CZY ROK 1999 ISTNIAŁ NAPRAWDĘ? Matrix, VR i kryzys tożsamości w kinie końca wieku
Historia lubi zataczać koła. Osiemnaście lat temu, we wrześniu 2001 roku, w polskiej telewizji pojawił się rewolucyjny format. Big Brother nie był co prawda pierwszym programem typu reality TV, który mogliśmy oglądać w pudełkach umieszczonych w centrum naszych pokojów dziennych – trochę wcześniej był Agent. Jednak to właśnie Wielki Brat zapoczątkował pewną epokę, która raz na zawsze zmieniła oblicze masowych mediów. Tytuł, noszący w sobie przecież nawiązanie do Orwellowskiego największego zagrożenia dla jednostki, wzbudził niesamowite zainteresowanie, które zaowocowało kilkoma kolejnymi edycjami, dziesiątkami naśladowców i całkowitym przewartościowaniem telewizji; od tego momentu stała się ona nie tyle oknem na świat, co otwartymi na oścież drzwiami prowadzącymi wprost do czyjegoś prywatnego, intymnego wnętrza. Kilka dni temu Wielki Brat (tym razem, zgodnie z trendami gender, pod postacią kobiecą) wrócił w wielkim stylu i znajduje nowych odbiorców.
Historia zatoczyła koło, ale w odbiorcach zaszły znacznie zmiany. Zmienił się target tego typu programów, zmieniły się przesłanki ich uczestników. Eksperyment z roku 2001 w 2019 jest po prostu kolejną pozycją w ramówce wypełnionej narracją udającą prawdziwe życie. Weź do ręki pilota do telewizora i spędź trzy minuty na przełączaniu kanałów – istnieje stuprocentowa szansa, że w dowolnym momencie dnia trafisz na quasi-dokumentalny program, w którym amatorscy aktorzy wcielają się „zwykłych” ludzi, a sposób filmowania i montażu nawiązuje do technik reportażu, co nadaje całości posmak realności. Zdecydowana większość widzów może mieć świadomość, że to wszystko fikcja, show, bujda na resorach, ale przecież emocje są prawdziwe, a historie – prawdopodobne. Nawet jeśli to wszystko jest wymyślone i wyreżyserowane, to przecież odcinek o dziecku chorym na raka może autentycznie wzruszyć, a historia żony zdradzającej męża zdradzającego żonę nie jest wcale tak daleka od rzeczywistości. Dla pewnych obszarów ludzkiego mózgu nie ma znaczenia, czy coś jest prawdziwe, czy nie – impuls jest impulsem, wrażenie jest wrażeniem, emocja jest emocją. Nie wierzycie? Załóżcie kask i Google VR, wybierzcie animację o staniu nad przepaścią i spójrzcie w dół.
Dwa lata przed polskim Big Brotherem na ekrany kin wszedł Matrix. Film niemal z miejsca stał się kultowy, ale nie jest to czas i miejsce na rozważania o tym, czy słusznie, czy nie. Fakt pozostaje faktem – dla wielu ówczesnych widzów film Wachowskich był wezwaniem do przebudzenia, asumptem do krytycznego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Nie sądzę, by ktoś przynajmniej nie kojarzył fabuły filmu, więc przypomnę tylko, że znalazła się w nim wizja całej ludzkości podpiętej do „kasków i okularów VR”, przeżywającej całe swoje życie w wirtualnej rzeczywistości. Nieliczni przebudzeni odkrywali tę ponurą prawdę i walczyli o wyswobodzenie innych. Co ciekawe, ta mesjańska postawa również spotkała się z krytyką jednego z bohaterów opowieści – Cyphera. To z jego ust padły słowa: „Niewiedza to błogosławieństwo”. To on przedkładał sztuczny, ale komfortowy świat nad prawdziwy, w którym nie ma żadnej nadziei. To on zrozumiał, że bardziej liczy się to, co czuje nasz mózg, niż to, co mu się naprawdę przytrafia, i to on pojął, że czasem lepiej być kimś niż sobą. Cypher został oczywiście zgładzony za swoją zdradę, chociaż jego słowa mogą stanowić całkiem sensowny grunt do rozważań nad sensownością „przebudzenia” i zasadnością poszukiwania prawdy.
Fantazje o byciu kimś innym są przecież nieodłącznym elementem ludzkiej świadomości. Można zaryzykować stwierdzenie, że to one pchnęły nas w stronę kreacji, sztuki i kultury. Twórców od zawsze zastanawiało to, co ma w duszy inny człowiek. Matrix nie wziął się znikąd – etiologii można byłoby doszukiwać się jeszcze w starożytnych mitach, ale nawet w kontekście samego kina przed Wachowskimi już kilku innych śmiało snuło wizję świata, który jest prawdziwy tylko dlatego, że ktoś tak o nim myśli. Biseksualny Rainer Werner Fassbinder nakręcił w 1973 roku Świat na kablu, oparty na idei symulakrów. Europejczyk tworzący w Stanach, Paul Verhoeven, wyreżyserował Pamięć absolutną na podstawie powieści paranoicznego, być może schizofrenicznego, Philipa K. Dicka. Reżyserka znana z tworzenia „męskiego” kina, Kathryn Bigelow, zrealizowała Dziwne dni. Celowo przywołuję „dualną” naturę twórców tych filmów, bo doszukuję się w niej podstaw takiego, a nie innego myślenia o świecie. Nie muszę chyba przypominać o życiorysach Wachowskich…
Kto pamięta, ten wie, kto nie pamięta – niech się dowie. W 1999 roku nad skomputeryzowanym światem krążyło widmo „milenijnej pluskwy”. Chodziło o system zapisywania dat w części oprogramowania komputerowego, gdzie dla oznaczenia roku używano jedynie dwóch ostatnich cyfr; i tak np. rok 1999 był po prostu rokiem 99, a rok 2000 miał być rokiem 00. Kolejne lata – 01, 02, 03 itd. – miały stanowić problem dla dystrybutorów informacji, bo równie dobrze mogłyby tyczyć się lat 1901, 1902, 1903… Wiele osób wierzyło, że np. ich kredyty bankowe „zresetują się” 1 stycznia 2000 roku, a świat w ogóle zostanie ogarnięty teleinformacyjnym chaosem. Tak się na szczęście nie stało (chociaż problem wcale nie zniknął – o czym za chwilę), ale ten uniwersalny niepokój może być wyznacznikiem nastroju, jaki panował pod koniec dekady, wieku i tysiąclecia, który akurat zbiegł się w czasie ze zmianami, jakie niósł błyskawiczny, wykładniczy rozwój technologii komputerowej. Słowem: rok 1999 był rokiem symbolicznym, przełomowym i symptomatycznym, a kino – najlepszy barometr społecznego niepokoju – najlepiej to oddaje.