search
REKLAMA
Artykuł

10 dowodów na to, że THOR: MIŁOŚĆ I GROM to NAJLEPSZY FILM MARVELA

Taika Waititi zbiera gromy za swój nowy film, tymczasem „Thor 4” to dzieło wyjątkowe, które śmiało można nazwać szczytowym osiągnięciem MCU. Dowody? Proszę bardzo!

Natalia Hluzow

11 lipca 2022

thor: miłość i grom
REKLAMA

Thor: Miłość i grom jest obecnie czwartym najgorzej ocenianym filmem Kinowego Uniwersum Marvela. Z wynikiem 68% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes plasuje się jedynie nad niedocenianym Eternals, nijakim Incredible Hulkiem i znienawidzonym Thorem: Mrocznym światem. Krytycy, którym najnowszy film MCU nie przypadł do gustu, zarzucają mu chaotyczność, kiczowatość i głupkowate żarty – wszystko to, za co kilka lat temu (używając nieco innych słów) wychwalali Thora: Ragnarok. I to, za co fani kochają Taikę Waititiego.

To prawda, że poprzednia odsłona przygód gromowładnego Asgardczyka była znacznie silniejszym powiewem świeżości. Znany wówczas tylko wąskiej grupie kinomanów Nowozelandczyk dokonał rewolucji w Kinowym Uniwersum Marvela, realizując autoironiczną komedię, w której boski superheros przeszedł totalną metamorfozę i – paradoksalnie – po raz pierwszy stał się postacią, którą da się traktować poważnie. Nie było więc szans na osiągnięcie takiego samego efektu po raz drugi. Próbując odtworzyć sukces Ragnaroku, Waititi mógł stworzyć jedynie film wtórny. Zdecydował się jednak na odważny miks gatunkowy, puścił wodze fantazji i odkręcił kurek z wrażliwością, czyniąc Miłość i grom filmem niepowtarzalnym, który można pokochać albo znienawidzić. Poniżej znajdziecie 10 dowodów na to, że zasługuje na to pierwsze.

PONIŻSZY TEKST ZAWIERA SPOILERY. Jeśli nie widzieliście jeszcze nowego dzieła Waititiego, sięgnijcie po recenzję filmu Thor: Miłość i grom, w której nie zdradzamy szczegółów fabuły.

1. Fenomenalna obsada pod batutą oscarowego twórcy

Marvel Studios stworzyło własny gwiazdozbiór, decydując się na zatrudnienie mało znanych aktorów do ról swoich największych superherosów. W pierwszym składzie Avengers najbardziej imponujący dorobek artystyczny mieli Robert Downey Jr. i Scarlett Johansson, a i oni nie należeli wówczas do śmietanki Hollywood. Nie brakowało oczywiście wielkich nazwisk w rolach epizodycznych, a gdy filmy MCU urosły do rangi fenomenu popkultury, zaczęło pojawiać się ich coraz więcej.

Dziś nikogo nie dziwi, że na udział w produkcjach superbohaterskich decydują się Anthony Hopkins czy Tilda Swinton. Jednak nawet w tych okolicznościach Miłość i grom należy uznać za prawdziwy fenomen. Obok Chrisa Hemswortha, który z każdym kolejnym filmem coraz dobitniej dowodzi, że urodził się po to, by grać Thora, w głównych rolach występują tu nagrodzeni Oscarami Natalie Portman i Christian Bale oraz nominowana do nagrody BAFTA Tessa Thompson. W filmie pojawiają się też uhonorowani Nagrodą Akademii Russell Crowe i Matt Damon. Wszystko, co najlepsze, wyciska z nich natomiast Taika Waititi, który jest jednym z nielicznych reżyserów współpracujących z Marvel Studios, mających na swoim koncie Oscara (za scenariusz do filmu Jojo Rabbit). A to czyni z Miłości i gromu jeden z najbardziej prestiżowych projektów MCU.

thor love and thunder recenzja

2. Intertekstualność, która wykracza poza komiksowe ramy

Każdy film Marvela naszpikowany jest odniesieniami do komiksów i skrywa w sobie mnóstwo easter eggów, które są w stanie wyłapać tylko fani Domu Pomysłów. Nie inaczej jest w Miłości i gromie, gdzie dodatkowo odtworzono kilka charakterystycznych grafik z komiksu o Bogobójcy. Intertekstualność nowego filmu o Thorze wykracza jednak poza ramy MCU. Nie ogranicza się też, jak w Eternals, do wspominania Supermana w rozmowach bohaterów. Waititi czerpie z bogactwa mitologii z różnych stron świata, puszcza oczko do fanów swoich pierwszych dzieł, nawiązuje do Dwayne’a Johnsona, Jean’a-Claude’a Van Damme’a, Obcego, Matrixa, Gry o tron, a nawet do Podróży na księżyc Georgesa Meliesa. Przede wszystkim zaś do Interstellar.

Myśl przewodnia w czwartym Thorze jest bardzo zbieżna z tezą, na której opiera się film Nolana – miłość to potężna siła, która pozwala dokonywać rzeczy niemożliwych. Fakt, że Jane Foster w jednej z pierwszych scen odnosi się do tego tytułu, a nawet wprost go poleca, to ewidentny ukłon Waititiego w stronę kolegi po fachu. Dotychczas chyba tylko twórcy WandaVision oraz Sam Raimi w sequelu Doktora Strange’a pozwolili sobie na tak swobodne cytowanie dzieł spoza uniwersum Marvela.

thor: miłość i grom

3. Łączenie stylów, mieszanie gatunków

Każdy film superhero powstaje na styku różnych gatunków, jednak żaden nie stanowił jeszcze takiej mieszanki wybuchowej. Thor: Love and Thunder łączy w sobie elementy nastrojowego horroru, absurdalnej komedii, filmu fantasy, dramatu rodzinnego, rom-comu i melodramatu. Na podziw zasługuje zręczność, z jaką Waititi przeskakuje między różnymi konwencjami, fundując widzom emocjonalny rollercoaster.

Film otwiera ściskająca za gardło scena, podczas której Gorrowi umiera na rękach jego kilkuletnia córeczka. Chwilę później widzimy, jak zrozpaczonego ojca wyśmiewają okrutni bogowie i jak zmienia się w pozbawionego litości mordercę. Mija kilka minut i na ekranie pojawia się Korg, który snuje przezabawną opowieść o przygodach kosmicznego wikinga Thora. Publiczność, która przed momentem płakała nad losem mężczyzny obejmującego grób własnego dziecka, teraz płacze już ze śmiechu.

Takie zmiany nastroju pojawiają się tu regularnie, jednocześnie wątek miłosny dojrzewa wraz z uczuciem Thora i Jane. Scena ich spotkania po latach to klasyczna farsa. Gdy niecałe dwie godziny później Potężna Thor ostatkiem sił przybywa na pomoc ukochanemu, by następnie skonać w jego ramionach, nie ma już miejsca na żarty. Ale nie ma też miejsca na patos. Waititi wie, że przesadna powaga wywołuje śmieszność i bardzo często właśnie w ten sposób osiąga efekt komiczny. Jednocześnie jest mistrzem minimalizmu, gdy opowiada o sprawach istotnych. Podczas finałowej bitwy z Gorrem z ust Thora pada tylko jedno słowo: „Jane…”. I to wystarczy, by oddać cały tragizm sytuacji.

thor i jane

4. Odważne wybory estetyczne

Filmy Marvela zazwyczaj cechuje przezroczystość formy. Skrzący się jaskrawymi kolorami i oślepiający fajerwerkami Ragnarok, który przypominał kosmiczny jarmark z lat 80., był pod tym względem wyjątkiem na tle swoich poprzedników. Nie inaczej jest w przypadku Miłości i gromu. Plastikowa scenografia, tandetne kostiumy i przesadnie sztuczne tła są efektem świadomej decyzji Waititego, a nie braku zmysłu estetycznego. Mają podkreślać absurd przedstawionych na ekranie sytuacji i tym samym podbijać ich komizm. Podobną rolę odgrywa pleonastyczna muzyka – Only Time Enyi, gdy Thor chce dać sobie czas na odnalezienie spokoju ducha, Paradise City Guns N’Roses, gdy odwiedzamy Nowy Asgard, czy Our Last Summer zespołu ABBA, gdy przyglądamy się wspomnieniom szczęśliwego związku Thora i Jane.

Kiedy jednak na scenę wkracza Gorr, robi się śmiertelnie poważnie. Jego kostium jest minimalistyczny, charakteryzacja dopracowana w każdym calu. Cienie, które rzuca, przeszywają dreszczem, a planeta, na którą ściąga głównych bohaterów, spowita jest tak głębokim mrokiem, że nie ma na niej nawet kolorów. Przedstawiając filmową Krainę Cieni, Waititi nawiązał wizualnie do klasyków kina niemego – ekspresjonizmu niemieckiego i wspomnianego wyżej dzieła Meliesa z 1902 roku.

To estetyczne zróżnicowanie jest najlepszym dowodem na to, że w pozostałych scenach mamy do czynienia z czystym kampem. Stanowi też dodatkowy nośnik treści na temat świata bogów i otoczenia Gorra.

thor miłość i grom

5. Boska krew i wirtuozerska choreografia walk

Film Waititiego to jednak nie tylko celowy kicz i bazujący na klasyce kina mrok. Na ekranie możemy podziwiać wiele pięknych rzeczy – poza twarzą Tessy Thompson, włosami Natalie Portman i pośladkami Chrisa Hemswortha są to sceny akcji, które zapierają dech w piersiach. Sposób poruszania się walczących postaci, gracja, z jaką korzystają ze swojego oręża, i charakterystyczne pozy, w których zastygają – często skąpani w złotej, boskiej krwi – to prawdziwa uczta dla oczu.

Na szczególną uwagę zasługuje pod tym względem zachwycająca scena walki we Wszechmieście. Poprzedzająca ją konfrontacja Thora z Zeusem to zaś kolejny świetny dowód na to, jak przemyślanie Waititi skonstruował swój film. W tym przypadku – wizualnie kontrastując piękno i wielkość Thora ze śmiesznością i małostkowością jego idola.

Walkiria

Natalia Hluzow

Natalia Hluzow

Miłośniczka twórczości Tarantino, Nolana, Waititiego, kina superhero i serialu „The Office” (US!) wychowana na „Władcy pierścieni” i „Zabójczej broni”. Za synonimy filmowego arcydzieła uważa „Fight Club”, „Bękarty wojny” i „Incepcję”. Jej najnowszą miłością jest „Batman” Matta Reevesa. Na przekór stereotypom dotyczącym osób po szkołach filmowych, ponad wszystko kocha kino mainstreamowe i wszelkie toczące się w jego ramach gry intertekstualne. Nienawidzi wydumanych dialogów, papierowych postaci i kiedy twórcy wątpią w inteligencję widza.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA