WILKOŁAK NOCĄ. Marvel bawi się w horror
Marvel dorzuca kolejną cegiełkę do swojego streamingowo-kinowego uniwersum i po filmach, krótkometrażówkach i serialach zaczyna budować nowy segment rozrywki, którym będą świąteczne produkcje specjalne. Pierwszą z nich okazał się właśnie Wilkołak nocą, który zadebiutował na Disney+ z okazji zbliżającego się Halloween, a oficjalnie zapowiedziana na Gwiazdkę produkcja o Strażnikach Galaktyki nie ma być ostatnią.
Wilkołak nocą zabiera nas do mrocznego zakątka uniwersum Marvela i przedstawia bractwu łowców potworów, które zebrało się, aby pożegnać swojego zmarłego przywódcę. Podczas osobliwej ceremonii pogrzebowej zebrani dowiadują się, że wezmą udział w śmiertelnej walce o potężny artefakt – w łowach, podczas których staną oko w oko z niebezpieczną bestią.
Stary horror w nowej części uniwersum Marvela
Produkcja od pierwszych sekund zaskakuje nas formą i treścią. Niemal całość jest czarno-biała, stylistycznie i fabularnie nawiązuje do wielkich klasyków kina grozy, jak np. produkcje o potworach przygotowane przez studio Universal w latach 30. ubiegłego wieku. Zaskakująco też, jak na standardy tytułów sygnowanych nazwiskiem Kevina Feige’ego, całość dość mocno trzyma się horrorowej stylistyki, ukazując nam ucięte kończyny, poderżnięte gardła i sączącą się krew. Jasne, wszystko jest subtelnie przefiltrowane przez konwencję, aby nie iść w zbyt dużą dosłowność, ale wciąż obecne.
Poza tym trudno coś więcej o Wilkołaku nocą powiedzieć, bo jego główną siłą pozostaje właśnie zabawa konwencją starego horroru. Niemniej jednak pochwalić można bez wątpienia przynajmniej dwa strzały obsadowe: charyzmatycznego Gaela Garcíę Bernala w roli głównej i jak wszędzie kradnącą uwagę widza Harriet Sansom Harris w roli liderki bractwa łowców. Świetnie też wypada na ekranie wynik efektów specjalnych, wspomniana w drugim akapicie bestia, w której wszyscy fani Marvel Comics odnajdą kultową postać tego świata, Man-Thinga. Dobre słowo należy się też za udaną ścieżkę dźwiękową, której autorem jest sam reżyser Wilkołaka nocą, kompozytor Michael Giacchino. Twórca od lat związany z Disneyem, dla którego recenzowany tu film był reżyserskim debiutem.
Koniec końców Wilkołak nocą pozostaje przyjemną głupotką, dzięki niecałej godzinie trwania nienużącą i zabawnie bawiącą się klasyką, a przy tym nigdy niewychodzącą dalej poza pewien narzucony sobie poziom.
W oczekiwaniu na „Blade’a”
To, co może przewrotnie się w tym halloweenowym specialu okazać najciekawsze, nie sam film, ale decyzja Marvela, aby go zrealizować. Chociaż tytuł stoi mocno obok głównych wydarzeń uniwersum, to zarzuca haczyk o rozbudowanie go o nieco bardziej mistyczne i horrorowe elementy. Tym samym tworząc świetne fundamenty pod debiut Blade’a i – mam nadzieję – traktując film Giacchino jako swoisty poligon doświadczalny przed tym, co zobaczymy w produkcji z Mahershalą Alim. Właśnie w Bladzie Marvel będzie musiał bowiem udowodnić (jak już znajdzie mu nowego reżysera), że potrafi sprawnie manewrować pomiędzy elementami grozy a typowym dla siebie familijnym podejściem.
Wilkołak nocą potwierdza bez wątpienia jedno. Czwarta faza Kinowego Uniwersum Marvela to miejsce na eksperymenty, sięganie po nowe rozwiązania i eksplorowanie tego świata z lekkością nieosiągalną jeszcze w trakcie tzw. Infinity Sagi. Gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś powiedział mi, że w tym samym tygodniu obejrzeć będę mógł w ramach produkcji Marvel Studios kolejny odcinek serialu prawniczego w duchu Seksu w wielkim mieście (Mecenas She-Hulk) i czarno-białą laurkę dla horrorów z lat 30. (właśnie Wilkołak nocą), to po prostu bym nie uwierzył.
Fajnie.