ZIEMSKIE DZIEWCZYNY SĄ ŁATWE, a science fiction dzisiaj zbyt poważne
Pachnąca bardzo latami 80. satyra na świat fantastyki naukowej i nasze XX-wieczne wyobrażanie sobie kosmitów. Jest kolorowo, śmiesznie, nieco seksistowsko, ale w granicach pewnej gry między płciami, która wydaje się już czasem reliktem filmowej przeszłości, chociaż raczej nikomu nie szkodzi. Film nie przetrwał próby czasu i nie stał się kultowym elementem popkultury. Widzom nie w smak były głównie elementy musicalowe, co w połączeniu z kosmitami-erotomanami w skąpych majteczkach nie przeszło w tzw. twardym elektoracie miłośników SF. Powaga i patos jednak czasem zabijają, a science fiction potrzebuje odejścia od dramatycznego kanonu, co dobrze realizują produkcje w typie Ziemskich dziewczyn. No i futrzany Jeff Goldblum w skórzanej bieliźnie.
Żaden mężczyzna nie jest wart naszego zdrowia – stwierdza Candy, przyjaciółka głównej bohaterki, którą gra odważna w swojej roli Geena Davis. Zaraz potem dodaje, że może tylko Mel Gibson byłby jednak wart. No cóż. Tak mi się przypomniało, że całkiem niedawno wspominałem o „niesympatycznych” aktorach, a Gibson był wśród nich. Jakże czasy kręcenia Ziemskich dziewczyn były inne od naszych, nawet pod względem charyzmy Mela Gibsona. Podejście do science fiction także się różniło. Twórcy odważnie eksperymentowali z konwencją, nie bojąc się farsy, wciąż szukając najbardziej właściwego stylu wypowiedzi. Było kolorowo, śmiesznie, kiczowato, a nawet erotycznie. Geena Davis nie miała problemów z długimi scenami w seksownej bieliźnie oraz w stroju kąpielowym bez wstydliwego zakrywania dolnej połowy ciała jakąś chustką itp. A może jednak miała, tylko presja na zrobienie kariery w filmie spowodowała, że zagryzła zęby? Taki był wtedy klimat, a widzowie się niewątpliwie wciąż nim cieszą dzisiaj, nie dokonując głębszej refleksji na temat tego, czy „dziewczyny na Ziemi są generalnie łatwe”. W przypadku tego filmu może i dobrze, bo występujący w nim męscy bohaterowie są o wiele bardziej łasi na kobiety niż one same. Posuwają się nawet do podróży kosmicznych, żeby zapoznać się z samicami innych gatunków i je wykorzystać. To jest dopiero parcie na rozmnażanie.
Żarty żartami, ale produkcja w reżyserii mniej znanego u nas Juliena Temple’a jest historią o skomplikowanych relacjach damsko-męskich wśród istot cechujących się inteligencją. Śmiało można założyć, że relacje te nie są wcale prostsze u kosmitów, bo czynnikiem je komplikującym jest sfera emocjonalna, a nie biologiczna, oraz czynnik kulturowy. W filmie nie brak na ten temat refleksji wcale niegłupiej, ubranej jednak w lekką formę narracyjną. Wiem, ten opis brzmi niezwykle drętwo, lepiej film zobaczyć, żeby przypomnieć sobie, na czym polega dobra komedia science fiction. Wkomponowanie elementów fantastycznych w fabułę nie tworzy żadnego dominującego świata, który zmaga się z wielkimi problemami całej galaktyki. Twórcy dyskretnie połączyli naszą ziemską rzeczywistość ze środowiskiem i mentalnością przedstawicieli innej cywilizacji, którzy nie umieją się dostosować do naszych zasad. Wpadają przez to co chwilę w kłopoty, które na pewnym etapie już tak niezobowiązująco komediowe nie są.
Ziemskie dziewczyny są łatwe wcale nie są seksistowską produkcją, która obraża kobiety. Jedynie tytuł ma tak przewrotny. To samo z powodzeniem mogliby o sobie powiedzieć mężczyźni, kiedy patrzą i na kosmitów (Jeff Goldblum, Jim Carrey, Damon Wayans), i na seksoholicznego doktora Teda (Charles Rocket). Tu chodzi o radzenie sobie jakoś z pożądaniem, które odczuwa każdy, a film znakomicie pokazuje w lekkim stylu, jakie to nieraz trudne i krzywdzące dla innych. Wszystko jednak, jak to w komediach, kończy się dobrze. Nikt nie pozostaje samotny, bo w gruncie rzeczy o to chodzi. Przekazem filmu jest miłość, niezależnie od jej formy, płciowości, statusu społecznego itp. Obawiam się jednak, że tytuł docenią bardziej miłośnicy i miłośniczki komedii romantycznych niż fani science fiction. Niektórzy zapewne nawet odbiorą filmowi prawa do nazywania się komedią SF, bo dyskretne wpływanie siłami mentalnymi na emocje, jeden statek kosmiczny jak z Parady Równości, owłosieni kosmici, którzy po ogoleniu wyglądają jak ludzie, czy też krótkie ujęcia przestrzeni kosmicznej to jednak za mało. Może bardziej pasuje tu miano komedia w stylu gwiezdnej opery, bo muzyki w filmie nie brakuje, jak również tańca i eklektycznych scenografii. Dla fanów gatunku jednak znają się easter eggi np. nawiązanie do Zakazanej planety w postaci Robby’ego. Fani musicali zaś może poczują w kilku momentach zapach twórczości Boba Fosse’a.