search
REKLAMA
Action Collection

SYSTEM. Windows zabijał już 25 lat temu

Jacek Lubiński

22 grudnia 2020

REKLAMA

Lata 90. to wzmożone zainteresowanie filmowców postępującą technologią i rolą komputerów w świecie przyszłości. Maszyn, które przecież wydatnie pomogły zbudować hollywoodzkie blockbustery w CGI. Pojedyncze gadżety i wątki z nimi związane pojawiały się wtedy w co drugim filmie, nierzadko z doskoku, bez związku z główną intrygą. Prawdziwy wysyp komputerowych produkcji nastąpił w 1995 roku, kiedy na ekrany zawitały takie hity jak: Hakerzy, Zabójcy, Dziwne dni, Johnny Mnemonic, Zabójcza perfekcja, Goldeneye oraz właśnie film z gwiazdą świeżutkego SpeedSandrą Bullock. The Net (tenet?), czyli oryginalny tytuł oznaczający po prostu sieć internetową, najambitniej podszedł przy tym do tematu, dzięki czemu zdołał oprzeć się bezwzględnemu upływowi czasu.

Ćwierć wieku, które minęło od premiery zapomnianego już trochę filmu Irwina Winklera – na co dzień producenta, który nakręcił jednakże kilka uznanych dramatów, z Czarną listą Hollywood na czele – to bardzo dużo, jeśli chodzi o konfrontację świata fikcji z progresywną techniką rzeczywistości. A jednak System pozostał przerażająco wręcz aktualny. Gdyby nie potężne, kwadratowe monitory straszące z ekranu, brak kieszonkowych czarnych monolitów oraz przestarzałe dziś już mocno oprogramowanie, na którym Sandra testuje na przykład kultowego Wolfensteina 3D, można by go uznać wręcz za dokument niewymagający aktualizacji – co udowodniły niejako powstałe na jego bazie: serial o tym samym tytule z 1998 z Brooke Langton w roli głównej i skierowany prosto na wideo sequel The Net 2.0 z 2006, które przepadły z kretesem wśród publiki, nie oferując przy tym nic nowego.

Aczkolwiek i oryginalny film nie poraża fabularną świeżością. Za to miło łechta chęcią wyjścia poza zwykły, naładowany akcją produkt. Utrzymany w duchu Ściganego i Trzech dni Kondora, klimatem bardziej przypomina takie produkcje tamtych lat jak Firma czy Raport Pelikana aniżeli bombastyczny Speed – a więc pościgi, wybuchy i strzelaniny ustępują tu miejsca myśleniu, budowaniu poczucia zagrożenia i osaczenia bezbronnej wobec istniejącego poza wirtualną rzeczywistością systemu, osamotnionej jednostki, która bezwolnie staje się częścią spisku. Tą osobą jest oczywiście Bullock jako wolny strzelec sprawdzający cyfrowe dobra w zamian za pieniądze – przelewane oczywiście za pośrednictwem Internetu, który stanowi całe jej życie. Jej Angela Bennett to odludek bez przyjaciół i rodziny (nie licząc skitranej w sanatorium mamy z Alzheimerem – w tej roli Diane Baker, czyli pani senator z Milczenia owiec). Randki zastępuje czatowaniem z anonimowymi facetami, których dzisiaj określono by mianem inceli lub stalkerów. A zamiast kolacji w restauracji preferuje dostawy do domu, co stanowi w sumie jej jedyny bezpośredni kontakt z innymi ludźmi, z którymi na co dzień komunikuje się na odległość – za pomocą klawiatury lub przez telefon.

W momencie listopadowej premiery taki stan rzeczy wydawał się iście fantastyczny, zwłaszcza w opóźnionej względem Zachodu Polsce – w końcu mowa o czasach, kiedy trzeba było iść do kiosku po Frugo, zanim wyszło. A tutaj Sandra robi dosłownie wszystko bez wstawania z fotela. No… po odbiór paczki musi się ruszyć do drzwi – całe dwa metry, biedactwo. W sumie patrząc na jej styl życia i dietę (duża pizza zagryzana słodyczami!), aż trudno uwierzyć, że nie zatrudniono do tej roli kogoś pokroju Kathy Bates. Choć wtedy film skończyłby się znacznie szybciej, a partnerujący jej na planie, kompletnie wtedy nieznany amerykańskiej publice Jeremy Northam miałby nie lada dylemat moralny w scenach miłosnych (notabene w kolejnej dekadzie aktor wystąpił w głównej roli w cyberpunkowym, również dotykającym kwestii tożsamości Cypherze). Zresztą dziś ta sama bohaterka przypominałaby zapewne wojowniczą, wrogo nastawioną do świata gotkę w typie znanej z Dziewczyny z tatuażem Lisbeth Salander, a nie uroczą i nieśmiałą dziewczynę z sąsiedztwa, wciąż naiwnie śniącą o idealnym facecie, który recytowałby jej poezję i słuchał opery.

Feministki mogą jednak spać spokojnie, gdyż ta szara myszka bynajmniej nie wpisuje się w schemat księżniczki, którą trzeba ratować. Wręcz przeciwnie – to kolejny przykład postaci zadającej kłam teorii o braku silnych kobiet w „starym” kinie. Oczywiście nasza bohaterka musi wpierw w ogóle wyjść z domu, by móc pokazać swoją wartość. Jej ciepły kącik musi zostać zburzony, a ona sama dorosnąć do pełnowymiarowego życia. Wypchnie ją tam trefny program nadesłany przez kolegę i organizacja o nazwie Pretorianie, dążąca do kontroli nad światem w ten sam sposób, który obecnie stanowi codzienność w Chinach – za pomocą permanentnej inwigilacji, zawsze i wszędzie.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA