Realizm górą, czyli twórcy, którzy NAJMNIEJ polegają na CGI
Nie ma co się oszukiwać – efekty specjalne zmieniły kino i dały możliwość realizowania marzeń, których teatr nie mógł spełnić. Dzięki nim powołane do życia zostały potwory, dinozaury, a człowiek mógł zacząć latać. Wraz z rozwojem technologii kolejni twórcy coraz bardziej chcą oszukiwać oko widza, robić swoiste czary, zawieszać niewiarę. Na początku lat 90., kiedy to na ekranach kin pojawiły się Jurassic Park i Terminator 2, świat zwariował na punkcie efektów komputerowych. Płynność ruchów, naturalne ich rozmycie oddawały to, czego animacja poklatkowa nigdy nie mogła zagwarantować – wrażenie autentyczności. Niestety, nie zawsze twórcom udaje się oszukać widza, którego oczekiwania stale rosną.
Obecnie częściej spotykamy się z krytyką filmów opartych na CGI niż z ich pochwałą. I dotyczy to nawet tak genialnych wizualnie produkcji jak Avatar: Istota wody. Dlaczego? Kiedyś przeczytałem wypowiedź jednego z reżyserów (nie pamiętam nazwiska), który dowodził wyższości praktycznych efektów specjalnych nad komputerowymi, odnosząc się do płomieni. Ów twórca dowodził, że ogień i wybuch wygenerowany przez CGI nigdy nie będzie tak dobrze wyglądał, jak ten prawdziwy. Autentyczność. To kluczowe słowo. Jakość obrazu się zmienia, nasze oko widzi na ekranie więcej detali, trudniej je oszukać. Dlatego w takich produkcjach, jak Top Gun: Maverick, Werewolf by Night, Przebudzenie Mocy, Strażnicy Galaktyki: Volume 3, w których jeszcze niedawno mogliśmy się spodziewać tony CGI, twórcy zaczynają sięgać po stare metody i wracają do praktycznych efektów, i łączą je z cyfrowymi. To taki powrót do źródła. Istnieją jednak twórcy, którzy od dawna i to bardzo mocno starają się unikać komputerowych tricków. Dzisiaj wybrałem kilkoro z nich.
Quentin Tarantino
To niezwykle ciekawy przypadek w tym zestawieniu, ponieważ na pierwszy rzut oka filmy Tarantino nie tylko nie posiadają, ale też nie potrzebują efektów komputerowych. Pozornie. Wielu twórców operujących podobnymi realiami światów przedstawionych wspiera się dobrodziejstwami CGI. Tymczasem Quentin niemal brzydzi się cyfrowym dobrodziejstwem technologii. Głośno o tym wspominał w wielu wywiadach. Mówili o tym także ludzie współpracujący ze słynnym reżyserem. Dlatego tryskająca w jego filmach hektolitrami krew to zawsze sztuczna posoka, a nie cyfrowa nakładka. W mojej opinii istnieje przynajmniej kilka filmów, w których swobodnie mogłoby być używane CGI – Kill Bill: Vol. 1 i 2, Bękarty wojny, Django i Nienawistna ósemka. Zwłaszcza w przypadku trzech pierwszych wielu innych twórców z radością ułatwiłoby sobie życie i wsparło się efektami komputerowymi. Tymczasem już na etapie produkcji Quentin Tarantino zaskoczył Umę Thurman, mówiąc, że aktorka musi się nauczyć walki mieczem, bo w Kill Billach będzie musiała zabijać „naprawdę”. To oczywiście celowe nadużycie słowne. Kilka scen jest tam naprawdę spektakularnych, tak jak walka w Domu Błękitnych Liści. CGI jest tu jednak niemal nieobecne. Co ciekawe, Tarantino miał jedną celową przygodę z CGI – za 1500 dolarów napisał scenariusz do Od zmierzchu do świtu tak, aby podkreślić umiejętności twórców od efektów specjalnych z KNB. Ci w ramach wdzięczności za darmo zrobili mu słynną scenę z uchem we Wściekłych psach. Ta, rzecz jasna, jest wykonana bez użycia efektów komputerowych. Innym przykładem jest scena spalenia kina z Bękartów wojny. Jak wspominał w jednym z wywiadów ich producent Lawrence Bender, Tarantino ubiegał się o to, aby nie stosowano w tej sekwencji CGI. Było to jedno z największych wyzwań dla twórców. Scenę nakręcono w końcu tak, jak tego życzył sobie reżyser, a CGI użyto w jak najmniejszym stopniu. Przez to płomienie w filmie są prawdziwe.
Martin Campbell
Kolejny twórca, który używa efektów komputerowych tylko wtedy, gdy tego naprawdę potrzebuje. Najbardziej jest to widoczne w dwóch filmach o przygodach James Bonda – GoldnEye i Casino Royale – oraz w Masce Zorro. Campbell to reżyser, który uwielbia wybuchy, i to te prawdziwe. Dlatego we wszystkich wspomnianych filmach pirotechnicy mieli kupę roboty. Są to naszpikowane akcją produkcje, w których eksplozje są niejednokrotnie tłem wydarzeń. Ich efektywność jest podbita tym, że są… prawdziwe. Co ciekawe, Campbell wymaga też sporo od swoich aktorów pod względem fizycznym, daje też dużo pracy kaskaderom – zarówno Daniel Craig, jak i Antonio Banderas musieli sporo pracować nad swoimi umiejętnościami fizycznymi podczas przygotowań do ról Bonda i Zorro. Nie dziwota, bo sekwencje, w których brali udział, również nie są wspomagane przez speców od cyfrowych efektów specjalnych. A jest ich sporo, z pogonią za złoczyńcą-parkorzystą w Casino Royale czy spektakularnymi walkami na szpady w Masce Zorro. Jest jednak jedna istotna scena, która dzięki uporowi Campbella trafiła do… Księgi Rekordów Guinnessa. Chodzi o tę z wypadkiem astona martina w pierwszym filmie o Bondzie z Danielem Craigiem. Na ekranie, aż trudno uwierzyć, widzimy prawdziwy samochód, który w tej scenie pobił rekord świata w ilości dachowań – auto dachowało 7 razy. Reżyser popełnił raz błąd i za bardzo zawierzył CGI. Wtedy powstał Green Lantern z Reynoldsem.
Greta Gerwig
Cóż, filmy Grety Gerwig niekoniecznie wymagały wsparcia komputerowych efektów specjalnych. Małe kobietki czy Lady Bird to produkcje nieefektowne, a skupione na istotnych tematach i swoich bohaterkach. Gerwig stanęła zatem przed wyzwaniem w momencie podjęcia się pracy z Barbie. Reżyserka bardzo mocno dbała o to, aby ograniczać możliwości korzystania z CGI – w filmie widzimy pełnowymiarowe makiety, dekoracje, do których sprowadzono niewyobrażalne ilości różowego koloru farb i barwników. Były tu sceny, w których nie obeszło się bez zastosowania sztuczek komputerowych (wyjazd Barbie z Barbielandu), jednak dbanie o zachowanie nadrealizmu świata przedstawionego była tu tak duża, że nawet w sekwencji z prologu, kiedy pojawiają się gigantyczne nogi Barbie, to ogromny rekwizyt. Scenografka Sarah Greenwood zdradziła, że nogi były stworzone za pomocą efektów praktycznych po to, aby grające w filmie małe dziewczynki mogły je dotknąć i zobaczyć.
David Cronenberg
Z pewnością nie jestem takim znawcą kina twórcy Nagiego lunchu, jak nasz dawny kolega z redakcji Jan Dąbrowski, jednak zasłużone miejsce wśród twórców unikających CGI dla Davida Cronenberga musiało się tu znaleźć. W latach 80. i 90. ten reżyser dał nam produkcje, które do dziś obrzydzają i jednocześnie fascynują widzów na całym świecie. Co ciekawe, jest on traktowany jako jeden z najważniejszych twórców horrorów, ale w latach 1999–2021 nie nakręcił żadnego. Był jednak wciąż aktywny zawodowo. Jednym z wyznaczników, stempli jakości, tego twórcy jest stosowanie praktycznych efektów specjalnych, chociaż sam przyznawał niejednokrotnie, że nie lubi kręcić scen z efektami, bo najbardziej ceni sobie pracę z człowiekiem. Niemniej z jego filmów bije – dla niektórych niezrozumiała – niemal turpistyczna fascynacja ludzkim ciałem, jego wnętrznościami, płynami ustrojowymi. Jego najpopularniejsze filmy to zdecydowanie Mucha, Nagi lunch i Wideodrom. Cóż, dzięki temu zostały klasykami, bo wbiły się w zbiorową pamięć także dzięki efektom i wizualiom. Nie można jednak spłycać filmów Cronenberga – twórca dał światu nie tylko szokujące wizualnie horrory, cielesne, ale też pełnoprawne historie o stracie, odchodzeniu. Ich ukryte, metaforyczne podteksty, symbolika mogą być tylko podbite stroną wizualną. Tak, Cronenberg jest zafascynowany niemal obrzydliwą cielesnością, a owa fascynacja nie byłaby tak efektowna, gdyby nie nadrealizm używanych przez niego formalnych środków. Co ciekawe, twórca jest im wierny do dziś (z małym wyjątkiem na eXistenZ), bo przecież jego Zbrodnie przyszłości wyszły dosłownie rok temu i były powrotem do dobrze znanych nam wizualiów.
John Carpenter
Twórca Coś, Wielkiej draki w Chińskiej Dzielnicy czy Ucieczki z Nowego Jorku to jeden z prawdziwych pionierów w przenoszeniu kina klasy B do mainstreamu. Przy okazji to też jeden z purystów w dziedzinie stosowania praktycznych efektów specjalnych i animacji poklatkowej. Można powiedzieć, że jego filmy powstawały jeszcze przed erą przewrotu CGI, który zafundował Jurassic Park i Terminator 2, jednak warto zaznaczyć, że Carpenter był wierny praktycznym efektom także w ostatniej – może nieco słabszej pod względem poziomu jego filmów – części swojej reżyserskiej kariery. Niemniej w latach 90. twórca dał światu kilka filmów, które mogłyby płynąć na fali zachwytu technikami cyfrowymi. Tak jednak nie było, ponieważ kontynuacja przygód Snake’a Plisskena, czyli Ucieczka z Los Angeles, późniejsze Wampiry czy Wioska przeklętych z pewnością nie są przeładowane CGI, na które panowała wtedy prawdziwa moda. Fakt, przy okazji nie są to zbyt udane filmy, dlatego w wyobraźni i głowie wolę zapamiętać go jako twórcę najbardziej przerażających i najlepszych horrorów science fiction w historii kina. Jego Halloween i Coś to wyznaczniki gatunku, filmy które – także dzięki efektom – rosły wraz z latami. Zwłaszcza The Thing do dziś przeraża mnie swoją klaustrofobiczną aurą. Klimatu dodaje niepokojąca muzyka Morricone i praktyczne efekty specjalne, które wylewają się z ekranu, mrożąc krew w żyłach swoim nadrealizmem, który działa wciąż bardzo dobrze, zwłaszcza w temperaturze -40 stopni Celsjusza.
Christopher Nolan
Twórca Oppenheimera to chyba najgłośniejszy „wyznawca” praktycznych efektów specjalnych we współczesnym kinie. Brytyjczyk stosuje CGI tylko jako wsparcie, a nie cel sam w sobie – jego filmy są jedynie uzupełniane komputerowymi efektami. Nie stanowią celu. Nolan uznaje słuszność ich stosowania jedynie w tych momentach, kiedy jest to naprawdę niezbędne. Jego sztuczka polega na czymś innym – wydaje się, że autor Interstellara powziął sobie za punkt honoru, aby stać się prawdziwym magikiem kina i oszukiwać percepcję widzów. Fenomen produkcji tego reżysera polega bowiem na tym, że niektóre sceny z jego filmów są tak widowiskowe, że aż trudno uwierzyć, że zostały nakręcone za pomocą realistycznych makiet, prawdziwych samochodów czy też przy wsparciu speców od pirotechniki, a nie CGI. Apogeum tego zjawiska nastąpiło przy okazji wspomnianego Oppenheimera, kiedy to odtworzono (w odpowiedniej skali) wybuch bomby atomowej. Jednak przykłady tego typu w filmografii Nolana można naprawdę mnożyć. Do moich ulubionych należą te z Incepcji i trylogii Mrocznego Rycerza. W obydwu filmach praktyczne efekty mieszane są z komputerowymi. Kiedy? To już jest trudniejsze do wychwycenia.
W Mroczny Rycerz powstaje wszystkie pościgi samochodowe, wybuchy, zawalenie się ziemi na stadionie są prawdziwe, największe wrażenie robi jednak scena z prologu, kiedy to Bane dokonuje przejęcia samolotu i porywa doktora Pavela. Katastrofa lotnicza, która jest efektem działań złoczyńcy, jest nakręcona bez użycia CGI. Aż trudno uwierzyć, prawda? Twórcy przygotowywali ją przez długich kilka miesięcy, pracowało nad nią kilku speców lotnictwa i fizyków. Z kolei w Mrocznym Rycerzu najbardziej widowiskowe są sceny pościgu Batmana za Jokerem ulicami Chicago/Gotham oraz wybuch szpitala, w którym przebywał Harvey Dent. Jak pamiętacie, pierwsza sekwencja kończy się wywróceniem potężnej ciężarówki. Reżyserowi niesamowicie zależało nad realizmem swojego filmu, który miał pogłębić jego klimat. Dlatego uparł się, że te sceny będą kręcone bez CGI. Po serii testów, analiz oraz po użyciu kilogramów materiałów wybuchowych udało się osiągnąć efekt poderwania ciężarówki w powietrzne i wywrócenia jej do góry nogami. Jeszcze ciekawiej wyglądała kwestia wybuchu szpitala – tutaj producenci musieli zainwestować w zakup starej fabryki cukierków. Zrobiono to tylko po to, aby ją przebudować na tyle, aby imitowała szpital, a następnie… wysadzono. Myślicie, że na tym koniec? Całość przecież trzeba jeszcze nakręcić. A co jeżeli efekt byłby niezadowalający? Zwłaszcza dla reżysera-perfekcjonisty. Przecież tu nie ma dubli. Z tego powodu Nolan zlecił nagranie tej sceny z kilkunastu, różnie ustawionych kamer. Co ciekawe, gdy grany przez Heatha Ledgera Joker, kiedy wychodzi przed szpital, ma problem z detonatorem. To nie było wyreżyserowane. Sprzęt nie zadziałał, a Ledger po prostu nie wyszedł z roli. Efekt przeszedł do historii kina. Niesamowite jest to, ile praktycznych efektów specjalnych przemycono też do Incepcji, która przecież była przełomem w kwestii używania CGI. Cóż, ruchomych miast ze snów jeszcze nie udało się Nolanowi zbudować, jednak powiodło mu się wcisnąć makiety tam, gdzie się ich nie spodziewaliśmy. Tak jest w scenie hotelowej, kiedy to bohaterowie skaczą po sufitach na korytarzu. Uzyskano ten efekt w przewrotny sposób – ów hotelowy korytarz to tak naprawdę zbudowany na potrzeby filmu tunel, który kręcił się wokół siebie.
Guillermo del Toro
Kocham to, w jaki sposób del Toro bawi się praktycznymi efektami specjalnymi. Ze wszystkich twórców, jacy obecnie królują w Hollywood, jego estetyka, postrzeganie kina, w którym mrok przenika się z baśniowością, najbardziej rezonuje z moją. Jeszcze niedawno obok niego znalazłby się tu Tim Burton, jednak w XXI wieku ten reżyser za bardzo zachwycił się… CGI. Jego kino straciło trochę na autentyczności. Co innego del Toro – efekty w Labiryncie Fauna, Kształcie wody, Hellboyu, Gabinecie osobliwości czy wreszcie w Pinokiu udowadniają, że nadrealizm daje szokująco dobre efekty. Zwłaszcza jego najnowszy film to dowód na to, że można inaczej, klasycznie, a tak samo mocno. W Pinokiu historia po prostu płynie w rytm muzyki i nadrealizmu obrazu. Dokładność i pietyzm animacji poklatkowej budzą mój podziw za każdym razem, gdy oglądam ten film. Każdy detal buduje jej unikatowy klimat. Są tu elementy grozy, komedii, dramatu, a każdy z nich jest sugestywnie zarysowywany wizualiami. Z nowszych produkcji mocno wspierających się praktycznymi efektami całkiem klimatyczny jest też Gabinet osobliwości Guillermo del Toro. Obejrzałem pierwsze odcinki z przyjemnością. Bardzo przypomina mi opowiastki z serii Alfred Hitchcock przedstawia, Opowieści z krypty i te od Stevena Spielberga. Wydaje mi się też, że taki był cel twórców, którzy czerpią z tradycji kina grozy, ale robią to w gustowny, wysmakowany sposób. Czy straszą? Absolutnie nie. Czy budują oniryczną, gęstą atmosferę? Ależ owszem! Na koniec ciekawostka – wiecie, że del Toro otrzymał propozycję wyreżyserowania filmu Harry Potter i więzień Azkabanu? Odrzucił ją, a zamiast niego na stołku reżyserskim wylądował… przyjaciel del Toro, czyli Alfonso Cuarón. Guillermo wybrał pracę na planie Hellboya. Szanuję, chociaż kocham obydwie produkcje i obydwa światy.