Filmy SCIENCE FICTION, które zyskały KULTOWY status
Trudne to zadanie – napisać o kultowych filmach science fiction, a jednocześnie nie wymienić tych, o których najczęściej się pisało i/lub które są najbardziej znanymi tytułami w historii kina. Na szczęście nie chodzi o najlepsze filmy ani o te najgorsze. Zakres produkcji ukochanych przez widzów jest tak irracjonalnie szeroki, że nie ma nic wspólnego z tzw. jakością wykonania i fabularnej narracji. Poniżej więc zestaw od mało zarabiających klasyków po blockbusterowe maszynki do klonowania pieniędzy, od wizualnie bogatych gniotów aż po nieco biedniejsze kopciuszki o dobrym sercu i pouczającej treści. Każdy znajdzie coś wysokooktanowo kultowego dla siebie.
Mroczny rycerz (2008), reż. Christopher Nolan
Podobne wpisy
Sytuacja z „pomrocznym nietoperkiem” przypomina mi trochę to bezgraniczne umiłowanie Żołnierzy kosmosu. Oceny film Nolana zebrał niebotycznie wysokie. Mówi się o nim, że jest genialny, komiksowy w tym najlepszym dla nerdów znaczeniu, wizualnie perfekcyjny, z kreacjami aktorskimi na miarę Oscara. A tu oglądam to dzieło kilkakrotnie i odnajduję zapadającego w pamięć, chociaż przerysowanego Jokera, świetne efekty specjalne, Batmana, który gada, jakby zapomniał, że od dawna nie śpiewa w deathmetalowej kapeli, oraz tak wielką dawkę patosu, że wszystkie obiekty latające spadają z nieba w głębokim szoku. Po niebie zapinkalają jedynie ślepe nietoperze lub ludzie za nie przebrani. Być może pomógłby im dobry psychiatra z Arkham? Ta sytuacja to zagadka, a może paradoks i absurd jednocześnie. Niemniej jest dla mnie oczywiste, że Mroczny rycerz to film kultowy, a z biegiem lat ta kultowość jeszcze się wzmocni, przecząc być może zdrowemu filmoznawczemu rozsądkowi.
Park Jurajski (1993), reż. Steven Spielberg
Tak się złożyło, że filmy Stevena Spielberga są w tym zestawieniu reprezentowane najliczniej. To nie przypadek. Już kiedyś chyba wspominałem, że Spielberg ma przyrodzony talent do takiego zrównoważenia elementów artystycznej wypowiedzi w filmach, że pokochają je wszyscy, niezależnie od światopoglądu, wykształcenia czy inteligencji. A przy tym jeszcze takie produkcje zarobią miliony dolarów. Park Jurajski to właśnie przykład takiego kultowego filmu science fiction, który zna właściwie każdy i którego mało kto nie lubi. Dla samej kinematografii zaś to obraz przełomowy ze względu na efekty specjalne. Rodzaj drogowskazu, w którym kierunku iść, żeby zachwycić publiczność. Dlatego słowo „kultowy” nie do końca dobrze oddaje pozycję Parku Jurajskiego w światowej kinematografii – chociażby dla samego gatunku science fiction jest to tytuł przełomowy i wyznaczający trend.
12 małp (1995), reż. Terry Gilliam
Powszechnie uważa się, że jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy film Terry’ego Gilliama. Niech będzie, że jeden z najbardziej znanych, a to wielka różnica. W porównaniu z Teorią wszystkiego czy Fisher Kingiem wypada blado, lecz obiektywnie należy mu się miejsce w kanonie filmów, które każdy tzw. inteligent powinien znać. Jak na kino mocno surrealistyczne, niewątpliwą zaletą 12 małp jest aktualność. Ludzie stają się coraz mniej podatni na strach przenoszony przez horrory, a wciąż zadziwiająco dobrze działają na nich wszelkie wizje apokalipsy. W obliczu dzisiejszej sytuacji na świecie i covidowej paniki wróżę produkcji Gilliama jeszcze większą popularność. Na utrzymanie pozycji kultowego dzieła wpływają także: świetna rola Brada Pitta, wykorzystanie motywu szpitala psychiatrycznego oraz wątek podróży w czasie. Pitt jest niewątpliwą gwiazdą, zwłaszcza po ostatnich Oscarach, zaś nasza ciekawość odkrywania, co moglibyśmy zmienić i zobaczyć, gdybyśmy umieli nagiąć czas, jest niezmienna, dodatkowo podsycana lękiem przed osobliwym miejscem, jakim zdaje się oddział dla psychicznie chorych.
Obcy: Decydujące starcie (1986), reż. James Cameron
James Cameron wielokrotnie udowodnił, że jest mistrzem tworzenia kina akcji w różnych klimatach. Tym razem nakręcił je w klimacie science fiction. Rzemieślniczo wyszło mu zadowalająco, nie licząc wizualnych niedoróbek przy postaci Ksenomorfa. Natomiast cena za kręcenie kina akcji jest bardzo wysoka, a Cameron nie ma umiejętności zręcznego wplatania w sensacyjną fabułę czegoś więcej, jakiejś bardziej skomplikowanej metaforyki niż bicie po pysku – co potrafili Ridley Scott czy David Fincher. Wyszło więc, jak wyszło – widowisko dryfujące gdzieś po mieliznach głębszego sensu, z minimalną symboliką, co jest ewenementem jak na serię filmów o Obcym, nawet w wydaniu Jeana-Pierre’a Jeuneta. To jest właśnie ten przypadek, gdy kultowość nie ma wiele wspólnego z obiektywną oceną, czy film jest dobry, czy zły. Kultowość Obcego: Decydującego starcia jest irracjonalna.