search
REKLAMA
Zestawienie

Najlepsze i najciekawsze filmy SCIENCE FICTION o PODRÓŻACH W CZASIE

Lubisz przenosić się w czasie podczas seansu filmu? Oto kilka filmów, które dają do tego sposobność.

Jakub Piwoński

17 września 2023

REKLAMA

Czas to rzecz względna, także w kinie. Punkt widzenia na to, jak życie płynie, zależy od tego, w jakiej linii czasowej się znajdujemy. Ta myśl ma odzwierciedlenie w kinie, bo to, jak interpretujemy czas, zależy od tego, jakie filmy spod znaku time travel  robią na nas największe wrażenie. Niezależnie, czy konstrukcje filmowych wehikułów powołano w zgodzie z nauką, czy też bliżej im do luźnych zasad kina rozrywkowego, czas i jego przemierzanie to temat wyjątkowo wdzięczny dla kina – od zawsze. Oto kilka przykładów wyjątkowo ciekawego ujęcia problemu. Uwaga – zestawienie zawiera spoilery i z założenia nie wyczerpuje podejmowanego tematu.

„Wehikuł czasu”

Każda historia ma swój początek. Chyba nie będę oryginalny, gdy powiem, że nawet jeśli zabawy z czasem miały miejsce wcześniej, to jednak punktem odniesienia dla filmowców już zawsze będzie film z 1960. Klasyka filmowa, na klasycznej powieści zbudowana. H.G. Wells otworzył kanon literackich podróży w czasie u schyłku XIX wieku, rozbudzając wyobraźnię i niezwykle ciekawie (czy proroczo, się okaże) rozpisując wizję przyszłości cywilizacji ludzkiej. Co prawda dziś Morlocki wyglądają kiczowato, ale czy nie są przyszłą, nieco groteskową zapowiedzią człowieka nieporadnego w obliczu kontrolującej go sztucznej inteligencji? Wyróżnikiem tej adaptacji, poprowadzonej ręką George’a Pala, jest przyzwoite, charyzmatyczne aktorstwo, oddany scenografią wiktoriański klimat oraz zaskakująco sprawne realizatorsko sceny z udziałem tytułowego urządzenia – Oscar za efekty specjalne.

„Wynalazek”

Podczas seansu Wynalazku, znanego lepiej fanom science fiction pod oryginalnym tytułem Primer, ma się nieustanne wrażenie obcowania z czymś niezwykłym, acz niezrozumiałym. To trochę jak ta lekcja fizyki, która dla humanistów była jak droga przez mękę, nawet jeśli wiedziało się, że w danym momencie poruszane są akurat kwestie fundamentalne. Primer z 2009 to dla mnie przykład solidnie wykonanej roboty, zwłaszcza z punktu widzenia wsparcia scenariusza naukowym backgroundem. To hard SF, jakie tygryski lubią najbardziej, w dodatku oddane przy niskim budżecie. Bez podręcznika teorii względności trzymanego w pogotowiu seans filmu może być jednak trudny do strawienia. Ale nawet w wypadku wpadnięcia w pułapkę przesadnej skrupulatności twórców i małej transparentności przekazu warto, zdecydowanie warto doświadczyć filmu na własnej skórze, by wiedzieć, co to znaczy opowiadać o podróżach w czasie, ale na serio.

„Podróż do przyszłości”

Podróż w czasie dla casualowców. Być może tym właśnie film Roberta Zemeckisa zdołał tak silnie zawładnąć naszą wyobraźnią, bo przekazał w sposób łatwy i przystępny coś, co pasjonuje, a jednocześnie stwarza wiele wątpliwości poznawczych. Zemeckis temat uprościł, sprowadzając czas do poziomu linii, na której rzeczy związane z jutrem zależą od tego, co zdarzyło się wczoraj. Wszystko to w jednej ze scen wykłada w energiczny sposób pewien doktorek nieprzypadkowo wyglądający jak Albert Einstein we własnej osobie. Podróż do przyszłości to próba oswojenia czasoprzestrzennych teorii i zabawienia się jej przesłaniami. To trochę taka przypowieść o konsekwencjach czynów, jakich się podejmujemy. Trudno o lepszy przykład zastosowania reguł kina rozrywkowego w podejściu do tematyki czasu. Młodzieżowy feeling, sprawna akcja, nieprzeciętne aktorstwo także robią swoje.

„Strażnik czasu”

W potrzasku czasu także swego czasu znalazł się sam JCVD, czyli Jean-Claude Van Damme. Nie uświadczymy tu może słynnych ciosów poniżej pasa, bo to wbrew pozorom bardzo uczciwy projekt, uczciwy pod tym względem, że dostarcza widzowi dokładnie to, co sobą reprezentuje, nie siląc się na wygórowaną jakość. Strażnik czasu to postawiony na bardzo prostym pomyśle film sensacyjny wsparty anturażem fantastyki naukowej, w którym główny bohater, jak sam tytuł to sugeruje, stoi na straży czasu, będąc członkiem specjalnie ku temu powołanej agencji. Oczywiście w toku akcji wychodzą brudy, które JCVD musi posprzątać, bo okazuje się, że ktoś wykorzystuje możliwość podróżowania przez czas do tego, by zbierać fundusze na kampanię polityczną. Uczciwość filmu polega jednak na tym, że nawet jeśli mruga do nas okiem swym nazbyt luźnym podejściem do logiki przedstawionych wydarzeń, to i tak pozostaje wierny konwencji, nie wychylając się ani poniżej przeciętności, ani też powyżej.

„Podróż w czasie”

Film Nicholasa Meyera oparty jest na bardzo intrygującym pomyśle. Poznajemy twórcę literackiej koncepcji wehikułu czasu, czyli samego H.G. Wellsa (wspominanego już w tym zestawieniu w innym miejscu). W postać pisarza i wynalazcy wciela się, co może wydawać się zaskakujące, Malcolm McDowell. Zaskakujące z tego względu, że w tym samym filmie była też do obsadzenia rola seryjnego mordercy, samego Kuby Rozpruwacza, a słynący z ekranowego wizerunku drania McDowell jednak obstawił „cieplejszą” rolę, co jest bardzo nietypowym połączeniem. W filmie przenosimy się do XIX wieku i widzimy, jak Wells nie tylko wymyśla wehikuł, ale śmiało wprowadza swą ideę w życie. Dzieli się swoim wynalazkiem z grupą zaufanych uczonych, ale pech chce, że jeden z nich jest czarnym charakterem tej historii. Maszyna zostaje wykradziona, a morderca udaje się ze swymi niecnymi zachciankami w przyszłość, do roku 1979. Co dzieje się dalej? Wells ściga intruza, po drodze przyglądając się społecznym zmianom i zakochując się w pracownicy banku. Wątek obyczajowy wyraźnie rozwadnia tę historię, co nie zmienia faktu, że Podróż w czasie pozostaje jednym z ciekawszych filmów w dziedzinie time travel, a już na pewno pośród filmów o Kubie Rozpruwaczu.

„Planeta Małp”

Zdaję sobie sprawę z tego, że umieszczenie Planety Małp w tym zestawieniu, to trochę jak umieszczenie Psychozy pośród filmów przytaczających najciekawsze postacie matek-morderczyń. Kto widział, ten wie, że obecność filmu jest uzasadniona za sprawą zaskakującego rozwiązania fabularnego, mającego miejsce na końcu filmu. Powiem więcej. Ten finał jest niezbędny do zrozumienia historii i według mnie stanowi podstawowy czynnik determinujący ponadczasowość tego widowiska. Jasno daje do zrozumienia, że radykalne zmiany społeczne i ewolucyjne ukazane w miejscu pobytu głównego bohatera nie zadziały się „gdzieś tam”, tylko „tu” z tą różnicą, że nie „teraz”, tylko „później”. Czyniąc długą historię krótką, cywilizacja ludzka, w obecnym kształcie upadnie, tak jak upadła Statua Wolności, będąca jej symbolem. I żeby się o tym przekonać, nie musimy eksplorować kosmosu, tylko przemierzać go… z odpowiednio wysoką prędkością. Czas może okazać się łaskawy dla nas, przebywających w statku, ale już nie dla tych, od których uciekliśmy. Rok 1968, a jak błyskotliwie posłużono się w filmie tym, co Einstein odkrył lata wcześniej.

„Końcowe odliczanie”

Jeden z kilku filmów science fiction z udziałem Kirka Douglasa, nakręcony po 20 000 milach podmorskiej żeglugi i przed Saturnem 3. Fabułę oparto na koncepcie, który wydaje się bardzo ciekawy z punktu widzenia filozoficznego. Odwieczny dylemat brzmi: czy jeśli zmienimy historyczne wydarzenia z przeszłości (dodajmy, te tragiczne), czy znacząco wpłynie to na kształt cywilizacji jutra? Głównemu bohaterowi – kapitanowi statku bojowego, który przenosi się do czasów II wojny światowej, dylemat ten wyraźnie ciąży. Nie wie on bowiem, w jaki sposób jego decyzja o odpaleniu rakiet i powstrzymaniu ataku na Pearl Harbor wpłynie na bieg historii. Widać w filmie braki budżetowe – akcja ukazana jest głównie z perspektywy statku, przez co scenografowie nie musieli zbytnio przejmować się oddawaniem ducha lat 40. Film jednak trzyma w napięciu, przez co warto poświęcić mu te nieco ponad półtorej godziny. W bardzo podobnym duchu nakręcony został Eksperyment Filadelfia, który także warto wspomnieć w kontekście tego zestawienia.

