Connect with us

Publicystyka filmowa

REMAKI filmów SCIENCE FICTION, które są lepsze od ORYGINAŁÓW

6 tytułów. 6 klasyków SF. 6 remake’ów, które są lepsze od oryginału.

Published

on

REMAKI filmów SCIENCE FICTION, które są lepsze od ORYGINAŁÓW

Tekst z archiwum Film.org.pl

Gdy słyszymy, że zapowiedziano nowy remake, myślimy, że ktoś znowu poszedł na łatwiznę. Tworzenie nowych wersji starych hitów kojarzy się nam bowiem z uwiądem twórczym współczesnego Hollywood, które za kilka dolarów więcej zdoła wyciągnąć z szuflady (lub z zagranicy) zakurzony tytuł i zaprezentować go w odświeżonych szatach. Nie zawsze jednak musi się to wiązać z brakiem jakości. Ba, czasem zdarza się wręcz, że remake jakościowo oryginał przerasta. W historii kina science fiction doszło do takiej sytuacji kilkukrotnie i zawsze tyczyło się to filmów znaczących dla gatunku.

Advertisement

Mucha (1986), reż. David Cronenberg

Na podstawie: Mucha (1958), reż. Kurt Neumann

Porównywanie wersji Muchy z 1958 do tej z 1986 to jak porównywanie ziołowej herbaty do mocnej kawy. Rzecz nie tyle w tym, że coś jest lepsze lub gorsze, ale przede wszystkim inne. Mucha z 1958 rozpoczyna się w sposób zaskakujący, bo od detektywistycznej zagadki, którą w toku obcowania z filmem mamy okazję rozwiązać razem z bohaterami. Napięcie rośnie tu bardzo powoli, dając w finale popis charakteryzacji i efektów specjalnych. Z kolei wersja Cronenberga, jak na dobrą, mocną kawę przystało, daje niesamowitego kopa, ponieważ bierze te wszystkie naukowe lęki zasłyszane w oryginale i przekształca je na znacznie bardziej przerażającą modłę, kładąc silny akcent na cielesnej metamorfozie głównego bohatera.

Advertisement

Ta wizualna brawura, której uczestnikiem jest Jeff Goldblum, przeszła do historii gatunku. Podoba mi się w nowej wersji jednak najbardziej to, że unowocześniła, co trzeba, zachowując trzon tej historii i do końca pozostając wyjątkowo oryginalną wersją filmowego melodramatu.

Godzilla vs. Kong (2021), reż. Adam Wingard

Na podstawie: King Kong kontra Godzilla (1962), reż. Ishirô Honda

Advertisement

Najnowsze dzieło studia Warner Bros. przywróciło nam nadzieję na to, że czasy wysokobudżetowego kina przeznaczonego do wielkich ekranów jeszcze do nas wrócą. Idealny film na czas pandemicznego marazmu. Adam Wingard stworzył film z wyjątkowym smakiem i energią, składając jednoczesny hołd dwóm połączonym seriom. Przede wszystkim jednak poprawił to, co nie było możliwe w roku 1962, gdy Honda miał do dyspozycji efekty specjalne oparte na przebieraniu aktorów w gumowe kostiumy.

Dziś pierwszy King Kong kontra Godzilla bardzo wyraźnie się zestarzał, a zamiast szokować i przyspieszać bicie serca odbywającymi się na ekranie akcjami, zdolny jest raczej wywoływać w widzu pusty śmiech. Godzilla vs. Kong to z kolei widowisko kompletne, z zaskakująco dobrym, wciągającym scenariuszem i świetnymi scenami akcji. Potwornie wielki skok jakościowy.

Advertisement

Coś (1982), reż. John Carpenter

Na podstawie: Istota z innego świata (1951), reż. Christian Nyby

Niby ponownie stacja badawcza na Antarktydzie, niby znowu mroźnie i tajemniczo, ale jednak różnica między tymi dwoma filmami jest ogromna jak statek kosmiczny, który odkrywają członkowie ekipy badawczej. Istota z innego świata wywarła istotny wpływ tak na twórczość Carpentera, jak i na innych reżyserów jego pokolenia.

Advertisement

W latach 80. postanowił sięgnąć po swoje dziecięce emocje i zaprezentował je w nowej, niezwykle dosadnej, niepodrabianej formule. Dość powiedzieć, że Coś w wersji z 1982 zgodnie z duchem opowiadania, na podstawie którego powstały filmy, tym razem sięga po efekty specjalne w celu zaprezentowania potwora w zmiennokształtnym wydaniu. Ta charakterystyczna atmosfera paranoi wespół z mroźnym, klaustrofobicznym klimatem stoją w wyraźnym kontraście do dość, jak by nie patrzeć, spokojnego w sianiu grozy filmu z 1951, w którym główny kosmita przybiera karykaturalną formę marchewkowego potwora Frankensteina.

Dziś, jeśli się za coś docenia Istotę…, to za wydźwięk i przetarcie szklaku w kinowym straszeniu kosmitami. Coś Carpentera to z kolei zupełnie nowa jakość, znak rozpoznawczy i łącznik gatunkowy SF i horroru.

