Filmy SCIENCE FICTION, które zyskały KULTOWY status
Metropolis (1927), reż. Fritz Lang
Podobne wpisy
Przy każdym seansie filmu zapominam, że jest niemy. Langowska wyobraźnia pobudza moją, żeby sama dopowiadała wszystko to, co konieczne do zrozumienia chociaż w części fantastycznej rzeczywistości Metropolis. Z drugiej strony ów zachwyt jest podszyty lękiem, gdyż zauważam, jak bardzo Lang był racjonalnym futurystą. Ile widział pod koniec lat 20. tendencji, które w świecie społecznym widać i dzisiaj. To tak, jakby ta sinusoida totalitaryzmu znów się wznosiła, ale dużo wolniej, dyskretniej, rzec by można sprytniej, żeby trwać dłużej i pochłonąć o wiele więcej ofiar. Kiedyś był komunizm z ludzką twarzą, teraz autorytaryzm taki próbuje być. Kultowość Metropolis, niewątpliwa dla filmoznawców ze względu na doskonale zrealizowane kwestie formalne, dla mnie przejawia się w symbolizmie teoriopoznawczym, pouczającej metaforyce i próbie dowodzenia istnienia koła wiecznych powrotów. Trwóżmy się więc, bo nadchodzi Robot Futura 2.0.
Kosiarz umysłów (1992), reż. Brett Leonard
Kiedy się robi filmy o wirtualnej rzeczywistości, trzeba się liczyć z tym, że za 10 lat użyte wizualizacje będą, delikatnie mówiąc, graficznie nieaktualne. Niestety, pod tym względem czas rozorał efekty specjalne w Kosiarzu umysłów dosłownie jak kosiarka Hioba agresywnego wobec swojego syna sąsiada. Pomimo jednak nadmiernej ilości prostych figur geometrycznych, z których zbudowana była wirtualna rzeczywistość w filmie, wciąż z sentymentem wspominać można Jeffa Faheya w roli niepełnosprawnego umysłowo ogrodnika oraz Pierce’a Brosnana w roli jego genialnego nauczyciela. Kosiarz umysłów był niegdysiejszym hitem VHS, a dzisiaj może służyć za sentymentalne przypomnienie, jak wyglądały gry komputerowe na początku lat 90. A przecież od kilku lat da się zauważyć, że liczba fanów retrogamingu rośnie. Dla mojego pokolenia więc Kosiarz jest kinem kultowym i bardzo bym chciał, żeby dla osób średnio o 20 lat młodszych również taki się stał.
Uniwersalny żołnierz (1992), reż. Roland Emmerich
Kolejny hit z epoki VHS. Lata 80. i początek lat 90. to była złota era kina akcji, również tego zakrapianego science fiction. Roland Emmerich zaczynał zupełnie inaczej, niż skończył. Wciąż mam nadzieję, że z premierą Stargate: Origins powróci do kręcenia fantastyki i równocześnie wyrwie się ze szponów filmów katastroficznych. Próbował za pomocą Midway, lecz z marnym skutkiem. Może powrót do świata Gwiezdnych wrót przywróci Emmericha do dawnego życia. Uniwersalny żołnierz nie jest filmem ani skomplikowanym, ani ambitnym. To cyborgowe kino akcji, w którym androidy jeszcze nie dojrzały do skomplikowanych moralnych dywagacji. Taki B-klasowy etap przejścia między wielkim moralizatorstwem replikanta z Łowcy androidów a współczesnymi problemami etycznymi sztucznej inteligencji w postaci Ex Machina. Owo pozbawienie pretensji do wielkich aksjologicznych debat ze strony Jeana-Claude’a Van Damme’a i Dolpha Lundgrena pomogło zostać Uniwersalnemu żołnierzowi kultową produkcją z dawnej ery magnetowidów zarówno w ramach kina akcji, jak i fantastyki.
E.T. (1982), reż. Steven Spielberg
Znów mieszanka gatunków i niepowtarzalny klimat stworzony muzyką Johna Williamsa. Odmiennie niż w Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia, cały suspens nie zasadza się na niewiedzy, kim są przybysze, gdyż poznajemy ich na samym początku. To raczej nasz świat jest nośnikiem głównego zagrożenia, a piski obcego przypominają wrzaski małego zwierzęcia, nad którym dość łatwo się ulitować. Są to wszystko zręczne zabiegi Spielberga, żeby film zapadł w pamięć, chwycił za serce i scalił się z naszą kulturą popularną. Pod tym względem Spielberg znów się nie pomylił. Postać E.T. stała się bohaterem memów, żartów, a także filmowych nawiązań. Dzisiaj każdy fan kina kojarzy logo Amblin Entertainment oraz tekst „E.T. go home”, który tak naprawdę brzmiał w filmie „E.T. phone home”.