TAJEMNICA SYRIUSZA. Ambitny akcyjniak SF ze środka lat 90.
Obcy – 8. pasażer „Nostromo”, Łowca androidów, Pamięć absolutna – w przeciągu dekady nazwiska reżyserów Ridleya Scotta i Paula Verhoevena oraz scenarzysty Dana O’Bannona i pisarza Philipa K. Dicka stały się w Hollywood bardzo gorące, wspólnie tworząc żelazną klasykę gatunku. Do tej listy dopisać można również RoboCopa – inne dzieło twórcy Pamięci… – którego główna gwiazda, Peter Weller, pojawiła się, już bez maski, w wideo hicie Screamers. Ten odprysk po wyżej wymienionych tytułach przypuszczalnie mógł do nich dołączyć, gdyby nie spędził tych wszystkich lat w produkcyjnym piekle fabryki snów.
Skrypt O’Bannona, któremu później dokooptowano Miguela Tejada-Floresa (Zemsta frajerów), był gotowy jeszcze przed premierą Blade Runnera. Niemniej oparty o krótkie opowiadanie Dicka Druga odmiana film ujrzał światło dzienne dopiero w 1995 roku, już bez udziału ww. twórców. Tym samym, w obliczu zmian polityczno-gospodarczych na świecie, porzucono obecny w oryginale konflikt pomiędzy blokiem radzieckim i ONZ, a akcję osadzono w roku 2078 i przeniesiono z Ziemi w kosmos, gdzie biją się między sobą zupełnie neutralne siły tak zwanego Sojuszu oraz korporacji NEB. Ta ostatnia w czasie wojny tworzy sztuczną inteligencję o nazwie „screamers” (w luźnym tłumaczeniu: „krzykacze”) – w powieści „claws” – czyli mordercze, wydające z siebie charakterystyczny dźwięk maszynki, które umieszczono pod ziemią w jednym tylko celu: automatycznej i skutecznej destrukcji każdego przeciwnika. Z czasem okazuje się jednak, iż AI ewoluowało ponad normę i nawet jego stwórcy przestają być bezpieczni pośród zgliszcz. Jedynym ratunkiem wydaje się ucieczka na rodzimą planetę. Paradoksalnie u Dicka ludzie próbowali przedostać się w drugą stronę – na księżycową kolonię. Jak to jednak u tego autora bywa, w świecie uzależnionym od techniki nie ma ani łatwych rozwiązań, ani bezpiecznych miejsc. Jest za to odwieczne podważanie rzeczywistości i problem z tożsamością, nie tylko człowieka.
Za kamerą tego potencjalnego hitu nie stanął niestety ani Scott, ani Verhoeven, ani będący wtedy po trzeciej odsłonie Obcego David Fincher, którzy byliby w stanie wysmażyć z tej historii coś więcej, niż ostatecznie dostaliśmy. Zamiast nich na reżyserskim stołku usiadł wciąż obiecujący Christian Duguay, który wcześniej zrobił dwa sequele Skanerów. Podobnie jak tam, tak i tu znalazł miejsce dla swojej żony, Liliany Komorowskiej (widać ją w początkowym epizodzie), i z dwudziestoma milionami dolarów budżetu pozostał wierny kanadyjskim landszaftom udającym tytułowego Syriusza 6B. W momencie premiery efekt wywoływał spore wrażenie na gówniarzach przetrzebiających półki z kasetami VHS, nawet jeśli ustępował nieco największym hitom sezonu, jak Gatunek, Johnny Mnemonic czy Sędzia Dredd, których polotu i energii zwyczajnie mu brakowało (przez co nie zawojował box office’u, zwracając tylko ułamek wpakowanej w produkcję sumy).
Ćwierć wieku później doznanie jest z całą pewnością o wiele mniej atrakcyjne, ale trzeba przyznać, że w zderzeniu z przemijającym czasem ten kosmiczny akcyjniak ubrany w egzystencjonalne szaty ambicji twórczej jest w stanie wyjść z twarzą. Rzecz jasna, nie jest to poziom filmów przywołanych we wstępie, z którymi przegrywa nie tylko na polu technicznym, ale też fabularnym, niemniej nawet odstawiając na bok nostalgię do staroszkolnego kina, nadal ogląda się to całkiem nieźle. Co ciekawe, także pod względem efektów specjalnych nie zestarzał się ten film aż tak bardzo – w większości praktyczne, acz naznaczone już cyfrową rewolucją, wyglądają solidnie i zjadliwie dla oczu (choć, co oczywiste, kilka tandetnie wyglądających, ewidentnie komputerowych ujęć się tu znajdzie).
Swoje robi jednak przede wszystkim klimat – ponury, wyprany z kolorów i skąpany w zimnych, pokrytych śniegiem plenerach ruin, wraków i fabryk, od początku do końca pozbawiony jest nadziei na lepszy świat. W oczach aktorów odbijają się lata bezsensownej wojny o nic, a ich psychikę dodatkowo zaczyna podkopywać fakt niemożności zaufania drugiemu człowiekowi, także temu ubranemu w te same mundury. Podobne aspiracje, w dużej mierze zahaczające o wartościowanie jednostki oraz obecną we wszystkich dziełach Dicka identyfikację własnego ja i istotę człowieczeństwa, towarzyszą nam aż do napisów końcowych, pomimo wielu twistów fabularnych, pozostając przy tym odrobinę niespełnioną zapowiedzią czegoś pokroju Łowcy androidów właśnie. Swoje robi też wspomniany Peter Weller, który ponownie świetnie odnajduje się w świecie kwestionującym rzeczywistość. Aktor nie tylko wygląda przekozacko w postapokaliptycznych zgliszczach cywilizacji, gdzie potrafi unieść swoją charyzmą nawet najgorsze sceny, ale też serwuje nam najlepsze kwestie dialogowe, typu:
Rozwijacie się – nauczyliście się zabijać nawzajem.
Podobne wpisy
Ten cytat idealnie podsumowuje Tajemnicę Syriusza – dzieło nierówne, bo niepotrafiące utrzymać rzeczonej tajemnicy w ryzach, ostatecznie sprowadzające swoje intelektualne podwaliny do bezdusznej nawalanki i survivalu wśród gwiazd. W dodatku gwiazd mocno umownych, bo jakkolwiek nieźle prezentują się opuszczone kanadyjskie fabryki i okazjonalny matte painting, to jednak czuć tu braki budżetowe, nie tylko na polu raczkującego CGI. Akcja bywa toporna, reżyserii brakuje pazura, narracji polotu, a aktorski skład nigdy nie osiąga pełnego potencjału w swych relacjach. Do tego dochodzą też pojedyncze głupotki w stylu hologramu, przed którym efektownie, ale zupełnie bez sensu otwierają się drzwi oraz mocno niewykorzystana R-ka, której zabrakło kogoś pokroju Verhoevena. Holender z pewnością stworzyłby film może nie tyle lepszy fabularnie, co bardziej mięsisty i bezkompromisowy w formie. Tymczasem Duguay jest bardzo wstrzemięźliwy zarówno jeśli idzie o przemoc, jak i, zwłaszcza, nagość, pozostawiając u odbiorcy mocny niedosyt. Nie dziwi zatem, iż wielkiej kariery w Hollywood nie zrobił, przez kolejne kilka lat rozbijając się pośród podobnie B-klasowego, rasowego kina akcji, a następnie przechodząc do niezobowiązujących produkcji familijnych, o których mało kto obecnie pamięta.
Być może zaskakująco, ale jednak Tajemnica Syriusza doczekała się po latach sequela o podtytule Polowanie (2009). Rzecz z Lance’em Henriksenem w obsadzie ukazała się prosto na „wideo” i zebrała miażdżące recenzje, zatem lepiej spuścić na nią zasłonę milczenia. Tymczasem oryginał pozostaje z pewnością kultowcem tej przebrzmiałej ery. Dziełem dalekim od spełnienia i satysfakcji, ale przyjemnie rozrywkowym, a przy tym niegłupim, w miarę świeżym oraz posiadającym zakusy godne najlepszych reprezentantów gatunku, do których poziomu zabrakło mu tak niewiele i jednocześnie tak dużo.
Film przypomina też odwieczne ostrzeżenie o pokładanym w technologii bezgranicznym zaufaniu. Jest to kolejny niewysłuchany głos w eterze. Pomimo wielu dzieł tego typu w literaturze oraz korespondującym z nią kinie wciąż postępujemy wbrew rozsądkowi, z roku na rok maszynom powierzając niemal cały nasz los. 2020 pokazał to aż za dobrze. Wraz z nim nagle przestał się liczyć fakt bycia człowiekiem. Od teraz trzeba być człowiekiem spełniającym konkretne kryteria „techniczne”. Uległym, posłusznym, zaprogramowanym i niezadającym pytań. Co dalej? Na to Dick już nam nie odpowie…