Jack Strong
Historia w pewien sposób zatoczyła koło, bowiem Władysław Pasikowski powrócił do Polski, z którą pośrednio rozliczał się i żegnał w swoim najlepszym filmie – „Psach”. Zresztą z tego, najprawdopodobniej najlepszego polskiego filmu jaki powstał po 1989 roku, tutaj wiele. W czasie, gdy filmowy Franz Maurer odstrzeliwał łeb, z Mausera 7,8 mm, kapitanowi Nowakowskiego, usiłującemu założyć wolne związki zawodowe w resorcie, w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego prężnie działał prawdziwy pułkownik Ryszard Kukliński. Człowiek ten napsuł wiele krwi Sowietom. Wymarzona historia filmowa, więc prędzej czy później musiał powstać „Jack Strong”.
Wygląda na to, że Władysław Pasikowski na stałe powrócił do polskiego kina. Na całe szczęście, bo bardzo brakowało tu tego ponad dwumetrowego olbrzyma; można o nim mówić wiele, ale nikt nie zakwestionuje tego, iż już samo jego nazwisko przyciąga uwagę, a filmy jakie robi, skrajnie różnie odbierane i oceniane, zawsze wywołują dyskusję. Nie inaczej będzie również w tym wypadku, już udane, i docenione w Stanach Zjednoczonych, „Pokłosie” pokazało jak niewiele potrzeba, aby kompleksy pewnych jednostek urosły do horrendalnych rozmiarów, a niezrozumiała etykietka filmu „antypolskiego” przylgnęła do obrazu na długo przed premierą. A pomyśleć, że autor „Krolla” opowiadał tam tylko prostą, a dla niektórych wręcz prostacką, historię dwóch braci, próbujących poradzić sobie z grzechem popełnionym przez ojca. „Jack Strong” może wywołać podobne reakcje, tyle, że w innych obozach politycznych. Tym razem ci, którzy pluli na Pasikowskiego po „Pokłosiu”, będą musieli przeprosić się z twórcą.
FILMOWA BANICJA
Po „Reichu” Pasikowski został wysłany na filmową banicję, co w ostateczności wyszło mu na dobre, bo może gdyby odbiór jego ostatniego obrazu z Bogusławem Lindą w roli głównej był inny, nigdy byśmy nie otrzymali serialu „Glina”. Nie bójmy się tego głośno powiedzieć, ten, niestety zarżnięty przez TVP, serial, ociera się o doskonałość i jest prawdopodobnie najlepszą polską produkcję telewizyjną, jaka powstała na początku XXI wieku. Charyzmatyczny nadkomisarz Gajewski, w wybitnej kreacji Jerzego Radziwiłowicza, ciekawe postaci drugoplanowe, trzymająca w napięciu fabuła, zapadające w pamięć dialogi i przede wszystkim klimat, i chociaż autorem scenariusza jest Maciej Maciejewski, to całość jest po prostu kwintesencją stylu Pasikowskiego i jedną z najlepszych rzeczy, jakie reżyser zrobił w całej swojej karierze.
W czasie, gdy powstawał „Glina”, a twórca pisał kolejne scenariusze do szuflady, bardzo mocno zmieniła się filmowa i telewizyjna rzeczywistość. Jak w wywiadzie z Barbarą Hollender przyznaje artysta, przez ponad dekadę jego nieobecności w kinie transformacji uległo wiele – taśmę filmową wyparła technologia cyfrowa, na filmowej mapie Polski pojawił się Wojciech Smarzowski, Marek Kondrat zrezygnował z aktorstwa, a gatunek komedii romantycznej został wyeksploatowany do cna. Zmienił się także sam Władysław Pasikowski, co widać było już na przykładzie „Pokłosia”. Cynicznych i zmęczonych życiem bohaterów zastąpili ludzie z krwi i kości, pełni słabości, po części pewni siebie i swoich racji, a po części naiwni. Po prostu zwykli ludzie bojący się o własne życie. Przekształceniu uległ również wizerunek kobiety, wygląda na to, że reżyser przestał rozliczać się z płcią piękną, której reprezentantki najwidoczniej nie raz w życiu „nadepnęły mu na odcisk”, co miało swoje odzwierciedlenie w twórczości autora „Słodko gorzkiego”. Koniec ze zdradzieckimi kobietami, wykorzystującymi własne ciało do realizacji swoich celów. Nawet język, jakim posługują się bohaterowie został wykastrowany z wulgaryzmów. „Jack Strong” kontynuuje tę politykę, na próżno szukać tutaj cynicznych twardzieli w głównych rolach i miauczących femme fatale, zamiast tego mamy wypowiadającego „kurwę” lekko ściszonym głosem i zatroskanego o los ojczyzny pułkownika z wyrzutami sumienia (Marcin Dorociński) oraz wiernie stojącą u jego boku żonę, istną Matkę Polkę (Maja Ostaszewska).
POWRÓT
Chociaż Pasikowski wyraźnie się zmienił, to jednak „Jack Strong” jest powrotem do tego rodzaju kina, które mu przyniosło największą sławę. Ciekawostką jest fakt, iż niemal wszystkie jego produkcje rozpoczynały się od… czerwonych napisów. Wyjątek stanowi „Pokłosie”, gdzie mamy białe napisy na czarnej planszy, zresztą nie bez przyczyny, bo to chyba najbardziej odmienny obraz od reszty dzieł urodzonego w 1959 roku twórcy. „Jack Strong” wraca do tradycji zapoczątkowanej przez „Krolla”, co już dla widza jest wskazówką czego może się spodziewać. Żadną tajemnicą nie jest, że Pasikowskiemu jednak bliżsi są bohaterowie ze służb mundurowych, a nie rolnicy z podlaskiej wsi.
Najlepsze filmy łodzianina otwierają bardzo mocne sceny, w „Psach” mamy wyznanie Franza o Witku, co to jego kolegą był i palenie akt operacyjnych na wysypisku śmieci, natomiast w „Psach 2” mamy genialny monolog Sławomira Suleja o wyrywaniu chwastów. Tutaj także mamy palenie, lecz wysypisko zastąpił piec hutniczy, a akta bezpieki człowiek, a konkretniej Oleg Pieńkowski, zdekonspirowany i skazany na śmierć wysoki oficer radzieckiego wywiadu, szpiegujący na rzecz Stanów Zjednoczonych. Taki komunikat pozbawia widza wszelkich złudzeń, Kukliński decydując się na współpracę z Amerykanami stawia na szali swoje życie, a Związek Radziecki zrobi wszystko, aby zdrajcę ukarać w najbardziej dotkliwy sposób.
ZDRADA
Zdrada bohaterom filmów autora powieści „Ja, Gelerth” towarzyszyła zawsze. Zarówno Franz Maurer, jak i Marcin Kroll, zostali zdradzeni przez najbliższych przyjaciół oraz życiowe partnerki. Kobiecą nielojalność poznał również Mat Hertz ze „Słodko gorzkiego” oraz Andre w „Reichu”, a na jednym ze swoich żołnierzy nie mógł polegać major Keller w „Demonach wojny wg Goi”. Im wszystkim rękę mógłby śmiało podać Ryszard Kukliński, ponieważ zdrada dotknęła także jego, z tą różnicą, iż tym razem zdradziecka nie okazała się kobieta czy wieloletni kumpel, ale Wojsko Polskie, które w grudniu 1970 roku strzelało do własnych rodaków. Ta kwestia nie dawała spokoju Kuklińskiemu, dlatego postanawia się sprzeciwić, czego skutkiem jest nawiązanie kontaktu z Amerykanami. Początkowo chce w strukturach Sztabu Generalnego zebrać zaufanych ludzi i utworzyć opozycję do posłusznego Moskwie dowództwa, jednak na tak szalony krok CIA nie może się zgodzić. W ten sposób Ryszard Kukliński staje się osamotnionym szpiegiem, lub ubierając to w ładniejsze słowa, pierwszym Polakiem w NATO.
Wyrzuty sumienia targają nie tylko agentem o pseudonimie „Mewa”, lecz też bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń grudniowych, na rozkaz strzelającym do robotników, Marianem Rakowieckim (świetny Ireneusz Czop). Pasikowski uczynił z niego człowieka upadłego, z każdym dniem nienawidzącego siebie jeszcze bardziej, mającego świadomość własnej słabości oraz bezradności. Scena rozgrywająca się podczas zabawy sylwestrowej, gdzie Kukliński i Rakowiecki rozmawiają przy wódce o tym, że przestają różnić się od Sowietów, wygląda jakby była żywcem przeniesiona z „Psów”. Równie dobrze zamiast Dorocińskiego i Czopa na ekranie moglibyśmy oglądać Lindę i Kondrata, efekt byłby równie piorunujący. Zresztą z „Psów” tutaj jest naprawdę bardzo wiele, obraz jest wręcz przesiąknięty dziełem z 1992 roku. Pewne wątki i sceny powracają, jedynie w innych okolicznościach i kontekstach, zaczynając od postaci niesionego na drzwiach zabitego Zbigniewa Godlewskiego, a kończąc na scenie szpitalnej furii, tym razem w wykonaniu marszałka Kulikowa (Oleg Maslennikow).
SAMOTNOŚĆ
Filmowy Kukliński wydaje się być osamotniony, co prawda ma rodzinę, sympatycznego sąsiada czy grono przyjaciół, ale o swojej misji nie może rozmawiać nawet z najbliższymi. Wyjątek stanowi oficer prowadzący, David (bardzo dobry Patrick Wilson), jednak i on musi pamiętać o nieprzekroczeniu cienkiej granicy pomiędzy współpracą a przyjaźnią. Bardzo znacząca jest inna scena podczas zabawy sylwestrowej, gdzie imprezowicze śpiewają hymn Polski, zainicjowany przez wysokiego oficera kontrwywiadu, Genderę (wyborny Zbigniew Zamachowski). Cała sala śpiewa i doskonale się bawi, oprócz Kuklińskiego. To symboliczne, jest sam przeciwko wszystkim. Zresztą, co to za hymn? Równie dobrze ten pijacki popis mógłby zostać wykonany na melodię „Kalinki” czy innego szlagieru „made in CCCP”.
Obraz ten może sprawiać wrażenie laurki wystawionej Ryszardowi Kuklińskiemu, ale z tym stwierdzeniem można polemizować. Oczywiście, historia „Mewy” została uproszczona, bo jednak wiele lat działalności pułkownika trzeba zamknąć w ramach 120 minut, a i film fabularny rządzi się swoimi prawami. Jednak pomiędzy wierszami widać pewne niejasności biograficzne „Jacka Stronga”. Oczywiście pomijam tak prozaiczne wątki jak zaniedbywanie rodziny czy surowość wobec synów, lecz sam reżyser w wywiadach przyznaje, że zastanawiająca i tajemnicza jest dla niego działalność Kuklińskiego w Wietnamie. Niewiele wiemy również o przeszłości pułkownika i jego młodości, coś przecież musiało spowodować, iż był tak ceniony i zaufany, że do samego końca był jedną z najmniej podejrzewanych osób ze Sztabu Generalnego o szpiegostwo.
RZECZYWISTOŚĆ POLSKI LUDOWEJ
Oglądany na ekranie obraz Polski Ludowej wydaje się być bardzo realistyczny. Dla „szarych obywateli” ówczesna Polska mogła wydawać się suwerennym państwem, gdzie może i były kolejki, ale taka była rzeczywistość. Jednak na poziomie Wojska Polskiego i Sztabu Generalnego wyglądało to już zgoła inaczej; tam nikt nie miał wątpliwości, że Polacy są wyłącznie wasalami Sowietów. Doskonale oddaje to scena, jak przestraszony oraz gotowy na wszelkie ustępstwa, schowany za swoimi grubymi ciemnymi okularami, generał Wojciech Jaruzelski (genialnie ucharakteryzowany Krzysztof Dracz!), niemal klęka przed Kulikowem, posypuje głowę popiołem i przeprasza, że w kraju pozwolono na rejestrację „Solidarności”.
Swoisty „pstryczek w nos” otrzymuje Kościół Katolicki, będący polem działań zarówno wywiadu zachodniego, jak i wschodniego. W pewnym momencie, gdy w rękach Kuklińskiego znajdują się plany wprowadzenia stanu wojennego oraz lista osób do internowania, na ekranie pojawiają się nazwiska m.in. Lecha Wałęsy oraz Adama Michnika. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż jest w tym dużo ironii, przecież obaj panowie do dzisiaj niejednoznacznie oceniają postawę Kuklińskiego.
KLIMATYCZNA PRODUKCJA
„Jack Strong” to potwierdzenie, że Władysław Pasikowski nie zapomniał jak się pisze. Film nie jest przegadany, dialogi są oszczędne, lecz zarazem bardzo celne, a momentami nawet komiczne. Nie brakuje w nich ironii, podszczypywania czy mocnych ripost. I chociaż zostały lekko wygładzone z wulgaryzmów, co dwadzieścia lat temu byłoby pewnie nie do pomyślenia, to wciąż są mocne i charakterystyczne dla reżysera i scenarzysty w jednej osobie.
Na sukces tej produkcji pracował cały sztab ludzi, z czego na największe wyróżnienie zasługuje Magdalena Górka. Jej zdjęcia oraz perfekcyjna praca kamery spowodowały, że dostaliśmy film zrealizowany na światowym poziomie. W tym stwierdzeniu nie ma ani grama przesady, Polka coraz lepiej radzi sobie w USA, a zdobyte do tej pory doświadczenie potrafiła wykorzystać przy tym obrazie. Należy także docenić autora muzyki, Jana Duszyńskiego. Świetna reżyseria, perfekcyjne zdjęcia oraz bardzo dobra muzyka składają się na coś, czego brakuje wielu innym polskim produkcjom, a mianowicie – klimat.
Mamy tutaj szereg scen, śmiało mogących pretendować do nazwania ich prawdziwymi perełkami. Najbardziej charakterystyczny jest pościg ośnieżonymi ulicami Warszawy, jaki za Oplem Rekordem prowadzi kontrwywiad oraz milicja. Nie wykluczone, że jest to jedna z najlepszych scen pościgowych, jaką możemy oglądać we współczesnym polskim filmie fabularnym. Kawalkada niebieskich Fiatów 125p, sunąca, w miarę możliwości silnika, po oblodzonych jezdniach stolicy za uciekinierem nie tylko trzyma w napięciu i wygląda efektownie, ale przede wszystkim sprawia wrażenie autentycznej. Widząc te wciąż poruszające się „bokami” samochody, czuję się prawie jak przypadkowy przechodzień, podziwiający milicyjny pościg. Inną sceną, będącą istną wisienką na torcie, jest konfrontacja agenta Williamsa ze wschodnioniemieckim pogranicznikiem na Checkpoint Charlie.
DOROCIŃSKI NOWYM LINDĄ
W kwietniu 2011 roku Władysław Pasikowski został zapytany, czy w dzisiejszej rzeczywistości dałoby się nakręcić remake „Psów”. Autor wówczas odparł, że byłby gotów to zrobić i to przy wykorzystaniu tego samego scenariusza, tyle, że w innej stylistyce i z nowszymi samochodami, restauracjami oraz oczywiście młodszymi kobietami. Wtedy nie wiedział, kto zastąpiłby Bogusława Lindę w roli głównej i ironicznie zapytał: Małaszyński? Dzisiaj raczej nie miałby już tego problemu, bo Linda znalazł godnego następcę w Marcinie Dorocińskim. Urodzony w Milanówku aktor każdą kolejną rolą zdaje się udowadniać, że ma wszelkie predyspozycje by być tym dla współczesnego widza, kim dla widzów dwadzieścia czy trzydzieści lat temu był Bogusław Linda. Potwierdzają to nawet role epizodyczne aktora, który masową popularność zawdzięcza „Pitbullowi” Patryka Vegi, czego dowodem jest jego mała, lecz brawurowa kreacja chociażby w „Pod Mocnym Aniołem” Smarzowskiego. Dorociński w roli Kuklińskiego ostrożnie operuje środkami aktorskimi, nie chce przeszarżować, dzięki czemu stwarza świetną kreację samotnego i wycofanego pułkownika.
Wygląda na to, że reżyser przeprosił się z Małaszyńskim, bo powierzenie roli pamiętnemu Grandowi z „Oficera” Macieja Dejczera, który po drodze przez takie twory jak „Magda M” stracił przysłowiowe „jaja”, było jednym z największych obsadowych zaskoczeń. Zresztą raczej w tej obsadzie nie znajdzie się słabych punktów, nawet najmłodsi – Piotr Nerlewski, Józef Pawłowski i czarująca Michalina Olszańska – nie zawodzą. Patrick Wilson i jego piękna żona Dagmara Domińczyk wywiązali się z zadania w stu procentach, jednak zdaje się, iż aktorzy legitymujący się amerykańskimi paszportami zostali przyćmieni przez tych mających korzenie w Związku Radzieckim. Oleg Maslennikow jako sfrustrowany marszałek Kulikow budzi strach, natomiast, na co dzień żyjący w Niemczech, Dymitrij Bilow, jako agent KBG – Ivanow, naprawdę wygląda i zachowuje się demoniczne.
Polska reprezentacja aktorska też nie ma czego się wstydzić, Mirosław Baka i Zbigniew Zamachowski zamierzenie ocierają się o karykaturalność i przerysowanie, co ma być odbiciem absurdu jaki wówczas panował nie tylko w armii, lecz w całym kraju, natomiast już Ireneusz Czop tworzy postać całkowicie tragiczną, dla której nie ma żadnego ratunku. Bardzo dobrze zaprezentował się Zbigniew Stryj, aż żal, że gra tak mało dobrych ról filmowych, a prosty widz kojarzy go zapewnie jedynie z TVNowskiego serialu. Osobiście żałuję, że na ekranie nie podziwiamy Bogusława Lindy, bo mając w pamięci jego rolę w „Krollu”, doskonale prezentowałby się w mundurze. Jednak tym razem nawet nie zaproponowano mu roli, jak półżartem rzuca sam twórca, w zemstę za odrzucenie angażu w „Pokłosiu”.
SPRAWNE KINO
Władysław Pasikowski w końcu mógł zrobić film, w którym nie ma budżetowego udawania i szukania alternatyw. Tatry nie musiały być Bałkanami, Turcja nie musiała być Irakiem, a Mirosław Baka nie musiał udawać Tila Schweigera. Reżyser miał ten komfort, że mógł zrealizować sceny zarówno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie, a nie szukać zamienników. No dobra, Legnica na chwilę stała się podzielonym Berlinem, ale trudno oczekiwać, aby dzisiejsza stolica Niemiec odgrywała podzielone murem miasto sprzed 1989 roku.
Twórca stara się też unikać scen mogących zostać uznane za groteskowe, jak np. ukrzyżowanie w „Pokłosiu”. Tym razem na szczęście autor „Operacji Samum” nie idzie tą drogą i stawia na realizm. Oczywiście „Jack Strong” nie jest filmem idealnym i bez problemu można znaleźć jakieś jego minusy. Pierwszy zgrzyt pojawia się w momencie, gdy na ekranie ukazuje się komputerowo wygenerowany samolot. To bardzo razi, szczególnie, że cała reszta filmu pod względem scenograficznym jest tak blisko rzeczywistości i prawdy tamtych czasów. Jednej scenograficznej wpadki nie udało się uniknąć w Waszyngtonie, gdzie teoretycznie obserwujemy środek lat 90. ubiegłego wieku, natomiast w tle pojawia się kilka dużo nowocześniejszych pojazdów.
Chociaż historia pułkownika Kuklińskiego jest powszechnie znana i jej zakończenie nie jest żadną tajemnicą, to jednak Pasikowskiemu udało się stworzyć trzymający w napięciu do ostatniej sekundy thriller szpiegowski. To się po prostu chce oglądać! Bardzo sprawne kino. Oczywiście, pojawiają się typowe dla gatunku schematy, ale reżyser wie co ma w ręku, przez co potrafi z nich umiejętnie korzystać, finalnie tworząc dzieło dla niego wręcz charakterystyczne.
„Jack Strong” to bardzo dobry film i mam ogromną nadzieję, że ta jakość będzie miała swoje przełożenie na wyniki frekwencyjne. Jeżeli Władysław Pasikowski mówi, iż w filmie nie interesuje go uprawianie polityki, tylko przedstawianie ciekawych historii, to ja mu wierzę. Zresztą to widać. Czy jest to jeden z najlepszych filmów łódzkiego reżysera? Nie chciałbym tego teraz wyrokować, bo to dopiero zweryfikuje czas, lecz myślę, że jest to bardzo prawdopodobne.