search
REKLAMA
Felietony

Marvel ma się DOSKONALE i nie potrzebuje kolejnego Thanosa

Połowa czwartej fazy MCU za nami. Co z niej wynika?

Filip Pęziński

20 lipca 2022

REKLAMA

Chociaż trudno znaleźć słowa, które potwierdziłyby to bez żadnego „ale”, to wszystko wskazuje na to, że tzw. czwarta faza budowania Kinowego Uniwersum Marvela zaplanowana została na lata 2021–2023. Mimo że zapowiedziano jeszcze kilka filmów bez konkretnych dat premier (Fantastyczna Czwórka, Blade, Thunderbolts, czwarty Kapitan Ameryka, film o Deadpoolu), to wśród tych wpisanych do kalendarza Marvel Studios zostały cztery tytuły (druga Czarna Pantera, trzecie części Ant-Mana i Strażników Galaktyki, Marvels), a zatem symbolicznie przekroczyliśmy półmetek tego etapu budowania uniwersum (Thor: Miłość i grom to piąty film fazy). Uważam to za dobry moment na małą refleksję nad tym, jak przedstawia się świat Marvela po tzw. Infinity Sadze.

Wśród publicystów i fanów znaleźć można dużo głosów krytyki, że uniwersum Marvela po pokonaniu Thanosa się rozlazło, nie ma sensu, brakuje mu celu. Przyznam, że sam początkowo dałem się złapać w sidła tej narracji, ale szybko otrzeźwiałem i dzisiaj uważam, że po pierwsze: brak splątania kamieniami nieskończoności dało temu światu ogromny zastrzyk świeżości, po drugie: czwarta faza jest bardziej przemyślana, niż mogłoby się wydawać.

Po pierwsze: wolność twórcza

Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiałem śledzić kolejne części układanki, które złożyły się na Infinity Sagę i jej niesamowitą kulminację w postaci filmów Avengers: Wojna bez granic i Avengers: Koniec gry. Jednak po tak wielkim wydarzeniu za niezwykle odświeżające i oczyszczające uważam uwolnienie się od galopowania ku kolejnemu. Twórcy mogą skupiać się swobodnie na swoich kawałkach tortu i rozwijać powierzone im postaci, zamiast rozmyślać o przemycaniu kolejnych easter eggów prowadzących do jakiejś formy starcia z ostatecznym adwersarzem.

Widać do doskonale w dotychczasowych filmach tej fazy: Czarna Wdowa kompleksowo pokazała nam przeszłość tytułowej bohaterki, Shang-Chi i Eternals wprowadziły zupełnie nowych bohaterów, Spider-Man: Bez drogi do domu zamknął drogę bohatera rozpisaną na trzy filmy i w końcu uczynił Spider-Mana postacią znaną z komiksów, Doktor Strange w multiwersum obłędu w pełni oddał się odpowiedzi na pytanie, czy Stephen Strange jest szczęśliwy, a czwarty Thor nadał nowy sens życiu asgardzkiego boga.

Wyraźnie czuć tutaj też nowy poziom swobody, na który Kevin Feige (główny producent marki) pozwala reżyserom. Może nie do końca w Czarnej Wdowie czy Shangu-Chi, ale już bezsprzecznie w Eternals, w których Chloé Zhao wyszła ze swoimi aktorami w realne plenery (zamiast znanych z innych filmów Marvela greenscreenów) i uczyniła film filozoficznym listem miłosnym do gatunku ludzkiego. W Spider-Manie: Bez drogi do domu, który sięgnął po 20 lat historii Spider-Mana na wielkim ekranie i był hołdem poprzednim produkcjom o Człowieku-Pająku. W Doktorze Strange’u, który okazał się blockbusterem w stylistyce taniego horroru znanego z pierwszych produkcji Sama Raimiego. W Thorze, który jest autorskim spojrzeniem Taiki Waititiego na miłość, stratę, związki, ale też antyreligijnym manifestem.

W wymiarze filmowym w czwartej fazie Marvela ważni są poszczególni bohaterowie i twórcy stojący za ich przygodami, a nie kolejne utarczki słowne Tony’ego Starka i Steve’a Rogersa (jak się cieszę, że obu tych bohaterów już nie ma w uniwersum) oraz powolne zbliżanie się do Ziemi Thanosa i jego minionów.

Oczywiście, co trzeba podkreślić, Kinowe Uniwersum Marvela przestało być stricte kinowe i zaczęło rozbudowywać się też o seriale. Tutaj przypomina pierwszą fazę MCU. Coś wychodzi, coś nie. Czasem brakuje wizji, czasem pewne ścieżki zdają się prowadzić donikąd. Kevin Feige wyraźnie potrzebuje jeszcze chwili na rozkręcenie tej maszyny. Oby mu się udało.

Po drugie: motywy spajające

Brakuje wam zapowiedzi kolejnego wielkiego wydarzenia w świecie Kinowego Uniwersum Marvela? Ogłoszenia, że do naszej galaktyki zbliża się Galactus albo że najwięksi ziemscy herosi trafią w środek Secret Wars? Mnie nie, ale nie martwcie się, bo Kevin Feige zapowiedział jakiś czas temu, że niedługo dojdzie tu do pewnych ogłoszeń. Ja jednak nie o tym. Fakt, że nie mamy nowej sagi za rogiem, nie znaczy, że post-Thanosowe MCU nie ma celu.

Przede wszystkim widzę wyraźny motyw spajający naprawdę większość filmów i seriali czwartej fazy, tj. rodzicielstwo.

Czarna Wdowa? Relacje Natashy z przybraną siostrą i rodzicami. Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni? Walka głównego bohatera z ojcem. Doktor Strange w multiwersum obłędu? Wanda szukająca swoich synów i America mierząca się ze stratą matek. Thor: Miłość i grom? Cóż, kto widział, ten wie. Nie będę spoilerował tej nowości.

WandaVision? Wanda i jej próba stworzenia rodziny. Hawkeye? Potrzeba powrotu Clinta do rodziny na święta i trudne relacje Kate Bishop z jej własną. Moon Knight? Psychoza głównego bohatera wywołana stratą brata i toksyczną relacją z matką. Ms. Marvel? Próba koegzystencji z rodzicami i szukanie korzeni rodziny.

Wszystko to oczywiście może pomóc uczynić markę jeszcze bardziej przyjazną całej rodzinie, ale też wprowadzić szereg nowych, młodszych postaci, które na dekady mogą stać się protagonistami uniwersum. Ale przede wszystkim, moim zdaniem, jest ciekawym motywem spajającym czwartą fazę.

Co poza tym? Czwarta faza wyraźnie wprowadza prawdziwe zatrzęsienie nowych postaci, z których bez problemu ulepić już można takie składy jak Young Avengers, New Avengers i Thunderbolts, co z pewnością będzie miało miejsce. Zaczyna też bawić się motywem multiwersum, który otwiera ten świat na zupełnie nowe możliwości i pozwala implikować bohaterów ze starszych ekranizacji komiksów Domu Pomysłów (serie o Spider-Manie czy X-Uniwersum Foksa). Z pewną dozą nieśmiałości zaczyna budować też grunt pod mutantów, którzy w przyszłości z pewnością staną się integralną częścią produkcji Marvel Studios.

No i – last but not least – filmowy Marvel robi się naprawdę inkluzywny, zaczynając tym samym odgrywać rolę, którą w ubiegłym wieku przypisana była komiksom tej korporacji. Tytuły Marvel Comics przedstawiały bohaterów podobnych do ich czytelników (pierwsi samodzielni superbohaterowie nastolatkowie, czarnoskórzy herosi, postaci spoza Ameryki, homoseksualni protagoniści). Tytuły Marvel Studios zaczynają wprowadzać bohaterów reprezentujących społeczność LGBT, dużo bardziej zróżnicowanych rasowo, mierzących się z różnego rodzaju niepełnosprawnościami, chorobami psychicznymi, a nawet toczących walkę z nowotworami…

A zatem widzę w Kinowym Uniwersum Marvela po Avengers: Końcu gry dużo pomysłów, świeżości, tropów do śledzenia. Nie widzę tylko potrzeby, aby od razu rzucać się na kolejną sagę, która zgodnie z logiką Hollywood powinna być przecież jeszcze większa od Infinity Sagi.

Na to przyjdzie czas.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na filmach takich jak "Batman" Burtona, "RoboCop" Verhoevena i "Komando" Lestera. Pasjonat kina superbohaterskiego, ale także twórczości Davida Lyncha, Luki Guadagnino czy Martina McDonagh.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA