PRZYPADKOWY PRZECHODZIEŃ. Graffiti to pierwszy stopień do piekła

Toby Nealey (George MacKay) i Jay Agassi (Percelle Ascott) to dwaj grafficiarze, którzy w imię zgoła robinhoodowskiej ideologii włamują się do luksusowych domów bogaczy i zostawiają swój ślad w postaci efektownego, acz niekoniecznie pasującego do wystroju napisu „I came by” (ang. Przyszedłem). Szukając nowej „ofiary”, panowie trafiają na imponującą posiadłość byłego sędziego, sir Hectora Blake’a (znany z Downton Abbey Hugh Bonneville), który wydaje się łatwym celem. Nie po raz pierwszy okazuje się jednak, że pozory mylą, a rutynowy skok zamienia się we wstrząsające i wywracające życie do góry nogami przeżycie.
Reżyser Babak Anvari zwrócił na siebie uwagę w 2016 roku, kiedy to nakręcił swój pełnometrażowy debiut W cieniu śmierci, za który zgarnął nawet nagrodę BAFTA. Trzy lata później powrócił do gatunku horroru za sprawą niezbyt dobrze przyjętego filmu Rany z Armiem Hammerem i Dakotą Johnson w rolach głównych. Brak sukcesu poprzedniego dzieła nie zniechęcił jednak Anvariego do konwencji kina grozy, dlatego Przypadkowy przechodzień to trzymający w napięciu thriller, któremu atmosfery pozazdrościłby niejeden porządny horror. Poprzez gatunkowy sztafaż wywoływania strachu i niepokoju Anvari rozlicza się z kolonialną przeszłością Wielkiej Brytanii – sir Hector Blake jest bowiem nie tylko kolekcjonerem historycznych eksponatów z czasów brytyjskiego imperium, ale ma też kilka innych tajemnic, które każą sugerować, że tęskno mu za czasami, gdy Brytyjczycy władali nie tylko swoimi współczesnymi ziemiami…
Przypadkowy przechodzień nie jest jednym z tych sztampowych thrillerów Netfliksa, w którym od początku wiadomo, kto jest zły i w jaki sposób skończy – zapewne zabity w finałowej, wyniszczającej walce, z której główny bohater wyjdzie pokiereszowany, ale zwycięski. Film Anvariego miejscami z thrillera zamienia się w kryminał, w którym samo śledztwo wydaje się ważniejsze od jego efektywnego zakończenia, by już za chwilę w pełni powrócić do niemal horrorowej konwencji, w której suspens i poczucie zagrożenia wręcz wylewają się z ekranu. Hugh Bonneville jest niesamowity w roli podejrzanego sędziego, który zdaje się nietykalny – okazuje się, że siwowłosy uśmiechnięty 59-latek o aparycji dystyngowanego dżentelmena może być ekstremalnie przerażający! Być może to lekkie nadużycie, ale wrażenie, jakie robi, porównałbym z tym, jakie przed laty wywoływała we mnie postać Hannibala Lectera – psychopaty, ale z klasą.
Demoniczny antagonista
Nie chcąc zdradzać zbyt wiele – choć już zwiastun Przypadkowego przechodnia jest mocno sugestywny – napiszę jedynie, że Babak Anvari odrobił zadanie domowe i w jego najnowszym filmie nie uświadczymy już bałaganu, jaki panował w Ranach. Reżyser umiejętnie buduje pozycję sędziego Blake’a, który wydaje się przeciwnikiem niezwyciężonym – nie dzięki niesamowitemu fizys czy armii bandziorów na usługach, ale za sprawą inteligencji i przebiegłości. Demoniczna kreacja Hugh Bonneville’a jest bez wątpienia jednym z najmocniejszych punktów Przypadkowego przechodnia, ale przekonująco wypada także znana z obu części Trainspotting i Zakazanego imperium Kelly Macdonald, wcielająca się w nieco zahukaną, ale niezwykle zdeterminowaną matkę Toby’ego. Całość uzupełnia niepokojąca i jednocześnie hipnotyzująca muzyka Isobel Waller-Bridge, siostry Phoebe, gwiazdy serialu Fleabag (do którego zresztą Isobel także skomponowała muzykę).
Przypadkowy przechodzień to thriller z bonusem – nie dość, że bardzo dobrze realizuje wszelkie podstawowe założenia konwencji kina grozy, to zahacza też o kwestie postkolonializmu, uprzedzeń rasowych i społecznych przywilejów. Babak Anvari to bez wątpienia twórca z potencjałem – jak dotąd jego kariera rozwijała się dość opornie, z paroma zakrętami po drodze, ale miejmy nadzieję, że udany Przypadkowy przechodzień przywróci ją na właściwe tory i zyskamy kolejnego, obok Ariego Astera, Roberta Eggersa czy Jordana Peele’a, ambitnego twórcę kina współczesnego niepokoju.