search
REKLAMA
Felietony

Mężczyźni-jaskiniowcy kontra frywolne blondynki. MARILYN MONROE jako gorzki symbol wolności seksualnej

Dawno nie dałem się tak ponieść historii zupełnie niebiograficznej i wzruszyć JEJ niezawinioną, cichą śmiercią.

Odys Korczyński

6 października 2022

REKLAMA

Żyjemy w czasach, kiedy kulturowe mity o charakterze niematerialno-fantasmagorycznym desperacko bronią się przed nieubłaganie nacierającym technologicznym, materialnym racjonalizmem. Nie należy się więc dziwić, że ogromna rzesza ludzi, i to niezależnie od wykształcenia, kultury czy przekonań politycznych, wciąż zmaga się mentalnie z upadkiem ich świata pojęć, które w ciągu ostatnich 50 lat zostały kompletnie zdekonstruowane. Ten proces u słabszych wywołuje ślepą agresję, co jest oczywiste. Kto wie, być może komentarze pod tym felietonem potwierdzą tę moją tezę. Tak więc dziełom kulturowym pokroju Blondynki, które są elementem dekonstruującym mit kulturowy w ogóle, a jednocześnie mit Marilyn Monroe, dostanie się zarówno od konserwatystów skrycie zapatrzonych w seksapil tej ikonicznej aktorki (bo otwarcie im nie wolno), jak i od zapalonych feministek, które, co pokazują opinie krytyków, celebrytów i części publiczności, widzą w dziele Andrew Dominika fetyszyzację przemocy oraz propagandę antyaborcyjną. Skąd wynika ta histeria?

Poligynia jaskiniowców

Przede wszystkim z powodu mniej lub bardziej uświadomionego szoku wywołanego przez samą zmianę, a pamiętajmy, że nauczyliśmy się już na zasadzie niemal nawyku postrzegać Marilyn jako ikonę doskonałą, wzór pozbawiony refleksji nad osobowością i wydarzeniami, które sprawiły, że faktycznie Norma Jeane stała się bóstwem. Gdybyśmy jednak spojrzeli na jej życie krytycznie i sprawiedliwie ocenili genezę jej ikoniczności, może jednak stwierdzilibyśmy, że żadna ikona nie jest warta tego statusu, jeśli na piedestał wywindowały ją przemoc, wykorzystywanie, gwałt i dwulicowość otoczenia. W przypadku Marilyn Monroe przecież jej tak wszech obecnie znana ikoniczność była jedyną szansą i obroną przed rozczłonkowanym życiem, maską tożsamości, którą zagubiła w dzieciństwie Norma Jeane, a nie Marilyn Monroe. A dla innych to właśnie ta maska okazała się katalizatorem przyjemności, powodem do irracjonalnego ubóstwienia, jak również wzorem do naśladowania. Co więc dzisiaj podziwiamy? Efekt działania przemocy, desperacji i rozwalonego życia? Nie godzi się tym zachwycać.

W tej perspektywie poniekąd rację miała Emily Ratajkowski, wskazując właśnie film Dominika jako produkcję fetyszyzującą przemoc wobec kobiet. Modelka powinna jednak lepiej przemyśleć swoją wypowiedź. Przekonanie, że historia Marilyn jest fetyszyzowana, jest trafne, jednak film Blondynka tego nie czyni. On pokazuje, jak już jest sfetyszyzowana, co stało za tym procesem oraz dlaczego nareszcie powinniśmy spojrzeć krytycznie i racjonalnie nie tylko na historię gwiazdy Mężczyźni wolą blondynki, ale i na kulturę amerykańskiego przemysłu filmowego i społeczeństwa, które ją wykreowały. Niestety, Emily Ratajkowski skierowała krytykę nie tam, gdzie powinna, a dodatkowo dokonała tzw. mistrzowskiego samozaorania, kiedy przyznała się, że filmu nie oglądała. Zachowanie typowe dla świętoszków-krytyków ze świata przedwojennych konserw, a nie kobiety uważającej się za cieleśnie i mentalnie wyzwoloną liberałkę i społecznicę.

Zostawmy jednak panią Ratajkowski, bo ważniejsza jest Marilyn. Film Andrew Dominika nie jest biografią – to najważniejsze, co powinniśmy wiedzieć i zdać sobie z tego sprawę. Celowo oddzielam te kwestie, bo za wiedzą często nie podążają zrozumienie i refleksja. Blondynka jest obrazowym esejem na temat stanu psychicznego kobiety o inicjałach MM, wybitnie ostensywnie i wnikliwie analizującym radzenie sobie z maską gwiazdy, którą Norma Jeane była zmuszona przywdziać na jakiś czas, aby ocalić siebie. Finalnie nie przetrwała efektów ubocznych noszenia tej drugiej twarzy, ale nie miała alternatywy. I to trzeba jasno powiedzieć – Norma Jeane nie miała wyboru, żeby nie stać się Marilyn Monroe. Jej uwięzienie więc w osobowości gwiazdy wykorzystywanej przez mężczyzn-jaskiniowców powinno służyć za przyczynek do zanegowania jej pozytywnej roli w kulturze filmu XX wieku. Marilyn Monroe okazała się produktem z wyglądu atrakcyjnym, lecz w środku koszmarnie skorodowanym, zepsutym sztucznością i brakiem tożsamości. Tę sprzeczność film Dominika znakomicie pokazał, równocześnie podając w wątpliwość etos Monroe w kinematografii. To musiało wzbudzić sprzeciw z obydwu stron. O ile prawa strona tych utyskiwań doskonale wie, czemu się sprzeciwia, bo dekonstrukcja ikony Marilyn oznacza równocześnie bezpardonowe oskarżenie patriarchalnego świata o zniszczenie niewinnej kobiety w imię przyziemnych, hedonistycznych celów, to tzw. lewa strona krytyków, ta bardziej feministyczna, wykazała się dość zaskakującą płytkością refleksji na temat filmu. Zobaczyła jedynie przemoc, lecz nie sięgnęła do jej źródła, do przyczyny. Przestraszyła się obrazu, a nie zapytała, kto go stworzył i dlaczego.

Nie mam wątpliwości, że istnieje w kulturze irracjonalny fetysz Marilyn, co jak już ustaliliśmy, nie ma nic wspólnego z osobą, którą widzimy na ekranie, ta frywolna blondynka jest bowiem gwiazdą tylko z konieczności – inaczej przestałaby istnieć w ówczesnych czasach, jako kobieta tak boleśnie doświadczona od dziecka. To był jej modus vivendi, ale nie modus essendi. Tego drugiego ostatecznie nie znalazła. Życie nie jest w tym przypadku tożsame z istnieniem na poziomie niezależnym od konieczności relacji, która daje przetrwanie. Trzeba jednak ponieść cenę tegoż udawania, cenę gwałtu, dokonywanego na Marilyn regularnie przez mężczyzn-jaskiniowców. Tak ich nazwałem na potrzeby tego tekstu, bo ich zachowanie było typowo pierwotne, dążące do siłowego posiadania i poligynii, co zresztą jest zjawiskiem powszechnym i dzisiaj, z tym że zamaskowanym np. systemem zasad religijnych względnie prawnych np. w krajach muzułmańskich. Żeby natomiast owa jaskiniowość mogła spełnić swoje wszystkie cele, musiał zostać stworzony model frywolnej, submisyjnej blondynki, który przetrwał w naszej kulturze do dzisiaj. Pewien model z przeszłości, kobiety poddanej mężczyźnie, ale jednak skromnej seksualnie, już nie wystarczył w powojennej rzeczywistości XX wieku. W myśl pewnych pierwotnych zasad został więc opracowany model „Marilyn”. Psychologia ewolucyjna stworzyła już kilka ciekawych interpretacji pierwotnego zachowania mężczyzn-jaskiniowców, na których trafiała Marilyn. Czym więc charakteryzuje się model „MM” oraz jego wyznawcy?

Ewolucja kulturalna plemników

Opiera się przede wszystkim na czterech elementach: blond włosach, wydatnych piersiach, szerszych biodrach oraz niższych zdolnościach do intelektualnego sprzeciwu. Wszystkie one mają swoje źródło w rozrodczo mniejszej ważności plemnika od komórki jajowej, co zawsze powodowało podświadomy stres u mężczyzn. Plemnik wytwarzany jest praktycznie w ilościach nieograniczonych, komórka jajowa zaś jest u każdej kobiety reglamentowana, a jej skuteczne zapłodnienie dodatkowo spada wraz z wiekiem. Mężczyzna więc, jeśli zależy mu na sukcesie rozrodczym, a do tego skłania go instynkt, musi znaleźć kobietę młodą, a gęste blond włosy są wiązane mentalnie z młodym wiekiem, gdy jeszcze poziom feomelaniny nie zaczął spadać. A z młodością wiąże się brak doświadczenia i mniejsze prawdopodobieństwo sprzeciwu. Większe piersi również związane są z wiekiem. Gwarantują mężczyźnie pierwotnemu łatwiejszą ocenę wieku, niż małe, które dłużej pozostają jędrne, więc stoją w sprzeczności ze zdolnościami rozrodczymi. Fałszują obraz, rzec by można, a mężczyzna-jaskiniowiec nie ma czasu na długie analizy. Instynkt na to nigdy nie pozwalał w replikacji jakiegokolwiek gatunku. Trzeba tworzyć proste relacje – duże piersi – dobra matka itp. Ostatnia cecha konstytutywna to szeroki rozstaw kości miednicy. Ułatwia on w wielu wypadkach poród (ale nie jest warunkiem ani gwarantem), a dokładnie chodzi tu o odległości między kolcami biodrowymi przednimi górnymi, między krętaczami kości udowych oraz wyrostkiem kolczystym V kręgu lędźwiowego a górnym brzegiem spojenia łonowego. Dla lepszego wyobrażenia sobie, o co chodzi, proponuję wziąć pierwszy lepszy atlas anatomii i pooglądać, z jakich kości zbudowana jest miednica. Lekarze mierzą te odległości i wykorzystują wyniki jako jedne ze zmiennych w ocenie łatwości lub trudności porodu. W modelu „Marilyn” zawsze więc chodziło o rozród, albo chociaż o stosunek seksualny, do czego i tak zmuszała mężczyzn instynktowna chęć prokreacji i zaprogramowana słabość plemników. Norma Jeane na pewnym etapie swojego życia zrozumiała, że podkreślenie właśnie tych jej cech zagwarantuje jej najszybszy sukces. Zrozumieli to również specjaliści od jej wizerunku, chociaż zapewne daleka im była analiza psychologiczna i fizjologiczna ich decyzji. I to założenie zostało wprowadzone w życie. Projekt „Marilyn” przetrwał do dzisiaj w wielu kręgach jako typ pożądany, lecz równocześnie pogardzany jako gorszy. Ciekawa zależność, pokazująca, że męskie posiadanie związane z chęcią prokreacji nie łączy się z szacunkiem i uznaniem równości praw, lecz z kompensacją strachu przed niezdolnością do przedłużenia gatunku. W filmie Blondynka zobaczymy wielu mężczyzn, których młodość już opuściła, ale instynktowna chęć prokreacji jeszcze nie.

Bardzo znaczącą rzecz zdradziła ostatnio Naomi Watts, gdy miała jeszcze 33 lata, czyli w 2001 roku. Gdzieś za kulisami Hollywood zasugerowano jej, żeby spieszyła się z realizacją projektów, bo po 40 stanie się „nieruchalna”, czyli nieatrakcyjna, bo niezdolna do bezpiecznej, powtarzalnej prokreacji. Aktorka skwitowała to następująco: No tak, gdy nie jesteś już zdolna do reprodukcji, przestajesz być seksowna, więc nie możesz znaleźć zatrudnienia. Idealne wręcz potwierdzenie teorii zależności z psychologii ewolucyjnej.

Faktycznie jednak przyznaję rację liberalnym krytykom filmu w jednej sprawie. Produkcja Andrew Dominika w nienaukowy i niesprawiedliwie tani, emocjonalny sposób wykorzystuje ludzki płód oraz zabieg aborcji do pogłębiania zapaści tożsamościowej Marilyn. Zamiast definiować stan emocjonalny za pomocą chęci poddania się aborcji, a później sprzeciwem wobec niej, warto by aborcję pokazać jako konieczność wymuszoną utrzymaniem przy życiu wizerunku „Marilyn”, co jest ledwie zarysowane i tym samym, jak widzimy, dało pożywkę ruchom antyaborcyjnym. Dodatkowo pretensjonalny okazał się pomysł motywu z płodem, który porozumiewa się z ukrytą jaźnią Normy Jeane. Nic to do historii nie wnosi, natomiast odciąga uwagę od głównego procesu degradacji, który zachodzi w psychice kobiety, a zasilany jest jej niewyartykułowaną świadomością, że dla ludzi wokół nie ma znaczenia, kim naprawdę chce ona być, i może być jedynie tym, kim inni chcą, by była. W przeciwnym wypadku zostanie nikim.

Od czasu śmierci Marilyn Monroe minęło wiele dziesiątek lat. Wciąż pierwotność w męskim, dominującym wydaniu ściera się z coraz silniejszą i niezależną kobiecością. Dzisiaj jednak wydaje się już być inaczej. Dzięki takim produkcjom jak Blondynka, inne frywolne blondynki stają naprzeciwko mężczyzn-jaskiniowców silne i zmotywowane. Kto wie, może za kilkadziesiąt lat blond włosy staną się synonimem niezależności i siły, a nie pustki i taniej eksploatacyjnej seksualności. Geny blond są jednak recesywne, więc nasza, blondynów, przyszłość, może być już przesądzona. Co zaś do filmu, z wyjątkiem małego zgrzytu z płodem, dawno nie dałem się tak ponieść historii zupełnie niebiograficznej i wzruszyć JEJ niezawinioną, cichą śmiercią.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA