Ranking filmów TIMA BURTONA
Niewielu jest twórców, których nazwisko otwiera w głowie konkretne skojarzenia. Tim Burton zdecydowanie do nich należy. Klimaty gotyckie, turpistyczne, surrealistyczne, baśniowe – to hasła, które od razu przychodzą na myśl, choć to tylko część prawdy, bowiem filmowy świat Tima Burtona jest bardziej zróżnicowany.
Postanowiliśmy ocenić dorobek jednego z największych wizjonerów światowego kina. Podsumowujemy od najgorzej ocenianego przez nas filmu do tego, który uzyskał najwyższą średnią. Pomijamy najnowszy Osobliwy dom Pani Peregrine, którego cała redakcja jeszcze nie widziała, choć jeśli mamy sugerować się ocenami, jego miejsce jest gdzieś w środku stawki.
Na końcu ankieta, gdzie możecie wybrać 3 najlepsze wg was filmy Tima Burtona.
17. Wielka przygoda Pee Wee Hermana (1985)
Niskie miejsce debiutu Burtona na liście musi mieć jakiś związek z brakiem przywiązania polskiego widza do marki, jaką stał się P.W. Herman – na którego programach wychowała się większość amerykańskich dzieciaków urodzonych w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych. Mitologia wykreowana przez Rubensa to pochwała czystej wyobraźni, wybitnie szalona, pielęgnująca obraz protagonisty typu „wiecznego chłopca” – nic więc dziwnego, że Burton z miejsca wybrał ten projekt na swój debiut. Dostajemy tutaj skondensowany warsztat reżysera, prawie wszystkie jego najważniejsze elementy i – moim zdaniem – jest to jego najdziwniejszy/najbardziej niepokojący obraz, do którego warto wrócić po latach, gdyż pozorne zaczepienie wszystkich tych narkotycznych dziwactw w quasi-rzeczywistości daje piorunujący efekt (szczególnie w połączeniu z irytującym infantylizmem głównego bohatera, intensyfikującym tylko dojmujące szaleństwo całości). To jest jeden z tych filmów, które ciężko opisać na trzeźwo, a warto znać, bo nikt już nigdy czegoś takiego nie zrobi. Zawsze będę bronił debiutu Burtona, gdyż to bardzo sprawnie nakręcone kuriozalne kino drogi, Złodzieje rowerów na LSD, gdzie jest kilka tak fantastycznych scen (koszmarni klauni-lekarze, Wielka Marge), że spokojnie mógłby się znaleźć w największych hitach reżysera. Mocno specyficzne dzieło, wpadające w kategorię guilty pleasure, ale na pewno angażujące i skrajnie Burtonowe.
[Radosław Pisula]
16. Mroczne cienie (2012)
Wskrzeszenie przez Burtona serialu sprzed lat nie przyniosło niestety Burtonowi przychylności ani widzów, ani tym bardziej krytyków. Choć temat wydawał się dla reżysera wręcz stworzony, to już od pierwszych kadrów filmu bije z ekranu niesamowitą sztucznością i nadmiernym przerysowaniem. Charakteryzacja jest przesadzona, muzyka mdła i nijaka, a stylizacja na inną epokę drętwa. Nie ratuje sytuacji ani udział legendarnej Michelle Pfeiffer, ani tym bardziej ponętna Eva Green, sceny z udziałem której zaliczają się do najlepszych w filmie. Filmie dodajmy niesamowicie nudnym i nieśmiesznym, a dodatkowo zwieńczonym idiotycznym, sztampowym zakończeniem rodem z horrorów klasy C. Ogólnie całość przeraża przeciętniactwem, co w przypadku Burtona wręcz razi.
[Jacek Lubiński]
15. Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street (2007)
Sweeney Todd to kolejny film z serii „Dziwne przypadki Johnny’ego Deppa i Heleny Bonham-Carter w filmie Tima Burtona”. Nie są to ich najciekawsze przygody, ale też nie najgorsze – to musical mocno upstrzony krwią, ale nie zabrakło tam humoru i mrocznego Burtonowskiego klimatu. Mielenie klientów golibrody może nie wywoływało ciarek, ale wystarczająco działało na wyobraźnię. I swoją drogą, choć Sweeney Todd to musical, jego zwiastun starannie ukrył ten fakt przed widzami – bo przecież nikt nie pójdzie do kina słuchać, jak połowa obsady zdziera sobie gardła.
