search
REKLAMA
Ranking

RADOŚĆ DLA OKA, czyli ikoniczne męskie klaty

Jacek Lubiński

9 sierpnia 2017

REKLAMA

Było już o kobiecych biustach – i to z jakiej zacnej okazji. To teraz o facetach – bez okazji. Za to z myślą o płci pięknej, Ateńczykach oraz wszystkich marzycielach, którzy chcieliby pozbyć się „męskich cyców”. Oto kamienie milowe kinematografii w prezentacji spoconych torsów (kolejność, jak zawsze, alfabetyczna). Tylko pamiętajcie, że dołączone do tekstu zdjęcia przeznaczone są dla każdego i jeśli oglądacie je w pracy, to znaczy, że tak naprawdę nie pracujecie!

Alec Baldwin

Ucieczka gangstera, Miami Blues, Pełnia zła, Cień, Pracująca dziewczyna… – to tylko część filmów, w których Baldwin lubił paradować bez koszulki. Aż trudno uwierzyć, że ten parodiujący obecnie Trumpa sympatyczny grubcio był kiedyś prawdziwym bad assem, na którego wspomnienie pociły się kobiety. Na uwagę zasługują tutaj zwłaszcza dwa pierwsze z wyżej wymienionych tytułów, w których klacie Baldwina towarzyszy też odpowiednio duża spluwa, potęgująca zajebistość. Rosła ona także (zajebistość, nie spluwa) w zależności od ustawienia światła na planie. Oto dowód – film ten sam (Miami Blues), a różnica nie do opisania:

Tutaj Baldwin wygląda już tak, jakby własnoręcznie zaciukał niedźwiedzia, po czym z jego resztek strzelił sobie gustowny dywanik na klatę, dla ozdoby (na zimę jak znalazł). Od razu wiadomo, że z takim to lepiej nie zaczynać. Szacunek ludzi ulicy.

Arnold Schwarzenegger

Podobnie jak poprzednik, Arnold świecił klatą praktycznie w co drugim filmie. Wszak jego pierwszym zawodem, który przyniósł mu miliony, było prezentowanie muskułów przed obiektywem. Ba! W jednej ze swoich pierwszych ról – u samego Roberta Altmana! – pojawił się na moment jedynie po to, żeby się rozebrać. Także jego pamiętny występ u Jamesa Camerona rozpoczynał się… lataniem na golasa nocą po mieście. W tym jednak wypadku (nagi) król może być tylko jeden i jest nim bez cienia wątpliwości Conan Barbarzyńca. W filmie tym oraz jego mniej udanym sequelu Arnie paradował głównie w skąpych, futrzanych gaciach rodem z He-Mana, którego wprawiał zresztą w zakłopotanie – podobnie jak całą resztę rodzaju męskiego. No a kobiety, wiadomo – lamentowały u jego stóp.

Brad Pitt

Piękniś Brad został gwiazdą po tym, jak w samych szortach skakał po motelowym łóżku w Thelmie i Louise. Pod koniec tej samej dekady wzbił się o poziom wyżej, wystawiając swą klatę na pokaz w Podziemnym kręgu, gdzie sponiewierany i zakrwawiony dumnie prężył mięśnie w półmroku ku uciesze nastolatek i zazdrości, ekhm, członków ekipy. Ponoć to właśnie ten dekadencki wizerunek rozdawano w formie inspirujących ulotek na castingach do sagi Zmierzch.

Bruce Lee

Tego pana nie mogło tutaj zabraknąć. Tragicznie zmarły mistrz sztuk walki przez całe życie odznaczał się sylwetką tworzoną pod hasłem „same mięśnie, zero tłuszczu”. Jego klata, acz niewielka, była zatem twardsza od skały, więc nic dziwnego, że właściciel chwalił się nią właściwie we wszystkich swoich filmach. Na szczególną uwagę zasługuje jednakże legendarne Wejście smoka, w którym to Lee dorobił się na torsie charakterystycznych ran ciętych (wykonanych, trzeba przyznać, z niezwykłą precyzją), dodatkowo spotęgowanych użyciem luster. To wizerunek, który być może przerósł samego mistrza, z miejsca trafiając nie tylko na ściany pokoi wielu nastolatków, ale i szkół karate przez nich szturmowanych.

Charlton Heston

Kolejna legenda, bez klaty której nie byłoby kina, jakie znamy. Heston pocił się wydatnie na łodziach w Ben-Hurze, w klatkach Planety Małp, w łańcuchach na imprezie u Ramzesa II w Dziesięciu przykazaniach oraz gdy zabawiał się z manekinami w Człowieku Omega. I wszystko to w większym lub mniejszym stopniu bez koszulki, brak której sprytnie rozwiązywały za aktora ambitne scenariusze. Wisienką na torcie jest tu Zielona pożywka, w której przeludnionym świecie przyszłości Heston znajduje czas, aby bez problemu… wziąć prysznic. I choć w porównaniu z konkurencją jego fizjonomia nie niszczy może systemu, należy pamiętać, że to jedyny człowiek, który swym lekko owłosionym torsem zdołał uwieść nawet małpę. Crazy, crazy, crazy is my life!

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA