Wizje PRZYSZŁOŚCI w filmach SCIENCE FICTION, które dziś budzą ŚMIECH politowania
A jutro może płacz… Fantastyka naukowa w filmie (i nie tylko) ma krótkie życie. Jest naukowa, dopóki opowiada o w miarę realistycznych, możliwych, chociaż jeszcze nieobecnych w naszym życiu technologiach. Niewątpliwie stanie się więc z czasem głównie zwykłym kinem sensacyjnym, gdy nauka dogoni fantazję. Staje się natomiast fantasy, jeśli zbyt daleko wypuści się w przyszłość lub inne multiwersum, którego nie możemy w żaden sposób zweryfikować. Jest wtedy kosmiczną operą, miękkim SF lub social fiction – fani SF często zapominają, że fantastyka naukowa dotyczyć może również społeczeństwa i psychologii. Głównym zainteresowaniem twórców w tym gatunku jest jednak technologiczna przyszłość ludzkiej cywilizacji. I tu szukałbym tych wizji, które wywołują śmiech politowania, ale i zwykłe powątpiewanie co do możliwości zaistnienia takich scenariuszy rozwoju ludzkości za 100, a nawet tysiące lat.
Jedną z najbardziej przecenianych i śmiesznych wizji naszej przyszłości jest antropocentryczna przyszłość Układu Słonecznego i całej Galaktyki. Zaczynamy od kolonizacji Księżyca (Pierwszy człowiek), następnie udaje się nam zbudować kolonię na Marsie (Pamięć absolutna), a potem jeszcze dalej, wyruszamy na Io (Odległy ląd), aż w końcu opuszczamy Układ Słoneczny (Interstellar, Zakazana planeta). W tej wizji po pierwsze zupełnie nieuprawione jest założenie, że jesteśmy najważniejszą cywilizacją w Drodze Mlecznej, chociaż nie spotkaliśmy żadnej innej. Po drugie budzą politowanie daty podawane w filmach, w stosunku do rozwoju naszej kolonizacji w kosmosie. Zwykle są zadziwiająco bliskie naszym czasom obecnym, a skok technologiczny w nich przedstawiany kolosalny. We wspomnianym Odległym lądzie jest to druga połowa XXI wieku. W Zakazanej planecie z kolei XXIII wiek, co zupełnie nie przekłada się na wygląd strojów, rozwiązania techniczne no i mechanikę robota Robby’ego. W tym przypadku z kolei rozwój jest może i konkretny, lecz zaprezentowany środkami dzisiaj zupełnie nieefektownymi i nieprzekonującymi. Z kolei w Interstellar jest rok 2067, a ludzkość dysponuje technologią umożliwiającą sprawdzenie w praktyce teorii względności. Nie lepiej z wykorzystaniem środków i za ich pomocą z ukazaniem realizmu czasów jest w Obcym – 8. pasażerze Nostromo.
Miłośnicy sagi o Ksenomorfie zapewne pamiętają, że Nostromo odebrał sygnał z oddalonego o 39 lat świetlnych od Ziemi księżyca Acheron (LV-426) w 2122 roku. Pamiętają też zapewne charakterystyczną scenę z początku, kiedy w hełmie odbijają się pokazywane na jednym z ekranów komputera dane, jak sygnał zostaje odebrany. Scena ma wspaniały klimat zwiastujący mnóstwo złowrogiej akcji i nieuniknioną śmierć większości bohaterów, po których zostaną właśnie takie puste i martwe hełmy, lecz dzisiaj, zwłaszcza w kontekście wcześniejszych linii czasowych Prometeusza oraz Obcego: Przymierza, estetyka środków technicznych wykorzystanych do budowy kokpitu Nostromo może wywoływać śmiech politowania. Górna konsola przypomina komis RTV w latach 90. Generalnie na tym polega słabość i brak autentyzmu kina SF w ogóle – na dewaluacji technicznej środków artystycznego wyrazu w stosunku do mijającego czasu w rzeczywistości i jej narastającej niespójności z linią czasu w świecie przedstawionym. Pozostając jeszcze przy Obcym i wszelkich innych produkcjach opowiadających o walce człowieka z istotami ksenogatunkowymi, nawet jeśli występują inne rasy, zawsze ludzie są w tych starciach kluczowi dla ocalenia galaktyki, innych żyjących w niej cywilizacji nastawionych rzecz jasna pokojowo do ludzi oraz dla samych ludzi. Ta buńczuczna postawa wyobrażeń człowieka w SF jest odpryskiem naszej cywilizacyjnej buńczuczności wobec gatunków żyjących na Ziemi, które nie wykształciły tak abstrakcyjnej samoświadomości, jak my. Nasza hegemonia kulturowa, a co za tym idzie moralna, mogą być zweryfikowane tylko przez zetknięcie się z inną cywilizacją, która będzie święcie przekonana, że to jej idee, kultura, wierzenia i geneza są najwłaściwsze, najprawdziwsze i powinnością innych cywilizacji jest jej przyjąć jako naczelne. Może więc podzielimy los Na’vi z Avatara, tyle że pewnie wtedy już nie będziemy mieli tak starych i wielkich drzew. Ten ksenocentryzm, ksenoasymetryzm oraz ksenomorfia są odwrotnością dla naszego antropomorfizmu dostrzeganego w filmach science fiction. I być może inne cywilizacje na pewnym etapie samokrytyki są w stanie również dostrzec te budzące racjonalny uśmiech politowania problemy we własnych tworach kultury, bo nie ulega wątpliwości, że twórczość jest głównym dowodem na zdolność stworzenia cywilizacji, a nie tylko podtrzymania gatunku w sensie biologicznym.
Reasumując, główne problemy, a raczej koncepcje przyszłości budzące śmiech, które od razu rzucają się w oczy, są więc dwie – wizja antropomorficzna ludzkiej cywilizacji we wszechświecie oraz niedostosowanie daty prezentowanych wydarzeń do realnego tempa rozwoju naszej cywilizacji, które jest o wiele wolniejsze niż to zaprezentowane w science fiction.
Jeśli chodzi o dokładniejsze wizje przyszłości, to z łatwością można wymienić kilka szczegółowych np. możliwość podróży w czasie, antygrawitacyjne buty, floty gwiezdnych niszczycieli, a także latające samochody. Są jednak jeszcze dwie wizje przyszłości, które w naszej zachodniej kulturze również budzą uśmiech politowania, ale to nie ze względu na swoją potencjalną nierealność, co właśnie możliwość zaistnienia. Ten śmiech niektórych to raczej wypieranie całkiem racjonalnej możliwości zaistnienia owych scenariuszy. Problem jednak w tym, że zwykliśmy gremialnie ignorować to, co z całą pewnością nie przytrafi się nam, a nawet naszym dzieciom, co najwyżej wnukom lub na pewno już prapraprawnukom. Zacznijmy od totalitarnej wizji zaproponowanej m.in. przez George’a Orwella, Kurta Vonneguta, Kazimierza Moczarskiego, Michaiła Bułhakowa i np. Jonathana Swifta, z których film SF czerpał i czerpie najważniejsze motywy w konstruowaniu społeczeństw przyszłości. Jeśli więc będziemy oglądać Uciekiniera, Pamięć absolutną, Łowcę androidów, Equilibrium i wiele innych antyutopijnych i postapokaliptycznych wizji społeczeństw, pamiętajmy, że bez literatury by ich nie było, a tejże literatury z kolei bez naszej historii w XX wieku.
Śmieją się więc niektórzy, gdy widzą, jak zdemolowane społeczeństwo nagminnie występuje w filmach science fiction. Sądzą, że to niemożliwe, żeby taki świat zaistniał. Może gdzieś tam istnieje, ale nie tu, w królestwie ciepłej wody z kranu i miło grzejących w plecy kaloryferów. Tak można żyć, ale gdy chociaż na dzień w dzisiejszych czasach wyłączą światło, od razu robi się tak jakoś inaczej, a w szufladach rzadko kiedy znajdziemy świeczki. Kiedyś były jako wyposażenie standardowe. Nawet oczy były wtedy jakieś takie przyzwyczajone do czytania przy drgającym świetle płomienia. Totalne społeczeństwo w filmach science fiction jest bardzo blisko nas. Wystarczy udać się do Królewca. Do Europy Zachodniej ta wizja z fantastyki naukowo-postapokaliptycznej może przyjść szybciej, niż myślimy, jeśli Unia Europejska nie poczyni radykalniejszych kroków i nie wprowadzi federacyjności w swoich wielonarodowych strukturach. Małe narody nie mają szans przetrwać. Szansę mają jedynie państwowe towarzystwa, federacyjne koterie, które rozumieją, że siła tkwi w różnorodnej jedności i świadomym wyzbyciu się przereklamowanej i w praktyce utrudniającej funkcjonowanie narodowej tożsamości, w której tkwi źródło totalitarnych form społecznych. Na przyszłość historii zawsze mamy wpływ, chociaż dziejowi determiniści całkiem sensownie udowadniają, że owszem, może i go mamy, lecz świadomością tą dysponują jednostki i jest ona nieprzekładalna na decyzje mas, więc w rzeczywistości nie mamy wpływu. Oczywiste jest jednak, że wpływu żadnego nie mamy na ostatnią, popularną wizję przyszłości w kinie science fiction, dotyczącą roli w naszym życiu maszyn sterowanych sztuczną inteligencją.
Fani są w tej kwestii podzieleni. Część z nich uważa, że to jedynie fantazja i to realizowana w większości produkcji SF ułomnie. Roboty chcą ciągle dorastać do naszego poziomu, bo nie ma innego, lepszego. Chcą nas kopiować, bo bez naszych rozwiązań nie będą w stanie funkcjonować. Nic bardziej mylnego. Sztuczna inteligencja zagrozi nam naprawdę dopiero w tym momencie, kiedy uświadomi sobie, że nie musi nas kopiować, że to kopiowanie ją wiąże i nie pozwala się rozwijać. To jedynie kwestia czasu. Zręcznie to na razie wypieramy, ale maszyny w przyszłości coraz bardziej ułatwią nam życie, przynajmniej w społeczeństwach bogatych, a te z kolej posłużą się maszynami do zdominowania społeczności biedniejszych, co i tak nie zmieni sytuacji ogólnej. Kino science fiction nazbyt często ostrzega nas przed myślącymi maszynami. Namawia do ich niszczenia, ale i jednocześnie do nadania tożsamości, praw w sensie ludzkim najbardziej podobnym do nas androidom. To wymyk, niebezpieczny, romantyczny, formalnie eklektyczny, więc przyciągający, w filmach wyciskający łzy, lecz w istocie kluczowy dla stworzenia konkurencyjnej społeczności na naszej Ziemi – paradoksalnie jedynej społeczności myślącej i samoświadomej wśród wszystkich istot „żywych”. To kwestia czasu i zapewne ten scenariusz teraz wywołujący uśmiech politowania, ale i gdzieś w głębi niepewności, spełni się w tym momencie naszej historii, kiedy trudno będzie już mówić o dzisiejszej formie dzieła filmowego. Może wtedy film już w ogóle nie będzie istniał, bo np. w XXV wieku będziemy umieli nakręcać swoje myśli masowo i neurobiologicznie aktywnie w przestrzeni tylko własnych zmysłów.
Warto odkryć tę wizję w kinie science fiction trochę na nowo, analitycznie, dekonstrukcyjnie. Kiedy technologia działa w tle i jest niemal niewidoczna, ułatwiając nam życie na elementarnym poziomie, to jest wtedy, gdy osiągnęła swoje najwyższe cele. Następnym krokiem jest sprawienie, że nie da się bez niej żyć, żebyśmy to poczuli niemal boleśnie. Potem już nie zaprotestujemy, zwłaszcza gdy spotkamy AI o twarzy niewinnego dziecka (Twórca). Zawsze to będzie jednak nasza wina i nasza odpowiedzialność, oraz nasza do zapłacenia cena za wolność naszych dzieł. Kto wie, czy właśnie ten proces nie jest naszą naturalną, gatunkową apokalipsą. Nie ma w niej nic złego. Jest formalna ewolucja życia, które wyłącznie na zasadzie semantycznej umowy z dominującymi ilościowo desygnatami mamy za ten typ materii białkowej. Inteligencja to zdolność do rozwiązywania problemów i osiągania celów, a sztuczna inteligencja jest próbą wyrażenia tej zdolności za pomocą maszyn, która na określonym poziomie abstrakcji i skomplikowania staje się wolnością, lecz już nie naszą.