy zwykłych rodzin. Zabijają też kolegę Chucka Norrisa. Ten ostatni, jako były spec CIA i odwieczny wróg hiper psychola terrorysty, ruszy odbić kraj.
Nie jestem fanem filmów z Norrisem, ale Inwazja zbiera, kondensuje i podkręca wszystko to, co kochamy w kinie akcji. Jest to więc złoty strzał w dziesiątkę wśród obrazów o herosach. Pruje się tu tyle, że Szklana pułapka zdać się może jakimś zwiewnym haiku. Chuck z pomocą dwóch Uzi naraz broni kapitalizmu, reklamując stanowczość, dżinsy i hetero. Doprawia one-linerami. Fajni są bad guye Inwazji: Richard Lynch i Billy Drago, ugębieni od lat w tego typu postaciach, a dzięki temu budzący natychmiastową nostalgię. Technicznie film jest ledwie poprawny, ale kto by się tym przejmował, oglądając propagandową operę z partiami na granatniki, czołgi i szorstką swojskość Chucka? Za tę dziką jazdę odpowiada wytwórnia Cannon, znana z przenoszenia na ekran snów 12-latków.