Advertisement

Jestem legendą (2007), reż. Francis Lawrence

Na podstawie: Ostatni człowiek na Ziemi (1964), reż. Ubaldo Ragona

Film z 1964 roku mocno się już zestarzał. Z punktu widzenia realizacyjnego był już niskiej jakości nawet w porównaniu do wcześniejszych filmów science fiction z lat 50. Problem leżał nawet w skutecznym zamknięciu miasta, w którym kręcono zdjęcia, ponieważ w kilku scenach widać, że w niektórych miejscach wciąż tli się życie, wbrew temu, co przedstawia fabuła.

Advertisement

Film ten niesie na swych barkach Vincent Price, który swoją charyzmą rekompensuje inne niedociągnięcia. Pierwszy remake tego obrazu, czyli Człowiek Omega z Charltonem Hestonem z 1971, niespecjalnie przypadł mi do gustu, gdyż jest to po prostu nieco bardziej energiczna wersja pierwowzoru, stworzona pod widza żądnego większej palety emocji. Najlepiej historia ostatniego człowieka na Ziemi oddana została w Jestem Legendą z Willem Smithem w roli głównej. Czuć tu zrozumienie konwencji postapokalipsy. Udało się oddać klimat pustki, samotności i nostalgii za światem przeszłym.

Udało się też naznaczyć tę historię przekonującą grozą, jakby na przekór dość tandetnie wyglądającym wampirom z 1964. Jedyne, co w oczy kole, to CGI potworków, które mogło być lepsze. Jeśli przymknie się na to oko, Jestem legendą nawet po latach dostarczy dużo frajdy.

Advertisement

Inwazja porywaczy ciał (1978), reż. Philip Kaufman

Na podstawie: Inwazja porywaczy ciał (1956), reż. Don Siegel

Inwazja porywaczy ciał to na tyle ważny film dla gatunku science fiction, że doczekał się aż trzech remake’ów. Spośród nich zdecydowanie najcenniejszy jest ten z 1978 autorstwa Philipa Kaufmana. Raz, że ma wyraziste, zapadające w pamięć kreacje aktorskie (w obsadzie m.in. Donald Sutherland i Jeff Goldblum, a aktorskim łącznikiem z oryginałem jest występ Kevina McCarthy’ego), a dwa, że to film znacznie lepiej oddziałujący grozą.

Advertisement

To charakterystyczne wykrzywianie ust (niczym w Munchowskim Krzyku) i wskazywanie palcem uskuteczniane przez wrogie klony do dziś wywołuje ciarki na mych plecach. Znaczenie ma zatem tu przede wszystkim niepokojący klimat, który zdołał przeobrazić metaforyczną historię o zimnowojennej czerwonej gorączce w obraz autentycznego strachu przed społecznymi podziałami oraz utratą indywidualizmu na rzecz kolektywizmu. Uwielbiam ten film także za absolutnie wyborne cameo Roberta Duvalla, ilustrującego swą obecnością wybitnie niepokojącą, króciutką scenę na huśtawce. To dziwne, ale jest to jedna z pierwszych scen, które pojawiają się w mojej głowie, gdy myślę o filmie z 1978.

Wojna światów (2005), reż. Steven Spielberg

Na podstawie Wojna światów (1953), reż. Byron Haskin

Advertisement

Wojna światów to tytuł tak klasyczny dla gatunku science fiction, jak klasyczne jest Przeminęło z wiatrem dla filmowego melodramatu. Podstawę dla scenariusza dostarczyła powieść H. G. Wellsa, jednego z najważniejszych twórców SF w historii. Nie wszystko w adaptacji z 1953 się udało, choć to rzecz jasna film bardzo dobry. Twórcy starali się, jak mogli, by zademonstrować efekty specjalne w wydaniu najlepszym, na jaki ich było stać (za co otrzymali Oscara).

Oklaski za ich starania się należą, ale dziś z oczywistych względów wyraźnie trącą już one myszką. Decyzja o nakręceniu remake’u w 2005 była zatem decyzją dobrą, gdyż stwarzała ona szansę do wyniesienia tej esencjonalnej dla gatunku historii do poziomu wielkiego, współczesnego widowiska. Tym bardziej, że reżyserią zajął się sam Steven Spielberg, realizując tym samym jedno ze swych młodzieńczych fascynacji. Tom Cruise swoim występem dopełnił dzieła i otrzymaliśmy film, który może nie otworzył nowego rozdziału w annałach SF, ale z pewnością przeskoczył klasą oryginał, pokazując, co znaczy robić remake z pokorą i szacunkiem do dzieła wyjściowego.

Advertisement

BONUS

12 małp (1997), reż. Terry Gilliam

Na podstawie Filar (1962), reż. Chris Marker

Terry Gilliam zdołał przeobrazić wszystkie idee leżące u podstaw Filaru, jednego ze znamienitych krótkometrażowych filmów SF, w całkowicie nową, pełnometrażową formułę. 12 małp cieszy się dziś statusem filmu kultowego, zaliczając się do grona jednego z najważniejszych filmów SF lat 90. Postapokalipsa przenika się tu z opowieścią o podróży w czasie. Opowieścią o przyszłości, która ma szansę uleczyć przeszłość. Warto przypomnieć sobie film po latach, ponieważ posiada aktualny wydźwięk – tematyka filmu przywołuje bowiem świat dotknięty epidemią śmiertelnego wirusa. Brzmi znajomo?

Advertisement

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *