Dlaczego PREY to NAJLEPSZY sequel PREDATORA w historii
W zeszły piątek na platformie streamingowej Disney+ wylądował Predator: Prey, najnowsza odsłona marki o starciach ludzi z kosmicznym łowcą. Po trzydziestu pięciu latach historii serii film Dana Trachtenberga okazał się pierwszym tytułem, z którego zyski czerpać będzie Disney (korporacja kupiła pierwotny dom Predatora, tj. studio Fox) i którego premiera ograniczyła się do streamingu.
[maxbutton id=”1″ ]
Licząc z romansami z serią Obcy, oryginalny Predator z 1987 roku doczekał się aż sześciu kontynuacji. W niemal każdej z nich potrafię znaleźć coś dla siebie (tylko Obcy kontra Predator 2 pozostaje dla mnie całkowicie nieoglądalnym zakalcem), ale nie mam też cienia wątpliwości, że najnowsza odsłona marki – właśnie Disneyowski Predator: Prey – to zdecydowanie najlepszy sequel (chociaż technicznie jedyny prequel) kultowego filmu Johna McTiernana.
O czym poniżej.
Pomysł
Zacznijmy od podstawy podstaw. Pomysłu. Być może przeniesienie akcji o dwa wieki wstecz i odejściu od starcia Predatora z klasycznymi twardzielami amerykańskiego kina na rzecz spotkania obcego z rdzennymi mieszkańcami kontynentu nie jest pomysłem zmieniającym historię kina, ale z pewnością świeżym i nadającym serii nowego sznytu. Zderzenie plemienia Komanczów z elementami fantastyki naukowej to nie jest coś, co ogląda się na ekranie na co dzień. Od razu ma się wrażenie, że twórcy chcieli opowiedzieć konkretną historię, a nie po prostu zrobić kolejny sequel.
Klimat
Wszystkie sequele Predatora były produkcjami mniej lub bardziej pulpowymi. Prey przywraca marce klasę. Rewelacyjnie gra powagą i patosem (chociaż umiejętnie przełamuje to humorem). Dzięki temu, jak żaden inny sequel filmu z 1987 roku, Prey wywołuje szczere emocje i jest filmem, w którym kibicujemy głównej bohaterce, a nie tylko cieszymy się kolejnym – mniej lub bardziej udanym – popcorniakiem.
Protagonistka
A skoro o głównej bohaterce mowa, to jestem przekonany, że od Predatora 2 do (The) Predatora Shane’a Blacka żadnemu twórcy nie udało się stworzyć postaci, z którą widz mógłby sympatyzować równie mocno, co z Naru graną przez świetną tu Amber Midthunder. Dlaczego? Młoda przedstawicielka plemienia Komanczów ma wyraźnie zarysowaną charakterystykę i cel, który wykracza poza przetrwanie w starciu z kosmicznym drapieżcą. Chce udowodnić plemieniu swoją wartość, a widz przez cały film jej w tym kibicuje.
Predator
Drugim elementem równania w filmie Dana Trachtenberga jest oczywiście Predator. Kolejny element filmu, za którym stoją pomysł i świeżość. To nie pierwszy raz, kiedy twórcy eksperymentują z postacią łowcy, ale tym razem odświeżona wizja kosmity wnosi do filmu nową jakość. Predator w Prey jest wyraźnie mniej efektywny niż jego koledzy ze starszych filmów i popełnia więcej błędów, co zmienia dynamikę starć z – nie tylko ludzkimi – mieszkańcami Ziemi. Świetnie też wygląda pod względem czysto wizualnym. Czuć, że twórcy chcieli pokazać przedstawiciela gatunku o 200 lat mniej technologicznie i ewolucyjnie rozwiniętego. Cieszy też zamierzona decyzja reżysera (wspominał o tym w wywiadach), by uczynić Predatora mniej humanoidalnym, a nieco bardziej zwierzęcym.
Sceny akcji
W końcu sceny akcji. Pisałem o emocjach, kibicowaniu protagonistce, zmienionej dynamice starć z Predatorem. Wszystko to nie wybrzmiewałoby na ekranie, gdyby nie efektowne, przemyślane i odmienne sekwencje akcji. Oglądamy tu naprawdę sporo, mniej lub bardziej rozbudowanych scen tego typu, a każda z nich ma swój własny sznyt, opiera się na innych pomysłach i przynosi widzowi pełnię satysfakcji. Duże brawa należą się twórcom, że uczynili film, którego akcja dzieje się w całości w lesie, tak na tym polu zróżnicowanym.
Strona wizualna
Na (niemal) deser moich przemyśleń zostawię to, co w Prey uwiodło mnie najbardziej, tj. przepiękna strona wizualna. Film ujmuje pięknymi widokami amerykańskich pejzaży, a klasa, z jaką autor zdjęć buduje narrację filmu, czyni go jednym z najlepszych na tym polu filmów rozrywkowych tego roku. Piękne przejścia, montaże pokazujące malowniczy bezkres Ameryki, kamera je obejmująca. Czuć tu wręcz westernowe zacięcie. A wszystko to uzupełnione naprawdę piękną ścieżką dźwiękową. W moim odczuciu Predator: Prey to najlepszy wizualnie film marki, łącznie z oryginałem i nawet pomimo niedoskonałego CGI.
Piesek
No i jest w Prey psi bohater z krwi i kości. A to zawsze plus, prawda?
A zatem tak, bez wątpienia. Świeży punkt wyjściowy, świetna protagonistka, zgrabne rozbudowanie mitologii Predatora, wizualny kunszt, emocjonujące sceny akcji. Wszystko to czyni Prey najlepszą odsłoną marki od czasów oryginalnego filmu z 1987 roku.