Filmy SCIENCE FICTION, które straszą lepiej niż HORRORY
Zostawmy na chwilę Anihilację i Coś, Life oraz W stronę słońca. Zbyt często pojawiają się w propozycjach dla widzów, jeśli ci chcą się bać, a jednocześnie czuć ten charakterystyczny klimat fantastyki naukowej. Proponuję więc 9 mniej znanych horrorów SF oraz jedną bardzo znaną serię, której pominąć nie mogłem, bo jest jednym z najlepszych i od lat 70. trzymających poziom cykli, które dało nam kino w ramach gatunku grozy i science fiction. Co zaś do oceny, czy poniżej wymienione produkcje są bardziej horrorami, czy fantastyką z naukowym zapleczem, widzowie z pewnością będą podzieleni.
„Ukryty wymiar” (1997), reż. Paul W.S. Anderson
Jeden z najbardziej brutalnych filmów SF z wyraźnym nawiązaniem do piekielnych wizji Dantego wzbogaconych o wątek erotyczny i BDSM. Produkcja gościła kiedyś w moim zestawieniu filmów dla widzów poszukujących scen najbardziej krwawych, takich, które swoją brutalnością zapiszą się w pamięci widzów. Tak jest np. z momentem, gdy doktor Weir wydłubuje sobie oczy, gdyż przeszkadzają mu widzieć prawdę. W istocie jest to okulocentryczny zabieg fabularny, mający na celu pokazanie widzowi, jak ważne jest poznanie naoczne i jak zbędne w innym wymiarze jednocześnie. Zbędne czy niebezpieczne? Na to pytanie odpowiedzieć muszą już sobie widzowie.
Seria „Obcy” np. „Obcy 3” (1992), reż. David Fincher
Ridley Scott i kontynuatorzy jego wiekopomnego już dzieła zawsze balansowali na granicy horroru, science fiction, kina symbolicznego, a nawet typowo sensacyjnego. Brak ograniczeń gatunkowych zadecydował o sukcesie serii, a powrót do niej Ridleya Scotta okazał się nową jakością, dającą szansę na uzupełnienie luk fabularnych, powstałych na życzenie twórców. Ten misterny plan nie byłby jednak możliwy do realizacji, gdyby nie sam Obcy, Ksenomorf, istota doskonała, imponująca zarówno ludziom, jak i tworzonym przez nich androidom. Przypomnijmy sobie chociażby scenę z Ashem, gdy próbuje zamordować Ripley, albo pracownię Davida, niczym doktora Frankensteina. Może seria nie jest tak niezobowiązującą rozrywką na Halloween, co np. Gęsia skórka 2, ale warto pomyśleć, czy nie zrobić sobie seansu z którejś części jeszcze przed rozpoczęciem zbierania cukierków u sąsiadów na osiedlu.
„Pustka” (2016), reż. Steven Kostanski, Jeremy Gillespie
Znajdziemy tu wiele nawiązań do Johna Carpentera, a także Paula W.S. Andersona. Dla części widzów będą to jednak próby bardzo odtwórcze, niegodne mistrzów. Sam ma poważne zastrzeżenia do finału historii. Najlepszy jest początek i przedzieranie się przez kolejne straszne wydarzenia do kulminacji. Ciekawy jestem waszej opinii, czy można było pod postacią tajemniczego kultu ukryć jakąś bardziej mrożącą krew w żyłach istotę? Ta, która jest teraz, nazbyt przypomina potwora z gier komputerowych, na dodatek niezbyt mądrze postępującego – o czym świadczy chociażby tak bliskie ustawienie się na tle otwartego portalu. Mimo tych jednak ułomności Pustka jest filmem dla ludzi odpornych na filmowe strachy.
„Furia” (1978), reż. Brian De Palma
Współcześni widzowie coraz mniej kojarzą tak wielkiego aktora jak Kirk Douglas. A starsi również nie łączą go z kinem science fiction, a jeszcze rzadziej z horrorem. Furia jest więc ciekawą propozycją dla wszystkich, którzy uważają Kirka Douglasa za aktora stroniącego od fantastyki. Może nie zagrał w wielu tego typu filmach, lecz są to produkcje ważne dla gatunku. Furia więc jest jednym z takich filmów. Elementów horroru znajdziemy w niej całkiem sporo, a to za sprawą parapsychicznych zdolności jednego z bohaterów. Krwawiące oczy Johna Cassavetesa, a potem jego latająca głowa są tu wisienką na torcie grozy.
„Nadawca” (1982), reż. Roger Christian
Filmów o szpitalach psychiatrycznych nakręcono wiele – część z nich to horrory, bo temat choroby psychicznej z jednej strony wciąż jest w potocznym myśleniu traktowany jako w pewnym sensie niewytłumaczalny, a z drugiej dużo już wiemy o przyczynach zaburzeń ludzkiego zachowania. Minie jednak jeszcze wiele dziesięcioleci, nim wyzbędziemy się traktowania chorób psychicznych jako zjawisk w pewnym sensie paranormalnych. Nadawca jest jednak tym typem horroru, którego duża część fabuły dzieje się w szpitalu psychiatrycznym, który nie idzie całkowicie w stronę nadnaturalności. Dostaniemy w tej produkcji dobrze przedstawioną, racjonalną i straszną dawkę wniosków na temat ludzkiego zachowania w najdziwniejszych postaciach. Warto tę produkcję znać.
„Zbrodnie czasu” (2007), reż. Nacho Vigalondo
Jeśli kiedykolwiek zdarzy nam się wsiąść do wehikułu czasu, ten film powinien służyć nam za materiał instruktażowy, czego nie robić po przeniesieniu się w przyszłość. Poza tym jednak, że niektóre wyczyny głównego bohatera są idiotyczne, to takie wrażenie wcale nie jest śmieszne. Film jest tak skonstruowany, że odtwórcza koncepcja paradoksów czasowych znana np. z 12 małp nabiera złowrogiego klimatu. Produkcja jest czasem bezdennie głupia, ale jednocześnie wręcz podprogowo straszna. Straszy wizją utraty wszystkiego, co przyszłe, za cenę zmiany tego, co bezpowrotnie minione.
„Wszechstronna dziewczyna” (2016), reż. Colm McCarthy
Zaczyna się dość wyświechtanie – znów świat nawiedziła globalna katastrofa, a na ludzi polują niebezpieczne stwory, łudząco przypominające zombie. I teraz zapytacie, co może być w tej historii interesującego oraz strasznego. Zgadzam się, że nie są to polujące na ludzkie mięso stwory. Najbardziej zajmująca uwagę i straszna jest główna bohaterka. Straszne jest to, że sugestywnie potrafi zabijać, co w połączeniu z jej młodym wiekiem potęguje ładunek lęku. Straszna jest również wizja poszukiwania tożsamości, którą musi przejść Melanie. Nie da się uniknąć widoku krwi na jej twarzy i koszuli, które nosi przez większość ekranowego czasu.
„Istota” (2009), reż. Vincenzo Natali
Zastanawiam się, czy ten film jest bardziej – nawiązaniem do Obcego, w sensie wzięcia z niego elementów slasherowych, czy może ważnym traktatem moralnym na temat odpowiedzialności za swoje dzieło, zwłaszcza gdy prowadzi do powstania gatunku myślącego, samoświadomego. Co jest więc bardziej straszne? Wizja makabrycznej zemsty na twórcach czy może uświadomienie sobie, że fantastyka naukowa w tej produkcji wcale fantastyką może już nie być. To znaczy, nie jest od dawna w stosunku do zwierząt laboratoryjnych, nie jest również nią w historii państw totalnych, ale czy długo jeszcze nie będzie w tzw. cywilizowanych laboratoriach naukowych? A może już nie jest. Obejrzyjcie tę produkcję i zastanówcie się, czy samoświadomość istoty, na której się eksperymentuje, jest wystarczającym powodem, żeby eksperymenty przerwać?
„Possessor” (2020), reż. Brandon Cronenberg
Znajdziemy w tej Cronenbergowskiej do szpiku kości produkcji wiele scen niewygodnych, dręczących, pamiętnych długo, burzących sny. Jedną z nich jest coś w rodzaju majaku bohatera, w którym dusi on kobietę. Nie zobaczymy jednak duszenia jak zwykle, do jakiego paradoksalnie w filmach przywykliśmy. Nasze bezpieczne oglądanie zostanie nagle zmącone trzaskiem, gdy ręce bohatera wędrują z gardła kobiety na jej twarz i zaczynają ją naciskać tak mocno, że zapada się ona w maskę, którą potem zakłada mężczyzna, jakby chciał fizycznie ukraść tożsamość ofierze. Czy już was zachęciłem do seansu?
„Zbrodnie przyszłości” (1970), reż. David Cronenberg
Mrozi krew w żyłach cisza, nie ta powodowana przez brak dźwięków, lecz brak słów. David Cronenberg pozostawił nas wraz z naszymi myślami. Żebyśmy je mocniej poczuli, zaprezentował nam obrazy, pantomimiczną interpretację męskiego świata, gdzie brak kobiet trzeba jakoś uzupełnić. Pozostała po nich bielizna, a do nich powinno się wymyślić jeszcze odpowiednie feromonowe kosmetyki. Główny bohater poszukuje źródła własnej seksualności także poprzez szukanie pewnej substancji, którą podejrzewa o silne działanie na jego popęd seksualny. Problem tylko w tym, że raz na zawsze zdefiniować siebie jako homoseksualistę czy heteroseksualistę w społeczeństwie, gdzie prawie nie ma już kobiet, okazuje się paradoksalnie najtrudniejsze. I tak Cronenberg bardzo cieleśnie stara się nam pokazać, jak kręta jest nasza droga popędowa, gdy próbujemy podporządkować się jakiejś normie lub konieczności, zwłaszcza seksualnej. Oczywiście normą nie jest pedofilia i to reżyser wyraźnie nam sygnalizuje.