SCENARZYSTA NAM NIEPOTRZEBNY? Tak twierdzi David Hasselhoff
Kilka dni temu producenci dogadali się ze scenarzystami, odsuwając tym samym widmo strajku. Miłośnicy seriali mogą odetchnąć z ulgą. Nowe kontrakty podpisano na trzy lata. Ale co by się stało, gdyby za 36 miesięcy scenarzyści stali się niepotrzebni albo – przynajmniej częściowo – zastępowalni? Science fiction? Otóż takie rzeczy już się dzieją. Na razie jako eksperymenty. Z drugiej strony – i tu pewnie narażę się miłośnikom seriali wszelakich – część telewizyjnych hitów wydaje się coraz bardziej powtarzalna i wykalkulowana. Powstaje według szablonu, wprowadzając tylko pewne modyfikacje. Jeśli na scenariusze spojrzymy w ten sposób, to okazuje się, że sztuczna inteligencja może niekiedy scenarzystę wyręczyć lub przynajmniej mu pomóc.
Za największą telewizyjną wydmuszkę ostatnich lat uważam Westworld. Tak, właśnie ten uwielbiany, wychwalany i najdroższy serial HBO. Dlaczego? Bo ileż razy można korzystać ze schematu każącego widzom podążać za zagadkami sztucznego, niczym nieograniczonego świata?
Punkt wyjścia serialowego Westworld – jak wiadomo wcale nie taki oryginalny – wydawał się interesujący, ale im dalej w las, tym więcej kombinowania, jak tu zakręcić widzem, żeby w odpowiednim momencie krzyknął „wow!”. Tę furtkę wyważyli już Zagubieni, którzy po kilku sezonach mieli do zaoferowania jedynie miałkie zakończenie. Westworld zapewne skończy tak samo. Niech ta opinia stanie się punktem wyjścia.
Wyobrażam sobie, że za kilka-kilkanaście lat ktoś przeprowadzi dogłębną analizę scenariuszy tego rodzaju produkcji i dokładnie zbada reakcje, jakie u widzów wywołały koleje twisty, cliffhangery i pojawiające się w kolejnych odcinkach postacie. Potem wystarczy wprowadzić dane do komputera o niewyobrażalnej mocy obliczeniowej, a on podpowie, co robić, żeby odcinek zaskoczył, wzruszył, zasmucił. Tak, to science fiction. Ale jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie sądził, że w 2016 roku na ekranie zobaczymy młodziutką Carrie Fisher i żyjącego Petera Cushinga… Ok, to nie to samo, więc wróćmy do scenariuszy.
Właśnie w roku, w którym młoda Leia znów pojawiła się w kinach, Oscar Sharp zaprezentował dziewięciominutowy Sunspring. Za jego scenariusz odpowiada niejaki Benjamin, czyli „pierwszy na świecie automatyczny scenarzysta” (komputer, sztuczna inteligencja – jak kto woli). Jego bazę stanowiło kilkadziesiąt dostępnych w sieci scenariuszy filmów science fiction z lat 80. i 90. Na potrzeby Sunspring Benjamin stworzył coś na kształt scenariusza. Oto co wyszło spod jego „ręki”:
Przyznajmy otwarcie, sensu w tym niewiele. Ale gdyby posłuchać wywodów bohaterów oper mydlanych, też niewiele go znajdziemy. Czy scenariusze najpopularniejszych polskich seriali gromadzących codziennie przez telewizorami milionowe widownie naprawdę są aż tak oryginalne? Ona kocha jego, on ją zdradza, ona mu wybacza, a potem ucieka w ramiona innego. Na tym schemacie można zbudować fabuły kilkunastu, kilkudziesięciu, kilkuset lub kilku tysięcy odcinków.
A gdyby Benjamin ewoluował i korzystał ze znacznie większej bazy filmów i literatury? Czy wtedy gildie amerykańskich scenarzystów z zachodniego (WGAW) i wschodniego (WGAE) wybrzeża straciłyby kartę przetargową? Tę, nieco mroczną, ale też niezwykle zabawną wizję, prezentuje nam nie kto inny jak serialowy idol lat 80. i 90. – David „Michael Knight/Mitch Buchannon” Hasselhoff.