search
REKLAMA
Recenzje

DOKTOR STRANGE W MULTIWERSUM OBŁĘDU. Dziwne są te światy

Kolejna odsłona przygód Doktora Strange’a.

Filip Pęziński

7 maja 2022

REKLAMA

W maju 2002 roku reżyser Sam Raimi pokazał światu swojego Spider-Mana. Film superbohaterski w postaci czystej. Prostą historię chłopaka z przedmieść, który zyskuje supermoce i ratuje ukochaną dziewczynę przed maniakalnym złoczyńcą. Śmiało można powiedzieć, że Raimi rozpoczął tamtym filmem marsz, który dziś przeobraził się już w prawdziwy bieg kina superbohaterskiego po palmę pierwszeństwa w Hollywood. Niemal dokładnie dwadzieścia lat później ten sam twórca triumfalnie dorzuca cegiełkę do ugruntowanej już pozycji gatunku, w pełni wykorzystując jego elastyczność. Doktor Strange w multiwersum obłędu nie ma nic wspólnego z prostotą Spider-Mana. To film do granic możliwości rozciągający formułę kina superbohaterskiego, żonglujący konwencjami, bawiący się popkulturowymi tropami, nawiązujący do bogatej historii Marvela na małym i wielkim ekranie, ale też oczywiście na kartach komiksu.

[maxbutton id=”1″ ]

 

Doktor Strange w multiwersum obłędu to druga odsłona przygód mistrza sztuk magicznych o twarzy Benedicta Cumberbatcha, ale z pewnością nie typowy sequel. Widać tu konsekwencje dwóch ostatnich odsłon Avengers, trzeciego Spider-Mana czy serialu WandaVision. Nie chcąc jednak zdradzić za wiele, napiszę tylko, że tytułowy bohater na swojej drodze trafia na Americę Chavez, nastolatkę potrafiącą podróżować między uniwersami, i postanawia pomóc jej ustrzec się przed tajemniczym złoczyńcą czyhającym na jej moce, co w konsekwencji prowadzi oczywiście do serii niefortunnych i zaskakujących zdarzeń…

Cały film można podsumować jednym porównaniem: jest jak sen dziesięciolatka. W jednej chwili zachwycić nas może spełnieniem najbardziej absurdalnych marzeń, w drugiej – przerazić jak najdziwniejszy koszmar. A wszystko to w zabójczym tempie, niełatwej do śledzenie narracji i z piętrzącymi się wątkami, nad którymi nie mamy czasu za długo się zastanawiać.

Absurdalne marzenia

Zgodnie z obietnicami Marvel przygotował dla swoich fanów naprawdę sporo udanych niespodzianek. Muszę przyznać, że obawiałem się, że film ugnie się pod natłokiem nawiązań i zabaw konwencją multiwersum, ale jest wręcz przeciwnie. Na tym poziomie film jest bardzo wyważony, konsekwentnie odsłania kolejne przygotowane atrakcje, nigdy nie popadając przy tym w przepych, ale za to dając chwilę na nacieszenie się każdą z nich. To park rozrywki, jak mawiał Martin Scorsese, ale o przemyślanej konstrukcji i dający mnóstwo radości.

[maxbutton id=”1″ ]

Najdziwniejszy koszmar

To w moim odczuciu być może nawet większa niespodzianka filmu Raimiego niż pojawienie się tej czy innej postaci, bo reżyser wywodzący się ze świata grozy rzeczywiście dał Marvelowi jego pierwszy horror. Może nie pełnowymiarowy, bo ostatecznie to pewnie bardziej pokręcone kino przygodowe, ale strasznych elementów jest tu naprawdę dużo. Raimi korzysta z tych technik narracyjnych, zna je, kocha. Buduje całe sekwencje jak żywcem wyjęte z pełnokrwistego filmu grozy. Co zaskakuje, ale też niezmiernie cieszy.

Zabójcze tempo

To bez wątpienia osobliwa opowieść, w której kolejne sceny pędzą jedna za drugą, jeden pomysł rodzi trzy kolejne, a najważniejsze punkty fabuły rozrysowywane są szybko, po to tylko, by dać szkielet wyżej wymienionym atrakcjom. I w pełni zrozumiem, jeśli ktoś doszuka się tu zarzutów wobec filmu. Bo nie mamy za bardzo czasu poznać i polubić Ameriki Chavez. Bo motywacja, jak i cały wątek Wandy (doskonała, po prostu doskonała Elizabeth Olsen) może być nie tyle niezrozumiały, ale z pewnością niejasny dla osób, które akurat nie widziały (niedostępnego na razie w Polsce) miniserialu WandaVision. Nawet najważniejsze punkty drogi głównego bohatera nie mają czasu wybrzmieć, bo pędzimy dalej ku kolejnym nietuzinkowym pomysłom. Ja jednak potrafię obronić tu twórców, bo to zwariowane tempo mogło być celowym zabiegiem, w końcu mówimy o filmie z „obłędem” w tytule. A mi zresztą po prostu przypadło do gustu.

Ostatecznie Doktor Strange w multiwersum obłędu to bardzo udany blockbuster. jego siłą jest to, o czym opowiada i reżyser, który doskonale wiedział, jakich środków użyć, by tytułowe multiwersum obłędu naprawdę ożyło na ekranie. To film świeży, z własnym charakterem i taki, który – mam wrażenie – dojrzewać będzie w nas wraz z kolejnymi seansami. Doskonały dowód na to, że kino superbohaterskie wciąż może zaskoczyć, a Marvel Studios absolutnie nie powiedziało ostatniego słowa.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na filmach takich jak "Batman" Burtona, "RoboCop" Verhoevena i "Komando" Lestera. Pasjonat kina superbohaterskiego, ale także twórczości Davida Lyncha, Luki Guadagnino czy Martina McDonagh.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA