Kryzys tożsamości a bycie Marsjaninem. PAMIĘĆ ABSOLUTNA Paula Verhoevena
Zostać uwięzionym we własnej świadomości i jednocześnie nie móc być sobą to jedna z największych obsesji Philipa K. Dicka, autora opowiadania Przypomnimy to panu hurtowo. Na jego podstawie Paul Verhoeven nakręcił w 1990 roku Pamięć absolutną z Arnoldem Schwarzeneggerem w głównej roli. Była to produkcja o charakterze rozrywkowym z mnóstwem wad, śmiesznych efektów specjalnych i niekonsekwencji, jednak o dziwo utrzymująca klimat oraz metaforykę opowiadania Dicka z lat 60. W 2012 Len Wiseman odświeżył pomysł amerykańskiego pisarza i za dwukrotnie większe pieniądze zrobił remake, w którym nic już z poetyki Dicka nie zostało. Twórcy widocznie stwierdzili, że odbiorca w XXI wieku nie jest w stanie zrozumieć dickowskich ambiwalencji psychologicznych, a poza tym trzeba przecież zarobić. Czy więc współczesny widz nie zasługuje w kinie science fiction na nic więcej prócz taniej sensacji?
Z pewnością zasługuje. W porównaniu z latami 80. i początkiem 90. zmieniły się jednak tzw. założenia targetowe w tego typu kinematografii. Świat reklamy rozrósł się na tyle, że coraz swobodniej i bardziej roszczeniowo zaczął traktować film jako narzędzie osiągania swoich marketingowych celów. Mimo że remake Pamięci absolutnej wcale znowu nie był oszałamiającym sukcesem komercyjnym, to sposób jego realizacji doskonale odpowiada współczesnej chorobie, która trawi zarówno kino fantastyczne, jak i science fiction – skrótowość przekazu oraz zastępowanie treści językowej wykreowanym w komputerze obrazem. To tak, jakby opasłe tomiszcza W poszukiwaniu straconego czasu Prousta zastąpić komiksem, a w dymkach umieścić same wyraz dźwiękonaśladowcze.
Paul Verhoeven w tym przypadku ustrzegł się banalnej komercji, chociaż nie uciekł fantastycznej tandecie (o tym później). Gdyby jednak spojrzeć na jego późniejsze dokonania, to niestety tendencja jest zniżkowa, aż do prawdziwego apogeum międzygalaktycznego gówna w postaci Żołnierzy kosmosu. Pamięć absolutna z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej to właściwie jego ostatni dobry film z gatunku science fiction. A to dzięki nietuzinkowemu duchowi Philipa K. Dicka, który unosił się przez cały czas nad filmem niczym jakieś fatum – w tym przypadku szczęśliwe.
Podobne wpisy
A co zawdzięcza mu główny bohater, Douglas Quaid? Wielki, umięśniony, w zasadzie prosty człowiek, który nie powinien mieć żadnych problemów z filozoficzną refleksją nad życiem. Uwierzcie mi, że naprawdę chciałbym znaleźć coś metafizycznego w sposobie gry Schwarzeneggera. Nic takiego jednak w niej nie ma. Arnold gra podobnie jak to zrobił w Predatorze albo Komando, czyli poprawnie, bez zbytniego dramatyzmu, lecz z niewątpliwie urokliwą, superbohaterską charyzmą. Tyle wystarczyło, żeby w połączeniu z bardzo plastycznymi postaciami, które go otaczają, stworzyć jedną ze swoich najlepszych ról. Perfekcyjnie wręcz oddał klasyczne dla tekstów Dicka początkowe zagubienie głównego bohatera, które towarzyszy mu aż do końca, sprawiając, że sam widz też gubi się w myślach. Bo czy mamy jakąkolwiek pewność, które jego życie jest prawdziwe? W ogóle, co to znaczy być prawdziwym? Mając wybór między kolonią mutantów na Marsie a piękną żoną Lori (znakomita Sharon Stone – niech się Kate Beckinsale z remake’u gdzieś schowa i nie pokazuje), wielu wybrałoby tę wręcz historyczną już, kuszącą blond ułudę. Bo jakie ma znaczenie potencjalna świadomość prawdy, jeśli we wspomnieniach nie można odnaleźć żadnego jej przeciwieństwa? To odwieczny dylemat epistemologii na temat wyuczonej świadomości, a przy tym wewnętrznego poczucia, że wcale tak nie musi być, świetnie przez Verhoevena zarysowany, w tym przypadku nawet lepiej, niż zrobił to w tekście swojego opowiadania sam Dick.
Tak, jak można by powiedzieć, że granicami naszej prawdy są nasze zmysły, tak granicami fantastycznego przedstawienia świata w Pamięci absolutnej z 1990 roku okazały się efekty specjalne. Odpowiadało za nie kilka poważanych na całym świecie firm – znane z Edwarda Nożycorękiego i Powrotu Batmana Stetson Visual Services Inc., z Otchłani Dream Quest Images oraz prawdziwy tytan efektów specjalnych, czyli założona przez George’a Lucasa firma o wdzięcznej nazwie Industrial Light & Magic. Ich chyba nie trzeba przedstawiać nikomu, kto interesuje się filmem.
W tamtym czasie na wielką skalę panowały w filmie efekty mechatroniczne, poklatkowe i fotomontażowe, wspomagane przez technikę cyfrową. W Pamięci absolutnej cała warstwa świata, która decyduje o tym, że jest on dla nas fantastyczny, a nie rzeczywisty, została wykonana z ogromną precyzją oraz wiedzą na temat animatronicznego symulowania rzeczywistości. Z punktu widzenia dzisiejszej techniki filmowej jednak ani maski Schwarzeneggera, ani marsjańskie plenery z optycznie wkopiowanymi niewielkimi kawałkami dekoracji wraz z aktorami niestety nie wyglądają naturalnie. Wręcz przeciwnie. Tak doskonale chciały udawać prawdę, że wpadły w sidła przerysowania, jak nieraz w dzisiejszych czasach fotografowie prześcigający się w kiczowatych efektach HDR.
Sztandarowym przykładem tego kulejącego efekciarstwa jest scena, kiedy Quaid wyciąga sobie ze środka głowy nadajnik (bliżej nieokreślone miejsce – pewnie zatoki przynosowe, bo przecież nie okolice przysadki albo podstawy czaszki). Najpierw faktycznie widzimy kanciastą twarz Schwarzeneggera, który wkłada sobie do nosa specjalne szczypce. Później następuje dość twarde montażowe przejście i pojawia się model z mocno wybrzuszonym nosem pod wpływem pulsującej w nim czerwonym światłem kapsułki z nadajnikiem. Sztuczna twarz aktora krzywi się niemiłosiernie, błyszczy od symulacji potu, a zęby wydają się nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do żuchwy, chociaż ta u Arnolda do małych nie należy. Filmowany w czasie rzeczywistym model jego twarzy nie zachowuje również płynności ruchów, jaką nawykliśmy od urodzenia rozpoznawać w funkcjonujących obok nas istotach żywych. I podobno to był już szczyt możliwości tzw. efektów analogowych. Można jedynie ubolewać.