Filmy SCIENCE FICTION, które zyskały KULTOWY status
Predator (1987), reż. John McTiernan
Podobne wpisy
Predator jest tym rodzajem filmu, który udowadnia współczesnym twórcom dysponującym astronomicznie wielkimi budżetami, że wcale nie trzeba łożyć milionów dolarów, żeby zrobić film od początku do końca trzymający na skraju fotela. Wystarczy dżungla, pokazanie atmosfery osaczenia z dwóch perspektyw – osaczonych i osaczającego – oraz odpowiedni człowiek w głównej roli, czyli Arnold Schwarzenegger. Bynajmniej nie grał on w Predatorze magicznego i nadludzkiego herosa, za to był twardzielem zdolnym do wykorzystania otoczenia w walce z wrogiem. Mówi się, że na swoim terenie zawsze ma się przewagę – i tak się stało. Walka między człowiekiem a obcym nigdy nie była tak realna i może dlatego stała się legendarna. Dzisiaj mamy odnowioną wersję filmu, i to w 3D. Gorąco zachęcam do seansu. Widać o wiele więcej. A dzięki materiałom dodatkowym dowiemy się, dlaczego nie należy pić brudnej wody…
Uciekinier (1987), reż. Paul Michael Glaser
Talent, charyzma i ikra – te cechy trzeba mieć, żeby wystartować w programie Uciekinier. Dla każdego fana lat 80. i epoki VHS film Glasera był pozycją obowiązkową na równi z Komandem czy Pamięcią absolutną. Nie odniósł jednak podobnego sukcesu komercyjnego co te dwa. Jego kultowość więc pozostaje dość niszowa w porównaniu z większością tytułów w tym zestawieniu. Skorzystam jednak z prawa do subiektywizmu, bo kariera Schwarzeneggera byłaby niepełna, a moje wypełnione kasetami wideo dzieciństwo znacznie smutniejsze bez filmowego doświadczenia, które zapewnił mi Uciekinier. Dzisiaj za to w czasach, gdy pokolenie 20-latków nie ma często pojęcia, że taki film kiedykolwiek powstał, dla nas, czyli 40-latków, recepcja tego obrazu jest tym bardziej ważna, że nasi rodzice i po części my, słabo bo słabo, ale pamiętamy czasy, gdy media kreowały zupełnie inną rzeczywistość niż ta prawdziwa, namacalna. Dzisiaj jest podobnie, więc tym bardziej Uciekinier w pewnej grupie wiekowej jest lub powinien stać się tytułem kultowym.
Planeta małp (1968), reż. Franklin J. Schaffner
Mam świadomość historycznego miejsca, jakie zajmuje film w ramach gatunku fantastycznej postapokalipsy, jednak dopóki Andy Serkis wraz ze specami od efektów specjalnych nie wzięli się za nową odsłonę Planety małp, nawet wielokrotne seanse nie pozwoliły mi się przekonać do uczłowieczonych charakteryzacją owłosionych naczelnych z lat 60. Zabieg ten nie był autentyczny. Może uchodził za nowatorski i tak go rozpatruję, jako konieczny etap na drodze do dzisiejszej opowieści o rozumnych małpach. Zapewne wielu widzów ma podobne odczucia. Tak zrodziła się kultowość produkcji Schaffnera. Czasem do niej wracam, ale nie ze względu na małpy, tylko Charltona Hestona, który jako aktor dojrzale zmierzył się z otaczającymi go przebierańcami. Nie były to może zielone dmuchańce, lecz także nie ludzie wraz z ich znaną nam od urodzenia i zrozumiałą dla nas mimiką. Tym większy szacunek dla Hestona za umiejętności.
Bliskie spotkania trzeciego stopnia (1977), reż. Steven Spielberg
I kolejny film Spielberga, także pod wieloma względami nowy, odkrywczy, nadający ton wszystkim filmom o kontaktach człowieka z UFO, które pojawiły się w kolejnych latach. Bliskie spotkania trzeciego stopnia są uważane za pozycję kanoniczną w gatunku fantastyki. Kto wie, czy drogi do sukcesu Spielbergowi nie utorował George Lucas premierą IV części Gwiezdnych wojen, otwierając gust publiczności na synkretyczne gatunkowo produkcje nazywane ogólnie kinem Nowej Przygody. W rzeczy samej Bliskie spotkania są uroczym w odbiorze koktajlem horroru, science fiction, dramatu, a nawet filmu obyczajowego. Spielberg jak mało kto potrafił zachęcić do kontaktu z obcymi widzów w każdym wieku i niezależnie od pokolenia, a miarą kultowości okazała się nasza współczesna znajomość składającego się z pięciu dźwięków motywu muzycznego, który posłużył ludziom za pierwszą metodę komunikacji z obcą cywilizacją. Zna go dzisiaj każdy fan science fiction, zaś lista sposobów wykorzystania tej melodii w popkulturze jako elementu metafor czy żartów byłaby bardzo długa. Takie istnienie jakiegokolwiek dzieła w powszechnej świadomości odbiorców nazywa się właśnie kultowością.