search
REKLAMA
Felietony

Gdy zwycięża najsłabszy. Co wygrana CODY mówi nam o Oscarach?

Otwarta dłoń Smitha zatuszowała również drugi skandal 94. edycji wręczenia Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej: zwycięstwo „CODY” Sian Heder w głównej kategorii.

Janek Brzozowski

9 kwietnia 2022

REKLAMA

Rozdanie tegorocznych Oscarów zdominowane zostało przez dobrze nam wszystkim znane wydarzenie. Jeden cios przyćmił całą, kilkugodzinną ceremonię – dość nieoczywistymi ofiarami wybryku Willa Smitha stali się pozostali uczestnicy gali, a zwłaszcza jej triumfatorzy, na czele z Questlove’em, który odbierał nagrodę za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny zaledwie kilka minut po incydencie. Otwarta dłoń Smitha zatuszowała również drugi skandal 94. edycji wręczenia Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej: zwycięstwo CODY Sian Heder w głównej kategorii. Zdecydowanie najsłabszego (zaraz obok King Richarda) filmu rywalizującego o najważniejszą statuetkę wieczoru.

Nic do zaoferowania

Gwoli ścisłości – nie żywię wobec dzieła Sian Heder jakichś wielce negatywnych odczuć. To poprawny film, skupiony wokół istotnego problemu społecznego (wykluczenia osób niesłyszących), osadzony w stosunkowo przyjemnej, a przede wszystkim bezpiecznej konwencji feel-good movie. Poza interesującą problematyką, kilkoma wyrazistymi kreacjami aktorskimi (zasłużona statuetka dla Troya Kotsura!) i jedną pomysłowo zrealizowaną sceną, CODA nie ma jednak niczego do zaoferowania. Płaska inscenizacja podporządkowana jest tutaj w pełni dobrze nam wszystkim znanej historii o odkrywaniu własnego głosu, pielęgnowaniu talentu i konfliktowi pomiędzy jednostką a wspólnotą. Jedynym naddatkiem fabularnym, poszerzającym wrażenia odbiorcze z seansu CODY, jest głuchota, z którą zmagają się na co dzień członkowie rodziny głównej bohaterki – raz traktowana niezwykle poważnie, a raz służąca za motor napędowy średniej jakości humoru. Poza tym film Heder nie zaskakuje właściwie niczym – ani inscenizacyjnie, ani fabularnie. Jest pospolity, przejrzysty, nie ma w nim żadnej, najmniejszej nawet tajemnicy (Oscar za najlepszy scenariusz adaptowany pozostaje dla mnie chyba jeszcze większą zagadką). Każde ujęcie jest bliźniaczo podobne do poprzedniego, a wszelkie zakręty i rozwiązania fabularne można przewidzieć ze znacznym, nieświadczącym najlepiej o kreatywności twórców wyprzedzeniem.

Wiele osób twierdzi, że po prostu tegoroczna stawka była wyjątkowo kiepska, upatrując najważniejszej przyczyny zwycięstwa CODY w słabości jej rywali – trudno mi się z tym zgodzić. Licorice Pizza to kolejny świetny projekt Paula Thomasa Andersona, film jednocześnie nostalgiczny i krytyczny wobec czasów, o których opowiada, z wielkim powodzeniem łączący konwencję coming of age movie z komedią romantyczną. Drive My Car – scenariuszowy tour de force, garściami czerpiący z Czechowa, Rohmera i Rivette’a, świadczący zarazem o wyrazistości i sile indywidualnego głosu Ryúsuke Hamaguchiego. Psie pazury – opowieść o toksycznej męskości, ubrana w szaty jednego z najbardziej męskich gatunków w historii kina, co dla niektórych, „prawdziwych kowbojów”, okazało się zabiegiem trudnym do przełknięcia. Diuna – film poszerzający granice kinowego widowiska, zrealizowany w absolutnie mistrzowski sposób, co znalazło zresztą swoje odbicie w niepodważalnej dominacji dzieła Villeneuve’a w kategoriach technicznych. Każdy z tych filmów byłby lepszym, odważniejszym, a przede wszystkim ciekawszym i bardziej sprawiedliwym wyborem niż CODA.

Co najbardziej boli?

Triumf filmu Heder okazuje się zaskakujący również wtedy, gdy zestawimy go ze zwycięzcami poprzednich edycji. W ostatnim czasie, ku zaskoczeniu części obserwatorów, Amerykańska Akademia Filmowa miała tendencję do nagradzania dość nieoczywistych kandydatów – dzieł, które cechowało nie tylko silne zaangażowanie społeczne, ale również autorskie podejście do tematu, znajdujące swoje odzwierciedlenie w eksperymentach estetycznych i narracyjnych. Dość powiedzieć, że w przeciągu ostatnich pięciu lat główną kategorię wygrywały takie tytuły jak Nomadland, Parasite, Kształt wody i Moonlight. Dzieło Heder wypada na ich tle, eufemistycznie mówiąc, blado – zestawić można by je co najwyżej z Green Bookiem, choć pewnie i tak na korzyść filmu Petera Farrelly’ego.

Najbardziej boli jednak to, że rok temu w oscarowej stawce znalazł się tytuł, który podejmował podobną problematykę w znacznie bardziej kreatywny, oryginalny, autorski sposób, a jedyne, na co mógł liczyć, to dwa Oscary w kategoriach technicznych (montaż i dźwięk). Sound of Metal, bo to o nim oczywiście mowa, jest dziełem nieporównywalnie lepszym od CODY. Z ambiwalentnym, znakomicie zagranym protagonistą oraz nieszablonowymi rozwiązaniami fabularnymi i formalnymi (na czele z fenomenalnym, niejednoznacznym zakończeniem). Oglądając debiut Dariusa Mardera (współscenarzysty Drugiego oblicza), nie odnosi się wrażenia monotonnego podążania za schematyczną historią, ale obcowania z czymś nowym, nieznanym, nieprzewidywalnym, znajdującym się ekstremalnie blisko rzeczywistości. Czy Sound of Metal, gdyby tylko został zrealizowany rok później, mógłby zagrozić zwycięstwu CODY w głównej kategorii? Który z tych filmów miałby większe szanse na najważniejszego Oscara? Na te pytania odpowiedzcie sobie sami.

W 2018 roku po raz pierwszy, i jak na razie ostatni, wybrałem się do kina na pokaz krótkometrażowych filmów aktorskich, nominowanych do Oscara. Większość shortów trzymała naprawdę niezły poziom, zdecydowanie odstawał tylko jeden tytuł – Milczące dziecko. Film, którego główną bohaterką była, jak już zapewne zdążyliście się domyślić, osoba niesłysząca. Milczące dziecko, jako jedyne z całej stawki, charakteryzowało się tanimi, zakrawającymi na szantaż emocjonalny rozwiązaniami inscenizacyjnymi (żenujące slow motion, odbierające całej opowieści pożądanej powagi), łopatologiczną narracją i nieznośnym, kiczowatym sentymentalizmem. I co z tego wyszło? Oscar dla najlepszego, krótkometrażowego filmu aktorskiego. W tym roku, ze wszystkimi różnicami jakościowymi na korzyść CODY, mamy do czynienia z analogiczną sytuacją w głównej kategorii. Z sytuacją, w której statuetki nie otrzymuje film najlepszy ani nawet dobry, ale film, którego fabuła skupiona jest wokół określonej problematyki społecznej. Co na to wszystko można powiedzieć? Chyba tylko: szkoda.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA