Aktorzy, którzy NABIJALI się z WŁASNYCH FILMÓW
Jest to działanie czasem pod publiczkę, żeby jakoś dyplomatycznie obronić się przed niezadowoleniem fanów oraz krytyków. Pamiętać należy, że wchodzenie w interakcje z publicznością jest jednym z obowiązków aktorów. Często zmuszani oni są do komentowania swoich ról, a wtedy pojawiają się trudniejsze pytania. Śmiech, coś w rodzaju wyszydzenia, ironii na temat kontrowersyjnego filmu, pozwala aktorom załagodzić krytykę, jak również wytłumaczyć, czemu akurat tak zagrali albo czemu w ogóle zdecydowali się wziąć udział w tak słabym projekcie. Nie należy jednak aż tak brać sobie do serca refleksji aktorów, bo ich percepcja dzieła, które współtworzyli dramatycznie, wcale nie musi być taka sama, jak jego odbiór u widzów. Poniżej 10 przykładów kontrowersyjnych ról w kontrowersyjnie ocenianych produkcjach, które aktorzy potem wyśmiewali.
Sylvester Stallone, „Stój, bo mamuśka strzela”, 1992, reż. Roger Spottiswoode
Sylvester Stallone przez całą swoją karierę miał skłonność do czepiania się siebie, swoich ról i filmów, w których zagrał. Robił to nie tylko po latach, ale również w trakcie produkcji lub tuż po premierze. Generalnie aktor wydaje się czasem nawet zbyt krytyczny, jakby cały czas nie był z siebie zadowolony. Produkcję Stój, bo mamuśka strzela określił najgorszym filmem, w jakim zagrał. Prawdopodobnie to najgorszy film w całym Układzie Słonecznym, lepszy scenariusz napisałby najpospolitszy robak z serii tasiemca lub innego płazińca. Mało tego w takim kraju jak np. Chiny, wyświetlanie filmu raz w tygodniu w telewizji doprowadziło do obniżenia wskaźnika urodzeń do zera. Gdyby emitowali go dwa razy w tygodniu, to w ciągu 20 lat Chiny by wymarły.
Judi Dench, „Koty”, 2019, reż. Tom Hooper
Na film spadła taka krytyka, że naprawdę trudno mi zrozumieć dlaczego. Nie jest to arcydzieło, lecz to mocno stylizowany musical, który zapewnia wystarczający poziom rozrywki jak na ten gatunek. Niemniej Judi Dench była mocno zdziwiona, gdy zobaczyła siebie w finalnym kostiumie z CGI. Aktorka prywatnie uwielbia koty i miała ich wiele przez całe życie. Nie spodziewała się jednak, że w filmie upodobni się do jednego z własnych, którego nazywała „Carpet”. Judi Dench dowcipnie więc podsumowała u Grahama Nortona, że zmieniła się we włochaty dywan.
George Clooney, „Batman i Robin”, 1997, reż. Joel Schumacher
George Clooney będzie przepraszał za swoją wersję Batmana chyba całe życie, a wcale nie jest aż tak źle. U Grahama Nortona aktor zwierzył się, że swoją rolą prawdopodobnie zniszczył całą franczyzę. Na szczęście znalazł się reżyser, który ją odbudował (Nolan). Clooney więc przy każdej nadarzające się okazji przeprasza za to, co zrobił fanom DC. Aktor wciąż nie rozumie, jak mógł być przekonany, że rola w tym filmie zapewni mu sukces w karierze. I w jakimś sensie zapewniła. Clooney jest znany z najgorszej roli w historii filmów superbohaterskich. Zaznaczam, że to nie moja opinia.
Halle Berry, „Kobieta-Kot”, 2004, reż. Pitof
Halle Berry ma wielki dystans do siebie, co często objawia się właśnie za sprawą jej dowcipnego odwoływania się do roli Kobiety-Kota, uznanej za jedną z najgorszych w historii kina – podobno. Nie podzielam jednak tej opinii. Halle Berry została skrzywdzona hejtem, który na nią spadł z powodu tej kreacji. Trzeba więc pochwalić ją za klasę, z jaką żartuje. Przede wszystkim chcę podziękować Warner Bros. Dziękuję za obsadzenie mnie w tym kawałku gówna. To było dokładnie to, czego potrzebowała moja kariera. Byłam na szczycie, a potem Kobieta-Kot strąciła mnie na dno. Chcę podziękować również obsadzie. Aby zagrać naprawdę tak źle jak ja, potrzeba wielu naprawdę złych aktorów obok.
Robert Pattinson, „Zmierzch”, 2008, reż. Catherine Hardwicke
Nie wiem, co czują fanki Zmierzchu, gdy dowiadują się, że ikona tego filmu, wspaniały i piękny Robert Pattinson, ma taki stosunek do produkcji. W wywiadzie dla „Entertainment Weekly” gorzko zażartował: Nie chciałem robić głupiego filmu dla nastolatków. Specjalnie nie zrobiłem niczego, co ktokolwiek mógłby zobaczyć od czasów Harry’ego Pottera, ponieważ chciałem nauczyć się grać. Nie chciałem być idiotą. To przyszło trochę przypadkowo i tak naprawdę nie wiedziałem, o co chodzi, kiedy to się zaczynało. Chciałem poczekać kolejny rok. Chciałem zrobić jeszcze dwie lub trzy małe role, a potem coś większego. A potem wydarzył się Zmierzch i pomyślałem: „No dobrze…”.
Anne Hathaway, „Siła muzyki”, 2014, reż. Kate Barker-Froyland
Można napisać – niezła szydera, gdyż Siła muzyki jest tak daleka od komedii, jak Polska od Madagaskaru. Anne Hathaway potrafiła jednak wyszydzić cały główny wątek. W czasie gdy była gościnią u Jona Stewarta, opisała fabułę produkcji ze szczegółami. Opowiedziała o swojej nieszczęśliwej bohaterce. O trudnej rozmowie z jej bratem w filmie, podczas której potraktowała go bardzo źle. Nie rozmawiali podobno przez pół roku, a potem brat postaci granej przez Anne miał wypadek i zapadł w śpiączkę. I mówiąc, to aktorka zaczęła się śmiać. Wraz z nią do łez śmiał się prowadzący talk-show Jon Stewart.
David Hasselhoff, „Pirania 3DD”, 2012, reż. John Gulager
David Hasselhoff na aktorskiej emeryturze wyraźnie bawi się swoim wizerunkiem, używając go bardzo ikonicznie w produkcjach filmowych kręconych z mocno przymrużonym okiem. Pirania 3DD taka właśnie jest, a Hasselhoff ozdabia ją jak babciny naszyjnik, z lekka tylko przykurzony. To dobrze, że aktor potrafi się z tych swoich wyczynów śmiać, bo to wytrąca widzom z rąk podstawowy oręż krytyki, którym jest ocenianie wszystkiego na serio. Hasselhoff się bawi aktorstwem, więc spokojnie może powiedzieć, że owszem w Piranii 3DD było za dużo krwi, kiczu, ryb i nagich kobiet, ale za to nie będzie przepraszał. Gdyby świat był idealny, zagrałby w Knight Riderze, lecz czy ktoś z młodszych widzów chciałby go w takim serialu jeszcze oglądać?
Kate Winslet, „Titanic”, 1997, reż. James Cameron
Refleksje Kate Winslet na temat Titanica po latach są jednoznaczne. Aktorka jest znana z często krytycznych wypowiedzi na temat filmu, a poza tym nie lubi oglądać siebie w nim. Nie podoba się jej dosłownie każda scena, którą by przerobiła, zagrała inaczej, przećwiczyła, a nawet przepisała literacko. Aktorka pół żartem, pół serio negatywnie wspomina nawet swój amerykański akcent. Natomiast piosenka My Heart Will Go On wywołuje u Winslet napad przewracania oczami. Potem oczywiście przychodzi śmiech, ale najwyraźniej gwiazda Titanica ma dość łączenia ją z rolą Rose.
Bill Murray, „Garfield”, 2004, reż. Peter Hewitt
Każdy, kto zna trochę biografię Billa Murraya, wie, że jest to aktor i przede wszystkim człowiek, który z niewielu rzeczy jest zadowolony. Co najważniejsze, nie jest zadowolony z siebie, przez to nie był zadowolony nawet z Garfielda. Niby żartobliwie, jednak trochę poważnie, zaczął krytykować montaż filmu, próbując nawoływać do znalezienia tego jegomościa odpowiedzialnego za cięcia i zabicia go, żeby już nikomu więcej czegoś tak złego nie zrobił. Niby dowcipnie, ale jakiś taki niesmak po tej krytyce pozostaje.
Mark Wahlberg, „Zdarzenie”, 2008, reż. M. Night Shyamalan
Rozmowa z paprotką rządzi. Jest tak wypakowana poważnymi stwierdzeniami na temat kondycji ludzkości i poczuciem winy wobec roślin, że można pęknąć ze śmiechu. A na dodatek Mark Wahlberg wzniósł się na wyżyny dramatyzmu, również tego mimicznego. Na szczęście swojej roli nie bronił. Obiektywnie wcale taka zła nie była, prócz tych „momentów”. Ogólnie jednak aktor tłumaczył się przed widzami w ten sposób, że dowcipnie sam się krytykował. Mówił, że widzowie nie mogą go winić za to, że próbował szczerze zagrać nauczyciela nauk ścisłych. Powinniśmy się cieszyć, że nie zagrał jak zwykle policjanta lub oszusta. Więc i tak to był aktorski wyczyn.