Ranking wszystkich filmów TAIKI WAITITIEGO
Jeden z najsympatyczniejszych reżyserów współczesnego kina. Mimo pierwszej siwizny na skroniach wciąż sprawia wrażenie niesfornego chłopca, a o tym, jak wiele ma w sobie z dziecka, najlepiej świadczą jego bezpretensjonalne filmy. Pochodzi z Nowej Zelandii, ma maorysko-żydowskie korzenie i niepowtarzalny sposób wypowiadania się. Scenarzysta, komik, aktor, lubi występować we własnych filmach, niedawno odebrał pierwszego Oscara, a w niedalekiej przyszłości wyreżyseruje aktorską adaptację Akiry i nowe Gwiezdne Wojny. 16 sierpnia 2020 r. Taika Waititi kończy 45 lat i z tej okazji przygotowałam ranking wszystkich pełnometrażowych filmów, które do tej pory nakręcił.
Muszę przyznać, że miałam mały problem z tym rankingiem. Dlaczego? Wszystkie filmy Waititiego lubię równie mocno, wszystkie reprezentują podobnie wysoki poziom, a on sam w moim odczuciu nie nakręcił jeszcze nieudanego tytułu. Do samego końca zmieniałam kolejność w tym rankingu i robiłam przetasowania między miejscami. Lista jest zatem dość umowna, a każda z pozycji – godna polecenia i obejrzenia.
6. Thor: Ragnarok (2017)
W powszechnej opinii jeden z najlepszych filmów ze stajni Marvela. Moim skromnym zdaniem: najlepszy. Ostatnie miejsce na tej subiektywnej liście wynika tylko z tego, że kino superbohaterskie nie należy do moich ulubionych gatunków i przemawia do mnie słabiej od innych tematów podejmowanych przez twórcę. Po części też z tego, że w odróżnieniu do innych jego filmów nie można nazywać Thora… w pełni autorskim dziełem Waititiego. Jest to jednak przykład niezwykle udanego mariażu indywidualnego reżyserskiego stylu z dyktatem wielkiej wytwórni – Nowozelandczyk spełnił oczekiwania Disneya z nawiązką, nie zatracając przy tym swojego charakterystycznego podejścia do kina. To mainstream, ale z jajami. Blockbuster ukierunkowany na kasę, ale z duszą. Park rozrywki, ale taki, który mógłby się spodobać Martinowi Scorsese.
Podobne wpisy
Nie sposób się na tym filmie nudzić, całość zachwyca rozmachem świata przedstawionego i udanymi gagami. To także galeria wyrazistych postaci, spośród których moimi faworytami są Arcymistrz w wykonaniu Jeffa Goldbluma, Loki grany przez czarującego Toma Hiddlestone’a oraz bogini śmierci, Hela – czyli najseksowniejsze wcielenie Cate Blanchett. Komercyjny i artystyczny sukces Thora: Ragnaroka otworzył Waititiemu drzwi do kolejnych intratnych projektów. To, a może i wplecione w ten film wyrazy sympatii do Gwiezdnych Wojen (jak scena obcinania włosów Thorowi, łudząco podobna do torturowania Hana Solo z Imperium kontratakuje) sprawiło, że Disney postanowił zaangażować reżysera w rozwój swojej kolejnej franczyzy. Opłaciło się: współprodukowany i współreżyserowany przez Waititiego The Mandalorian, pierwszy aktorski serial ze świata Star Wars, zdobył niemal jednogłośne uznanie fanów. Nic dziwnego, że włodarze wytwórni postanowili powierzyć nowozelandzkiemu twórcy pieczę nad kolejnym pełnometrażowym filmem z gwiezdnowojennej serii. Waititi wydaje się idealnym wyborem do tchnięcia nowego życia w to uniwersum.
5. Boy (2010)
W drugim pełnometrażowym filmie Waititiego po raz pierwszy objawił się niebywały talent, jaki reżyser ma do prowadzenia dziecięcych aktorów. Cała młodociana obsada Boya spisała się na medal. Uważam, że Nowozelandczyk ma podobną umiejętność, jaką na polu literackim przejawiała Astrid Lindgren: umie myśleć jak dziecko. Dzięki temu młodzi bohaterowie z jego filmów nie mają w sobie grama fałszu, zachowują się jak prawdziwe dzieci: szczerze, naturalnie, bez filtra, czasem radośnie, czasem okrutnie. Waititi nie patrzy na nich z góry, nie ocenia i nie moralizuje, traktuje jak równych partnerów. Jego Boy, choć mocno osadzony w nowozelandzkich realiach – i dzięki temu tak interesujący dla polskiego widza – stanowi przede wszystkim uniwersalną, słodko-gorzką opowieść o końcu dzieciństwa i związanym z nim traceniu złudzeń. Waititi doskonale uchwycił specyfikę tego okresu, a całość przepełniona jest nostalgią: sama akcja toczy się zresztą w 1984 roku, a więc i reżyser wraca tu do swoich chłopięcych lat. Narracja w Boyu trzyma się subiektywnej perspektywy głównego bohatera, 11-latka idealizującego swojego nieobecnego ojca (w którego wcielił się sam Waititi). Kiedy jednak tata powraca w końcu do jego życia, okazuje się daleki od wyobrażeń chłopca. Główny bohater, nazywany po prostu „Boyem” (dla podkreślenia jego statusu everymana), będzie musiał zbudować relację z opiekunem na nowych zasadach. W międzyczasie przeżyje pierwsze zauroczenie oraz wiele przygód ze swoimi kolegami łobuziakami. Przez 6 lat Boy pozostawał największym hitem kasowym Nowej Zelandii (pokonały go dopiero… Dzikie łowy tego samego reżysera, o których szerzej już za chwilę). Warto zobaczyć ten film także dla haki zmiksowanej z teledyskami Jacksona, jaką w scenie po napisach Waititi wykonuje z resztą obsady.
4. Co robimy w ukryciu (2014)
To jedna z tych komedii, na której co druga scena doprowadza mnie do bólu brzucha od śmiechu. Czarny humor Co robimy w ukryciu jest co prawda specyficzny i na pewno nie trafi do każdego, ale jak już trafi, to skutecznie i po wieki wieków – niczym kołek w wampirze serce. Projekt Waititiego i jego wieloletniego przyjaciela, aktora i muzyka Jemaine’a Clementa, zaciekawia już pomysłem wyjściowym. Mamy bowiem do czynienia z mockumentem, czyli fikcyjnym dokumentem, rejestrującym życie wampirów we współczesnym Wellington, stolicy Nowej Zelandii. Kamera obserwuje codzienność krwiopijców, od wychodzenia do klubów po walki z wilkołakami. Absurd i groteska tego pokrętnego reality show mieszają się z popkulturowymi cytatami. Każdy z ważniejszych bohaterów jest także świetnie zagraną i, cóż, pełnokrwistą postacią, o osobowości wzorowanej na którymś z ikonicznych filmowych wampirów. A zatem Viago (w tej roli sam Waititi) przypomina trochę niemieckiego romantycznego poetę, a trochę Louisa z Wywiadu z wampirem; Vlad (w tej roli współreżyser, Clement) to oczywiście Vlad Palownik i Gary Oldman z Drakuli; Nick (Cori Gonzalez-Macuer) jest jak Edward ze Zmierzchu; Deacon (Johnny Brugh) jak Drakula w interpretacji Beli Lugosiego, a najstarszy ze wszystkich Petyr (Ben Fransham) jak hrabia Orlok z Nosferatu: Symfonii grozy.
Tworzenie filmu zajęło w sumie 9 lat, atmosfera na planie była szampańska, a większość scen i gagów to efekt improwizacji. Stu Rutherford, czyli filmowy Stu, ludzki przyjaciel wampirów, wcześniej występował w filmach tylko jako statysta, a w rolę w Co robimy w ukryciu został „wrobiony” (oficjalnie zatrudniono go jako speca od IT). Pozytywne szaleństwo twórców bije z ekranu i uzależnia. Seans mija bardzo szybko i pozostawia widza chcącego pobyć w świecie wampirów nieco dłużej. Na szczęście w zeszłym roku powstał udany serial pod tym samym tytułem, który doczekał się już dwóch sezonów (recenzja). Waititi udzielał się w nim raczej jako scenarzysta niż reżyser, pieczę nad całością przejął Clement, akcja przeniosła się do Nowego Jorku, a głównych bohaterów zmieniono. Spin-off jest jednak w moim odczuciu równie udany, co bazowy film. Humor pozostaje ten sam, a dłuższy czas trwania pozwala na jeszcze lepsze zżycie się z bohaterami i jeszcze więcej przygód. Oficjalnie zapowiedziano też sequel filmowej wersji, spotkamy się więc jeszcze z wampirami z Wellington.