„12 małp”

Terry Gilliam podszedł do tematyki czasu już w, nomen omen, Bandytach czasu. Trudno jednak film ten przyporządkować do science fiction. 12 małp to już inna historia, balansująca pomiędzy stylistyką filmów spod znaku time travel a fantastyki postapokaliptycznej. Twarzy głównemu bohaterowi użyczył sam Bruce Willis. Gra on więźnia, który zostaje wysłany w przeszłość w celu zapobiegnięcia wybuchu groźnej epidemii. Odpowiedzialność odwrócenia niekorzystnej karty ludzkości nie jest łatwe, tym bardziej, gdy zadanie utrudnia go tajemnicza, tytułowa organizacja. Terry Gilliam słynie z satyrycznego i metaforycznego podłoża swoich filmów. Nie inaczej jest w wypadku 12 małpfilmu, którego nie należy odczytywać dosłownie, lepiej działającego jako zagadka zachęcająca do ponownych seansów i układania klocków fabularnych w zgodzie z własną interpretacją. Ta dowolność sprawia jednak, że film Gilliama budzi po latach skrajne emocje. Warto wspomnieć i zareklamować, że 12 małp zostało oparte na francuskiej krótkometrażówce pt. Filar z 1962.

„Star Trek IV: Powrót na Ziemię”

Nicholas Meyer po raz drugi. Spośród kilkunastu filmowych przygód załogi statku Enterprise Podróż na Ziemię wydaje się mi, ale pewnie też dużej części fanów, bodaj najbardziej oryginalnym ujęciem międzygwiezdnej podróży. Czy jest to jednocześnie jedna z najlepszych odsłon serii? Nie, wolę stać w grupie zwolenników Gniewu Khana. Powrót na Ziemię cierpi na wyraźne poluźnienie naukowych kontekstów, z których seria słynie. Zastąpiono je niespodziewanymi comic reliefami i generalnie rzecz ujmując – wyraźnie humorystycznym podejściem do tematu. Załoga statku kosmicznego przez długi czas wydaje się zaskoczona tym, jak wyglądają przyzwyczajenia współczesnych widzowi ludzi. Jeśli kupi się tę konwencję, jeśli zdołamy docenić świeżość tej odsłony i ewidentne puszczanie do nas oka, Powrót na Ziemię jest w stanie przynieść wiele satysfakcji. Twórcy, jak by nie patrzeć, doszli do słusznego wniosku, że z wszystkich historii, jakie zostały opowiedziane w tym uniwersum, z wszystkich planet i zakątków kosmosu, jakie zostały odwiedzone, równie ciekawie może wypaść konfrontacja z Ziemią, która pod wieloma względami wciąż jest egzotycznym miejscem do życia – jeśli obierze się na to właściwy punkt widzenia. Temat ten był późnej niejednokrotnie eksploatowany w serialach (czy wcześniej także, tu nie mam pewności).

„Looper”

Looper Joseph Gordon-Levitt Bruce Willis Emily Blunt

Rian Johnson czymś sobie musiał zasłużyć na to, by przewodzić jednym z filmów świata Gwiezdnych wojen. To Looper otworzył filmowcowi znacznie szerzej bramy kariery, czyniąc jego nazwisko niezwykle gorącym w Hollywood. Pomimo tego, że nie należę do wielkich fanów Loopera, gdyż uważam go za przesadnie efekciarski, to jednak należy docenić go za realizacyjną sprawność i co by nie mówić, dość karkołomny do zaprezentowania koncept, który ostatecznie wygrywa pojedynek z logiką (choć nie raz zostaje powalony przez nią na deski). Historia jednak przykuwa uwagę, bo bohater zajmuje się w niej ściganiem własnego siebie. Gdyby film był kręcony dziś, idę o zakład, że na jego potrzeby skorzystano by z cyfrowej obróbki w celu powierzenia Bruce’owi Willisowi pełnego spektrum roli, bez dzielenia się z Gordonem-Levittem. Efekt był na tyle atrakcyjny i huczny, że koncept time travel na modłę kina sensacji, choć nieco przerobiony, wracał w kolejnych filmach, jak choćby w Przeznaczeniu z Ethanem Hawkiem, Na skraju jutra z Tomem Cruise’em, wcześniej w Kodzie nieśmiertelności z Jakiem Gyllenhaalem czy w końcu w głośnej grze komputerowej Deathloop – w sposób wyraźny zainspirowanej filmem Johnsona.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA