No i NA CO JESZCZE CZEKACIE, czyli skąd się wzięły SCENY PO NAPISACH?
Kolejne lata to kolejne sceny po napisach, mnożące się coraz szybciej. Choć wciąż były domeną głównie głośnych komedii, to ich zasięg gatunkowy stopniowo rozszerzał się. Po sekwencje następujące po liście płac sięgnęli choćby Richard Donner w Zabójczej broni 3 (1993) czy Kevin Smith w Sprzedawcach (1994); scenka pojawiła się nawet w thrillerze z Keanu Reevesem i Morganem Freemanem, Reakcji łańcuchowej (1996). Począwszy od Aladyna (1992), dodatkowymi materiałami zaczęła też posługiwać się wytwórnia Disneya, co trwa zresztą do dzisiaj. W filmie o perskim włóczędze nie mamy jednak do czynienia stricte ze sceną, lecz jedynie bonusem w ścieżce dźwiękowej — w tym przypadku jest to stylizowany na stand-up komentarz Dżina. Warto podkreślić, że choć niezbyt popularne, takie rozwiązanie od czasu do czasu bywało stosowane przez twórców i wcześniej, i później. Dodatkowe dźwięki można było usłyszeć już w Obcych – decydującym starciu (1986), a także w Gwiezdnych wojnach: części I — Mrocznym widmie (1999), które zakończyły opowieść o młodziutkim Anakinie Skywalkerze brzmieniem oddechu Dartha Vadera, zapowiadając to, co w odległej galaktyce niechybnie miało nastąpić.
https://www.youtube.com/watch?v=g8Dl4xB7hzY
Podobne wpisy
Gdy nadszedł XXI wiek, zainteresowanie filmowców scenami po napisach utrzymywało się na względnie stałym poziomie (rocznie około pięciu największych produkcji pozwalało sobie na taki zabieg), a one same niezmiennie występowały w formach wspomnianych wcześniej, choć można by w tym miejscu przytoczyć kilka ciekawszych przykładów. Przykładowo w filmie Adrenalina (2006) po zakończeniu wyświetlania listy dialogowej fabuła zostaje przedstawiona w formie dwuwymiarowej gry wideo, w American Gangster (2007) główny bohater strzela do kamery, co jest nawiązaniem do prawdopodobnie pierwszego westernu, Napadu na ekspres (1903) Edwina S. Portera, natomiast znaczenie głosu słyszanego w tyłówce Projekt: Monster (2008) nadal nie jest stuprocentowo jasne — najpopularniejsza teoria głosi, że odtworzony od tyłu jest po prostu zapowiedzią kontynuacji. Rok 2008 to zresztą niezwykle ważna data w temacie scen po napisach. Wtedy miał bowiem premierę pierwszy film MCU o Iron Manie, który zapoczątkował złoty wiek scen po napisach.
Jak widać Marvel sekwencji potyłówkowych nie wymyślił, jednakże podejście studia do ich zastosowania różniło się od tego, czym dla filmowców były dotąd. Chociaż zdarzało się, że sceny po napisach w MCU wciąż były humorystycznymi, fabularnie mało znaczącymi dodatkami, jak choćby jedzenie szoarmy w Avengers (2012) czy taniec małego Groota w Strażnikach Galaktyki (2014), to komiksowe adaptacje w znacznej mierze postawiły na coś nowego: budowanie uniwersum. Fakt, dotąd po wielokroć stingers, jak czasem się je określa za oceanem, zapowiadały kontynuacje filmów, ale dopiero Marvel Studios postanowiło nie tyle sygnalizować wprost dalszy ciąg historii, co jedynie sugerować pojawienie się nowych bohaterów czy wątków. A te niekoniecznie musiały być bezpośrednio powiązane z właśnie zakończonym filmem, czasem wręcz będąc nieczytelnymi dla kogoś, kto z marvelowskimi komiksami nie miał do czynienia (warto na przykład wspomnieć, że jedna ze scen po napisach Strażników Galaktyki 2, zapowiadająca nadejście Adama Warlocka, do dziś nie znalazła jeszcze swojego rozwinięcia w samych filmach).
MCU zaczęło budować wspólną przestrzeń dla swoich produkcji, łącząc pozornie dalekie od siebie historie i stopniowo sprowadzając je do wspólnego wielkiego finału: Avengers: Koniec gry (2019) — a wbrew tytułowi to przecież i tak jeszcze nie koniec. Widzowie dostawali nie tylko krótki zwiastun kolejnej części przygód swoich ulubionych bohaterów, ale także znak, że czeka na nich coś znacznie większego, bardziej ekscytującego i, w momencie seansu, być może jeszcze im nieznanego. Na tym zasadza się cały fenomen scen po napisach, który obserwujemy dzisiaj. Kończąc seans Iron Mana 2 (2010), nie dostajemy zapowiedzi kolejnych przygód Tony’ego Starka, lecz Thora (2011). Po obejrzeniu Avengers: Wojny bez granic (2018) niezorientowany widz w ogóle nie wie, jaki symbol właśnie pojawił się na ekranie. I to rozbudza jego ciekawość, chce czekać na to, co będzie dalej, chce wiedzieć, kto dotąd nieznany pojawi się, by pomóc jego ulubionym bohaterom. Za pomocą kilkunastosekundowych scenek Marvel zyskał całkowitą kontrolę nad niecierpliwym oczekiwaniem widzów i ich ekscytacją. Ludzie zaczęli analizować te krótkie sekwencje nie mniej skrupulatnie niż same filmy, powstały nawet specjalne kanały na Youtube i strony internetowe dedykowane właśnie temu (jak choćby What’s After The Credits?).
Dziś, choć liczebność scen po napisach poza MCU specjalnie nie wzrosła w porównaniu z poprzednimi dekadami, to widzowie mają większą świadomość ich istnienia i częściej zostają na sali kinowej do samego końca. Fakt, wiele blockbusterów, zwłaszcza tych usiłujących zbudować własne uniwersa, jak Kong: Wyspa Czaszki (2017), umieszcza je po przewinięciu listy płac, ale to wciąż Marvel jest z nimi kojarzony. Nawet główny rywal studia, Warner Bros. ze swoim DCEU, nie poradził sobie z tym zadaniem, ale w tym wypadku wina leży raczej po stronie jakości samych filmów.
Trudno stwierdzić, jak długo w naszych głowach będzie gnieździć się myśl, że może lepiej zostać w kinie, aż tyłówka się skończy. Sceny po napisach mogą zaniknąć w świadomości widzów wraz z ostatecznym zakończeniem MCU w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale istnieć zapewne będą nadal, w takich formach, jakie tradycyjnie przyjmowały. Tylko czy ktoś będzie wtedy na nie czekał z taką ekscytacją jak na te z Avengers? Pewnie dopiero wtedy, gdy ktoś skonstruuje na tyle rozbudowany, przemyślany i wciągający kinowy wszechświat, by chcieć pozostać w nim choćby na dziesięć sekund dłużej.