[Kornelia Farynowska]
14. Alicja w Krainie Czarów (2010)
Jeśli ktoś lubi Mię Wasikowską, od razu ma większe niż ja szanse polubić ten film. Z niewiadomych przyczyn jej twarz działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Nawet obsadzenie w dalszych rolach chociażby takiego Stephena Frya czy nieodżałowanego Alana Rickmana nie ratowało Alicji. Do tego, jeśli ktoś woli Burtona mrocznego, nie pastelowego, jest na straconej pozycji. Nikt tutaj nie zagrał szczególnie rewolucyjnie i ostatecznie film można określić mianem przeciętnego. Zabrakło też pamiętnych kadrów, charakterystycznego klimatu. Nie wiem, do czego zmierzał reżyser przy produkcji Alicji, ale odnosiłam wrażenie, że idzie tam w nadziei, że na pewno gdzieś się dostanie, jeśli tylko będzie szedł dość długo.
[Kornelia Farynowska]
13. Planeta Małp (2001)
Ten film nie jest tak zły, jak zwykło się o nim mówić. Gdy przypomniałem go sobie po latach, potrafił nawet wywrzeć na mnie umiarkowanie pozytywne wrażenie. Serio. W sposób szczególny przypadła mi do gustu charakteryzacja na przykład (czyli jedno z głównych narzędzi opowiadania tej historii), która może nie była wtedy przełomowa, ale potrafiła robić wrażenie. Problem tego filmu jest jeden – kompletnie nie radzi sobie w sytuacji porównania do wielkiego pierwowzoru. Nie da się filmu Burtona oglądać ze świadomością istnienia wszystkich zalet, podkreślających unikatowość filmu z 1968. Wówczas to Mark Wahlberg zostaje w naszych oczach pozbawiony charyzmy, bo nie jest w stanie nawet konkurować z Hestonem. Z kolei cała historia, miast porywać, zwyczajnie śmieszy. Obraz nędzy dopełnia przeinaczony finał, który silił się na niepotrzebną oryginalność. Choć jest to możliwe, to jednak trudno jest o tych porównawczych kontekstach zapomnieć podczas seansu.
[Jakub Piwoński]
12. Marsjanie atakują! (1996)
Jedno z najbardziej ekstrawaganckich dokonań Tima Burtona. Uwielbienie dla kina spod znaku Eda Wooda, zauroczenie kiczowatą estetyką filmów i książek sci-fi wczesnych lat pięćdziesiątych zaowocowały swoistym hołdem dla tej stylistyki. To bezpretensjonalna zabawa w kino, w przedrzeźnianie klasyków, w robienie sobie jaj z poważnego kina w ogóle – Marsjanie atakują można również potraktować jako swoistą parodię Dnia niepodległości, który na ekrany kin wszedł kilka miesięcy wcześniej. Historia ataku Marsjan na Ziemię jest wypełniona olbrzymią ilością czarnego humoru i absurdów, a doskonale odnajdują się w tej konwencji główni bohaterowie zgrywający się ze swoich wizerunków (naukowców, polityków, playboy itp). Tim Burton zgromadził imponujący zestaw aktorów – Jack Nicholson, Pierce Brosnan, Glenn Close, Martin Short, Danny DeVito, Michael J. Fox, Natalie Portman, Annette Bening, Sarah Jessica Parker. Pewnie duża część osiemdziesięciomilionowego budżetu poszła w ich gaże. Mimo oczywistego wrażenia, że to czysta zabawa w kino, nie wszystko zadziałało jak w zegarku – nie wszystkie żarty były udane, klarowne, a całość sprawia wrażenie, że najlepiej się tu bawi Burton i aktorzy, niekoniecznie widzowie.
[Rafał Oświeciński]
11. Wielkie oczy (2014)
Malarstwo Margaret Keane idealnie wpasowuje się w upiorno-uroczą poetykę filmów Tima Burtona, dlatego jedynie kwestią czasu pozostawało, kiedy obdarzony niesamowitą wyobraźnią reżyser zdecyduje się na ekranizację biografii popularnej artystki. Doszło do tego wreszcie w 2014 roku, a efektem są bardzo udane i równie niedoceniane Wielkie oczy. Amy Adams wciela się w Margaret Keane, która przez wiele lat wyzyskiwana była ze sławy i pieniędzy przez swojego męża-pasożyta (Christoph Waltz). Walter Keane przekonał nieśmiałą żonę, by promowali jej obrazy jego imieniem i nazwiskiem, później zaś żerował na jej talencie i spolegliwości. Margaret wreszcie zdobyła się na odwagę i opowiedziała światu swoją historię, którą Burton z powodzeniem przenosi na ekran. Adams jest świetna w roli delikatnej, ale obdarzonej dużym talentem malarki, Waltz robi to, co potrafi najlepiej – przerysowuje swoją postać w stopniu niebezpiecznie igrającym z cierpliwością widza. Całość oczywiście skąpana jest w mrocznej Burtonowskiej estetyce, choć akurat Wielkie oczy są jednym z najjaśniejszych wizualnie obrazów reżysera.
[Dawid Myśliwiec]