CITADEL: HONEY BUNNY. Bracia Russo nareszcie dobrze trafili [RECENZJA]
Z tym celnym trafieniem chodziło mi o podjęcie współpracy przez braci Russo z filmowcami z Indii – Rajem i DK. Nadali oni serialowi Citadel: Honey Bunny niemal taneczny rytm, oczywiście w ramach kina akcji. Nie ma w serialu scen muzycznych, które tak Bollywood uwielbia. Jest za to nowoczesna muzyka, świetne zdjęcia, emocjonujące walki wręcz, trochę scen kręconych z przymrużeniem oka, jak to w tej części świata się standardowo zdarza, oraz zwroty akcji, których nie powstydziłby się sam Jason Statham. Generalnie spore zaskoczenie, bo spisałem już serię na straty. Jeśli Russo faktycznie marzą o poszerzeniu uniwersum Cytadeli o kolejne seriale, a nawet tytuły pełnometrażowe, to Honey Bunny jest dobrym kierunkiem, a nie ten włoski w postaci Diany. Najnowszą produkcję można oglądać na Prime Video. Mam nadzieję, że uda się jej zmyć niedobre wrażenie, jakie pozostawiła po sobie poprzednia, nieformalna część cyklu. Tym razem akcja ma miejsce w Indiach.
Głównie w Indiach, bo widzowie dostaną jeszcze np. Bukareszt. Akcja dzieje się w roku 2000 i jest całkiem nieźle stylizowana na te lata, przynajmniej w technicznych detalach. Retrospekcje zaś sięgają roku 1992, do którego stylizacji również nie można mieć zastrzeżeń. Bohaterami serialu są bezrobotna aktorka Honey (Samantha Ruth Prabhu), kaskader Bunny (Varun Dhawan) oraz ich córka Nadia, bardzo rezolutna dziewczynka, której udział w fabule jest zadziwiająco duży i ważny jak na kino akcji zrealizowane w tym stylu. Widzowie szybko przekonają się, że aktorka Honey i kaskader Bunny to osoby o bardzo skomplikowanej przeszłości, należące do tajnej organizacji realizującej różne misje, w tym wpływające na globalne międzymocarstwowe bezpieczeństwo. Często tak bywa w życiu i w filmach, że przeszłość się o nas w jakimś sensie upomina, mniej lub bardziej drastycznie. O bohaterów serialu Cytadela upomniała się nagle i mocno, co z pewnością się widzom spodoba. Nie ma tu wieloodcinkowego rozwijania intrygi, chociaż twistów nie brakuje. Już w pierwszym odcinku czeka was lawina wydarzeń. Kamera będzie pracować szybko, a dialogi nie będą zbyt gęste, co ułatwi odbiorcom szybkie wejście w akcję.
Jak już pisałem wcześniej, ważnym elementem jest dziecko. Nadia stymuluje fabułę. To rodzice, czyli aktorka i kaskader – tak ich nazwijmy – starają się ją za wszelką cenę ochronić, a dopiero później zrealizować misję. Przyznam się, że to takie trochę tanie rozwiązanie, zbudować serial na tak pierwotnych emocjach, ale w wydaniu hinduskim się sprawdza. Mała Nadia jest rezolutna, nie gra na emocjach, mało tego, jest sprytna i bierze udział w akcji zupełnie jak nie dziecko. Nie jest do końca bezbronna. Stawia opór, a to redefiniuje ją jako postać dziecięcą, o którą muszą całkowicie zadbać dorośli bohaterowie. Oni i tak mają co robić. Obydwoje są szkolonymi agentami, więc swobodnie wykorzystują swoje umiejętności, żeby się bronić. Walki w serialu wyglądają rewelacyjnie. Leje się krew w ilościach przywodzących na myśl Johna Wicka. Kamera pracuje szybko, zwinnie. Bohaterowie biją się jak zawodowcy, niemal na poziomie fantastycznym, jak w sporej liczbie filmów Bollywoodzkich. Skaczą, zasłaniają się przed ciosami z szybkością superbohaterów, upadają i ciągle wstają. Wygląda to nieziemsko, fantastycznie, lecz równocześnie nierealnie. Nierealność tych sekwencji jest jednak całkowicie w normie. Nie zmienia serialu w pastisz, a tym bardziej w produkcję science fiction. Wciąga za to widza w relację z bohaterami, którzy są bardziej namacalni, gdy rozwalają dziesiątki przeciwników. Nie robią tego typowo bajkowo – bez zadrapania.
Bracia Russo wiedzieli więc, co robią. Amazon im w tym pomógł, żeby nareszcie zrealizowali serial z uniwersum Cytadeli tak, jak powinien on wyglądać. Cieszę się z tego, że nabrało to stylu, właśnie takiego eksploatacyjnego, akcyjnego, intensywnego i mimo wszystko po hindusku kolorowego. Tym bardziej będę więc wam tę produkcję polecał, bo warto sprawdzić, jak Bollywood radzi sobie z tego typu gatunkiem kina akcji.