PARASITE. Filmowy diament
Bezrobotny Ki-Woo fałszuje dyplom ze studiów i znajduje pracę jako nauczyciel angielskiego dla córki bardzo zamożnych państwa Park, mieszkających w kilkupiętrowym domu, wyposażonym w najnowsze technologie i gadżety. Woo jest zdziwiony, że rodzice dziewczynki nie zauważają braku jego kompetencji. Dostrzega natomiast okazję, by na rodzinie Parków jeszcze więcej zyskać. Sprzyja temu wręcz dziecięca naiwność pani Park i częsta nieobecność jej przytłoczonego pracą męża. Pracodawcy Woo zatrudniają jeszcze kilka osób – opiekunkę, kierowcę – więc chłopak w ich miejsce, za pomocą podstępów i knucia, będzie wprowadzał pozostałych członków swojej rodziny. Pojawiła się doskonała okazja, by w końcu wyjść z nędzy. Nie wiadomo, jak długotrwały będzie to “moment”, więc należy wycisnąć z niego tak dużo, jak tylko możliwe.
Parasite jest wyczerpującym dramatem rodzinnym. Dającym obraz dwóch domów, którym od środka doskwierają zupełnie inne problemy. Rodzina Ki żyje w dojmującej biedzie na terenie slumsów, w ciasnym półparterowym mieszkaniu. Miłość między nimi jest mocna (zdają się w czwórkę nierozłączni), tak samo jak poczucie wstydu i bezradności, a także niewiedzy, jak wygrzebać się z fatalnych warunków. Tylko niesamowity zbieg okoliczności albo bardzo dobry plan mogłyby sprawić, że wszyscy naraz podniosą się z bagna. Nowoczesna rodzina Park, choć ma zabezpieczone ponadprzeciętny komfort i bezpieczeństwo, nie ma zbyt dużo czasu, by spędzać razem czas. Członków tej rodziny łączy tak naprawdę bardziej wspólny adres zameldowania niż aktywności. Zestawienie rodzin Park i Ki działa na zasadzie rewersu i proponuje ciekawą perspektywę na role matek, ojców i dzieci, a przy tym diagnozuje społeczne napięcie i klasowe nieporozumienia. Po ten sam materiał sięgnąć mógłby również wyczulony na podobne wątki Hirokazu Koreeda, a Parasite stałby się wtedy nieformalną kontynuacją Złodziejaszków.
Podobne wpisy
Parasite jest pierwszorzędnym thrillerem. Konsekwentnie podnoszącym tętno, zagęszczającym atmosferę i w wyrafinowany sposób wzmagającym poczucie niepokoju. Jest wariacją na temat dreszczowca z gatunku home invasion. Joon-ho Bong eksploruje mroczne zakamarki domostwa, poznajemy wstydliwe sekrety i niepokojącą przeszłość bohaterów. Parasite to opowieść o zniewoleniu i wyzysku: tym fizycznym i tym mentalnym. Ma w sobie niewątpliwie coś z apartamentowej trylogii Romana Polańskiego bądź Ukrytego Michaela Hanekego. U Bonga dyskomfort będą czuć przede wszystkim widzowie, ofiary długo bowiem pozostają nieświadome swojej sytuacji. Podtekst, kłamstwo i rewanż: to wiodące tematy filmu Bonga.
Parasite jest również kinem grozy, niewolnym od wątków metafizycznych. Raz będą się one objawiać za sprawą tajemniczego kamienia sprezentowanego przez znajomego, który ma zapewniać szczęście posiadającej go rodzinie. W innym przypadku przez miasto przetoczy się gigantyczna, biblijna powódź, wprowadzająca nowy porządek i wywracająca życie bohaterów do góry nogami. Bong żartobliwie, za sprawą dziecięcych zabawek i strojów, wprowadza indiańskie rekwizyty i rytuały – w amerykańskich horrorach często będące przyczyną interwencji złych sił – dopisując do opowieści nowy kontekst. Nie jest on jednak podtrzymywany na siłę i nie zaburza wybornej struktury filmu, w którym wszystkie gatunkowe akcenty przeplatają się ze sobą z chirurgiczną precyzją.
Parasite jest również satyrą na społeczeństwo dobrobytu i komedią absurdu. Delikatny namiocik okaże się więc nieprzemakalny, bo został zamówiony z Ameryki, a kradzione od sąsiadów połączenie Wi-Fi będzie działać tylko, gdy użytkownik usiądzie na kibelku. W trakcie seansu Parasite będziecie bać się o życie bohaterów, będziecie zdziwieni, na jak wiele rodzina Ki może sobie pozwolić, będziecie zasłaniać oczy przed lejącą się krwią, będziecie się śmiać i bawić. Płynność, z jaką Bong przechodzi między różnymi konwencjami, i łatwość, z jaką je łączy, jest naprawdę imponująca. Wszystko jedno, którą ścieżkę interpretacji wybierzecie, czy będziecie odkrywać jeszcze kolejne, czy też zdecydujecie się podążać wszystkimi naraz. Za każdym razem wygracie. Parasite to bowiem filmowy diament lśniący ze wszystkich stron równomiernie.